Rozdział 11

Morelli otworzył drzwi do samochodu, wrzucił niefortunny pakunek na tylne siedzenie i popędził mnie niecierpliwym ruchem ręki. Jego twarz była pozornie spokojna, ale czułam, że wzbiera w nim wściekłość.

– Niech go jasna cholera! – krzyknął wrzucając bieg. – Temu kretynowi się chyba zdaje, że jest diablo dowcipny. On i te jego piekielne gierki. Kiedy był mały, opowiadał mi o przeróżnych sprawkach, które wyczyniał. Nigdy nie wiedziałem, co było prawdą, a co sobie zmyślał. Chyba nawet sam Kenny tego nie wiedział. Ale teraz podejrzewam, że duża część z nich mogła być prawdziwa.

– Mówiłeś serio, że powinna się tym zająć policja?

– Poczta nie będzie zachwycona, kiedy się okaże, że ktoś dla hecy przesyła komuś za jej pośrednictwem ludzkie szczątki.

– To dlatego tak szybko prysnąłeś z domu moich rodziców?

– Wyszedłem dlatego, że nie wytrzymałbym dwóch godzin przy stole z ludźmi myślącymi tylko o kutasie Joego Looseya leżącym w lodówce obok masła.

– Byłabym ci wielce zobowiązana, gdybyś o tym nie rozpowiadał. Nie chciałabym, żeby ludzie pomyśleli sobie coś złego o mnie i o Bogu ducha winnym Looseyu.

– Nikomu nie powiem, masz moje słowo.

– Jak myślisz, czy powinniśmy powiedzieć o tym Spirowi?

– Uważam, że ty powinnaś go poinformować. Niech myśli, że jesteś po jego stronie. Może uda ci się coś z niego wyciągnąć.

Morelli zajechał pod restaurację Burger Kinga dla kierowców i zamówił dwie porcje jedzenia. Odebrawszy torebki zamknął okno i włączył się do ruchu. W samochodzie natychmiast zapachniało Ameryką.

– To niestety nie pieczeń – stwierdził Morelli.

Tak to prawda, ale dla mnie z wyjątkiem deseru, jedzenie to po prostu jedzenie. Włożyłam słomkę do kubka z koktajlem mlecznym i zaczęłam szukać w torbie frytek.

– Wspominałeś coś o tych opowieściach Kenny’ego. O czym on ci mówił?

– Lepiej nie pytaj. Mogłabyś mieć potem koszmarne sny. To były po prostu zwierzenia świra.

Wziął garść frytek.

– Nie wyjaśniłaś mi jeszcze, w jaki sposób wpadłaś na trop Kenny’ego w motelu.

– Właściwie nie powinnam wyjawiać ci swoich sekretów zawodowych.

– Oj, chyba jednak powinnaś.

No dobrze, niech ci będzie jawność. Czas zarzucić Morellego bezwartościowymi informacjami, i jakoś zatuszować sprawę nielegalnego wtargnięcia do mieszkania Spira.

– Przyznaję się, że weszłam do mieszkania Spira i przeszukałam jego rzeczy. Znalazłam tam kilka numerów telefonicznych, sprawdziłam je i w ten sposób znalazłam motel.

Morelli zatrzymał się pod światłami i spojrzał na mnie. W ciemności nie widziałam wyrazu jego twarzy.

– Jak to, weszłaś do mieszkania Spira? W jaki sposób? Czyżby przez przypadkowo nie zamknięte drzwi?

– Przez okno, które udało mi się zbić torebką.

– Jasna cholera, Stephanie! Przecież to się kwalifikuje jako włamanie. Ludzie trafiają za to do mamra.

– Byłam ostrożna.

– No tak, teraz rzeczywiście mi ulżyło.

– Spiro prawdopodobnie pomyśli, że to Kenny i nie zgłosi tego policji.

– A więc Spiro wie, gdzie zatrzymał się Kenny. Dziwię się, że Mancuso nie zachował większej ostrożności.

– Spiro ma w gabinecie telefon z możliwością identyfikacji numeru dzwoniącego. Kenny nie zdawał sobie pewnie sprawy, że może w ten sposób wpaść.

Zmieniły się światła i Morelli ruszył. Resztę drogi przejechaliśmy w milczeniu.

– Wejdziesz, czy wolisz, żeby cię w to nie wciągać? – zapytał przed posterunkiem.

– Wolałabym nie być w to zamieszana. Zaczekam tutaj.

Zabrał pudełko z penisem i torbę zjedzeniem.

– Postaram się załatwić wszystko możliwie jak najszybciej.

Podałam mu kartkę z numerami broni i informacjami dotyczącymi amunicji z mieszkania Spira.

– Znalazłam w jego sypialni trochę broni – wyjaśniłam. – Sprawdź, czy coś z tego nie pochodzi przypadkiem z Braddock. – Nie bardzo wyrywałam się z pomocą Morellemu, bo on też często pewne rzeczy przede mną zatajał, ale z drugiej strony nie byłabym w stanie sama zbadać pochodzenia tej broni. Poza tym, jeśli okaże się, że pistolety są kradzione, Morelli będzie miał wobec mnie dług wdzięczności.

Patrzyłam, jak biegnie w kierunku drzwi. Kiedy się otworzyły, w czarnej fasadzie budynku błysnął na chwilę prostokąt światła. Drzwi się zamknęły, a ja odwinęłam z papieru cheeseburgera i zaczęłam się zastanawiać, czy Morelli będzie musiał sprowadzić kogoś do identyfikacji członka. W grę wchodził Louie Moon lub pani Loosey. Miałam nadzieję, że Morelli okaże dość taktu i usunie szpilkę, nim otworzy pudełko przed panią Loosey.

Zjadłam cheeseburgera i frytki, po czym zabrałam się do koktajlu. Na parkingu i na ulicy był spokój, a cisza w samochodzie wręcz ogłuszająca. Przez chwilę nasłuchiwałam własnego oddechu. Zajrzałam do schowka w desce rozdzielczej i do bocznych kieszeni wozu. Nie znalazłam tam nic godnego uwagi. Według samochodowego zegara Morellego nie było już od dziesięciu minut. Wypiłam koktajl mleczny i zebrałam wszystkie papierki do torby. I co teraz?

Dochodziła siódma. Czas odwiedzin u Spira. Doskonała pora, by powiedzieć mu o członku Looseya. Pech jednak chciał, że tkwiłam w samochodzie Morellego i przebierałam palcami. Nagle zauważyłam błysk kluczyka w stacyjce. Może powinnam pożyczyć na chwilę samochód i wpaść do Spira? Trzeba przecież kuć żelazo póki gorące. A kto wie, ile czasu Morellemu zajmie wypełnienie wszystkich formularzy? Być może będę tu musiała czekać godzinami! Zresztą Morelli będzie mi tylko wdzięczny za pomoc w śledztwie. Choć z drugiej strony może się wściec, kiedy wyjdzie i nie znajdzie samochodu pod budynkiem.

Sięgnęłam do torebki i znalazłam mazak. Nie miałam żadnej kartki, ale od czego papierowa torba z Burger Kinga? Odjechałam kawałek, zostawiłam torbę z informacją w miejscu, gdzie stał jego samochód i opuściłam parking.

Dom pogrzebowy Stivy z daleka jaśniał światłem, a na werandzie kłębiły się tłumy. W soboty zawsze było tu tłoczno. Na parkingu i przed domem nie było zazwyczaj miejsca. Dopiero dwie przecznice dalej można było zaparkować. Skręciłam w podjazd oznaczony tabliczką „Tylko dla karawanów”. Nie będzie mnie tylko kilka minut, pomyślałam. Zresztą nikt przy zdrowych zmysłach nie odholuje samochodu z policyjną naklejką na tylnej szybie.

Na mój widok Spiro szeroko otworzył oczy. Przede wszystkim poczuł ulgę, ale zaraz potem z niedowierzaniem spojrzał na moją kreację.

– Niezłe wdzianko – powiedział. – Wyglądasz, jakbyś dopiero co wysiadła z wiejskiego autobusu.

– Mam dla ciebie informacje – odezwałam się, puszczając mimo uszu jego żałosny dowcip.

– Ja dla ciebie też. – Wskazał głową na gabinet. – Przejdźmy tam.

Przeszedł szybkim krokiem przez hol, otworzył drzwi do gabinetu i zamknął je z hukiem.

– Nie uwierzysz w to – zaczął. – Ten palant Kenny to po prostu debil. Wiesz, co znowu zrobił? Włamał mi się do mieszkania.

Zrobiłam oczy jak spodki.

– Niemożliwe!

– Ależ zapewniam cię, że możliwe. Przyszłoby ci coś takiego do głowy? Wybił mi okno.

– Po co miałby się włamywać do twojego mieszkania?

– Bo mu widocznie zupełnie szajba odbiła.

– Jesteś pewien, że to Kenny? Czy coś ci może zginęło?

– Oczywiście, że to Kenny. A któżby inny?! Nic nie zginęło. Magnetowid stoi, jak stał. Kamera wideo, pieniądze, biżuteria, niczego nie ruszył. Jasne, że to Kenny. Pieprzony palant.

– Zgłosiłeś to policji?

– To jest sprawa prywatna między mną a Kennym. Nie chcę do tego mieszać gliniarzy.

– Być może będziesz musiał zmienić zasady gry.

Spiro zmrużył oczy świdrując mnie wzrokiem.

– A to niby dlaczego?

– Pamiętasz ten wczorajszy wypadek z członkiem pana Looseya?

– Tak, bo co?

– Otóż Kenny przysłał mi go pocztą.

– Ejże, nie nabierasz mnie?

– Dostałam tę osobliwą przesyłkę pocztą kurierską.

– A gdzie ją teraz masz?

– Jest na komendzie policji. Otworzyłam ją w obecności Morellego.

– Kurwa mać! – Spiro kopnął kosz na śmieci. – Kurwa, kurwa, kurwa mać!

– Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak się tym denerwujesz – mówiłam jak gdyby nigdy nic. – Myślałam, że tylko Kenny ma problem z głową. Ty przecież nie zrobiłeś nic złego. – Trzeba pogłaskać faceta pod włos – pomyślałam – i zobaczyć, co z tego wyniknie.

Spiro przestał znęcać się nad koszem i popatrzył na mnie. Przysięgłabym, że usłyszałam zgrzyt trybów w jego głowie.

– Tak, masz rację – powiedział. – Nie zrobiłem nic złego. Jestem tylko ofiarą. Czy Morelli wie, kto ci to przysłał? Czy była w niej jakaś kartka? A może adres zwrotny?

– Ani kartki, ani adresu zwrotnego. A na ile Morelli jest zorientowany, trudno zgadnąć.

– Mam nadzieję, że nie powiedziałaś mu, że to robota Kenny’ego?

– Nie mam na to dowodu, ale członek był zabalsamowany, więc policja zacznie pewnie od sprawdzenia domów pogrzebowych. Przypuszczam, że będą ciekawi, dlaczego nie zgłosiłeś tej, hramm… kradzieży.

– To może powinienem się wyspowiadać? Powiedzieć glinom, jaki z tego Kenny’ego palant? Opowiedzieć im o odciętym palcu i o włamaniu do mieszkania?

– A jak wybrniesz przed Conem? Przed nim też się wyspowiadasz? Czy on wciąż leży jeszcze w szpitalu?

– Dzisiaj wrócił właśnie do domu. Zaordynowano mu tydzień ćwiczeń rehabilitacyjnych, a potem wróci do pracy na pół etatu.

– Na pewno się nie ucieszy, kiedy się dowie, że w jego firmie ktoś odcina klientom poszczególne części ciała.

– Mowa! Setki razy słyszałem z jego ust o tym, że „ciało to świętość”. No bo prawdę powiedziawszy, to w czym rzecz? Przecież Loosey i tak by już nie używał swego ptaszka.

Spiro opadł na fotel i przygarbił się nagle. Z jego twarzy opadła maska cywilizowanego człowieka, a żółtawa skóra szczelnie przylegająca do jego wystających kości policzkowych i ostrych zębów, czyniła go podobnym do szczura. Spiro przeobraził się w odrażającego, śmierdzącego i złego gryzonia. Trudno powiedzieć, czy taki się urodził, czy też lata przezwisk w szkole i na podwórku do tego stopnia upodobniły jego duszę do twarzy.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: