– Mam wobec ciebie dług wdzięczności.

– Wiesz, przydałby nam się ktoś do opieki nad dzieckiem na przyszły piątek.

– No nie, aż tyle nie jestem ci winna.

Eddie mruknął coś pod nosem i odłożył słuchawkę.

Wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy suszarką i upchnęłam je pod czapką z emblematem nowojorskich „Rangersów” założoną daszkiem do tyłu. Oprócz tego włożyłam dżinsy, czarną koszulkę, na wierzch ciemnoczerwoną flanelową koszulę, a na nogi martensy, jako że padało.

Po nocnej bieganinie w kółeczku Rex spał słodko w swojej puszce po zupie, więc przemknęłam obok niego na palcach. Włączyłam automatyczną sekretarkę, chwyciłam torebkę i czarno-fioletową kurtkę z goreteksu, wyszłam i wreszcie zamknęłam drzwi mieszkania.

Stacja benzynowa Delia, firmowana przez Exxona, mieściła się przy alei Hamiltona, niedaleko mojego domu. Po drodze wpadłam do sklepu spożywczego, gdzie kupiłam kubek kawy i pudełko pączków w polewie czekoladowej. Aby uspokoić sumienie, wytłumaczyłam sobie, że jak ktoś oddycha powietrzem w New Jersey, to nie musi się już przejmować niezdrowym jedzeniem.

Na stacji benzynowej roiło się od policjantów i radiowozów, a przed drzwiami kantorka stała karetka. Deszcz nieco osłabł i przeszedł w drobniutką mżawkę. Zaparkowałam kilkadziesiąt metrów dalej i z pączkami oraz kawą w ręku zaczęłam się przeciskać przez tłum gapiów, wypatrując jakiejś znajomej twarzy.

Jedynym znajomym mi człowiekiem, jakiego zauważyłam, był Joe Morelli.

Przepchnęłam się więc do niego i otworzyłam pudełko. Wyjął jednego pączka i wepchnął go sobie do ust.

– Nie jadłeś śniadania? – zagadnęłam.

– Wyciągnęli mnie z łóżka.

– Sądziłam, że pracujesz w służbie porządkowej.

– Owszem. Dochodzeniem kieruje Walt Becker, a on wiedział, że szukam Kenny’ego, pomyślał więc, że będę chciał się tu rozejrzeć.

Przez chwilę jedliśmy w milczeniu.

– Co tu się stało? – zapytałam.

W kantorku uwijał się policyjny fotograf. Dwaj sanitariusze czekali przy drzwiach, aż będą mogli zapakować zwłoki do czarnego worka i odjechać. Joe ciekawie zaglądał przez okno do środka.

– Patolog ocenił, że śmierć nastąpiła o szóstej trzydzieści. Właśnie o tej porze zabity miał otworzyć stację. Najwyraźniej ktoś podszedł i spokojnie go sprzątnął. Trzy strzały w twarz, z bliska. Nie ma żadnych śladów sprawcy. Nie ruszono pieniędzy z kasy. Jak dotąd nie ma świadków.

– Zabójstwo na zlecenie?

– Na to wygląda.

– Czy przebijali tutaj numery? Albo handlowali koką?

– Nic na ten temat nie wiadomo.

– Może to jakieś osobiste porachunki? Może przyprawiał komuś rogi? A może miał jakieś długi?

– Może.

– A może to Kenny wrócił, żeby go uciszyć?

Na twarzy Joego nie drgnął nawet jeden mięsień.

– Może.

– Uważasz, że Kenny byłby do tego zdolny?

Wzruszył ramionami.

– Trudno powiedzieć, do czego Kenny jest zdolny.

– Sprawdziłeś rejestrację tego samochodu, który widzieliśmy wczoraj?

– Tak. Należy do mojego kuzyna, Leo.

Uniosłam brwi.

– Mam dużą rodzinę – wyjaśnił. – Nie ze wszystkimi utrzymuję bliskie stosunki.

– Porozmawiasz z nim?

– Jak tylko będę mógł się stąd wyrwać.

Pociągnęłam łyk kawy z piankowego kubka i pochwyciłam tęskne spojrzenie Morellego.

– Pewnie chciałbyś się napić gorącej kawy – rzekłam.

– Wiele bym za to dał.

– Poczęstuję cię, jeśli mnie weźmiesz na rozmowę z Leem.

– Zgoda.

Upiłam jeszcze jeden łyk i oddałam mu kubek.

– Byłeś dzisiaj u Julii?

– Przejechałem tylko przed jej domem. Światła były pogaszone. Samochodu nie widziałem. Możemy z nią pogadać po rozmowie z Leem.

Fotograf już skończył, więc do działania przystąpili sanitariusze. Wepchnęli ciało do worka i umieścili je na wózku. Z turkotem przepchnęli go przez próg kantorka i potoczyli do karetki, worek podskakiwał bezwładnie.

Poczułam skurcz w żołądku. Nie znałam zabitego, ale zrobiło mi się go żal.

Nieco dalej stało dwóch inspektorów z wydziału zabójstw, ubrani w długie płaszcze wyglądali jakby żywcem wyjęci z jakiegoś filmu kryminalnego. Pod spodem mieli garnitury i krawaty. Morelli miał na sobie marynarską koszulkę, dżinsy, tweedową marynarkę i sportowe buty. Na czole perliły mu się kropelki potu.

– W niczym nie przypominasz tamtych dwóch – powiedziałam. – Gdzie twój garnitur?

– A widziałaś mnie kiedykolwiek w garniturze? Wyglądam jak wykidajło z kasyna. Dostałem specjalne polecenie, żeby nigdy nie wkładać garnituru. – Wyjął z kieszeni kluczyki do samochodu i gestem dał znak jednemu z inspektorów, że odchodzi. Tamten w odpowiedzi skinął głową.

Morelli przyjechał służbowym wozem. Był to stary fairlane sedan z długą anteną nad bagażnikiem i laleczką zawieszoną na tylnej szybie. Wyglądał jakby nie dał już rady podjechać pod większą górkę. Cały był pordzewiały, powgniatany i przeraźliwie brudny.

– Czy u was kiedykolwiek myje się samochody? – zapytałam.

– Nigdy. Aż strach pomyśleć, co kryje się pod tą warstwą zaskorupiałego błota.

– Widzę, że policja w Trenton stara się zapewnić funkcjonariuszom jak najwięcej wrażeń.

– A tak, nie można narzekać – odparł Joe. – Za łatwo by się nam pracowało, więc szefostwo robi wszystko, żeby urozmaicić nam życie.

Leo Morelli mieszkał z rodzicami w Miasteczku. Był w tym samym wieku co Kenny i razem ze swoim ojcem pracował w Turnpike Authority.

Kiedy zajechaliśmy przed dom, na podjeździe stał już radiowóz, a cała rodzina wianuszkiem otoczyła umundurowanego policjanta.

– Ktoś ukradł mojemu synowi Leo samochód – oznajmiła pani Morelli. – Wyobrażacie sobie? Do czego ten świat zmierza? W Miasteczku nigdy się nie zdarzały takie rzeczy. A teraz – proszę.

Takie rzeczy się nie zdarzały w Miasteczku z tej prostej przyczyny, że było ono dzielnicą emerytowanych mafiosów. Wiele lat temu, kiedy w Trenton wybuchły zamieszki, nikomu nawet przez myśl nie przeszło, by posyłać tam radiowozy. Wszyscy starcy, od zwykłych mafijnych siepaczy po bossów, czuwali wówczas przy oknach z bronią maszynową przygotowaną do strzału.

– Kiedy zauważyłeś, że samochód zniknął? – zapytał Joe.

– Dziś rano – odrzekł Leo. – Jak wychodziłem do pracy.

– A kiedy ostatni raz go widziałeś?

– Wczoraj wieczorem, o szóstej, zaparkowanego po powrocie do domu.

– Kiedy ostatnio widziałeś się z Kennym?

Wszyscy zebrani otworzyli szeroko oczy ze zdziwienia.

– Z Kennym? – powtórzyła jak echo matka Lea. – A co on ma z tym wspólnego?

Joe kołysał się na piętach, z rękoma w kieszeniach spodni.

– Może to Kenny’emu potrzebny był samochód.

Nikt się nie odezwał.

– A zatem, kiedy ostatnio widziałeś Kenny’ego? – powtórzył Morelli.

– Na Boga, synu – wtrącił się ojciec Lea. – Tylko mi nie mów, że pożyczyłeś samochód temu kretynowi.

– Obiecał, że mi go zaraz zwróci – tłumaczył się Leo. – Skąd mogłem wiedzieć?

– Sieczka – oznajmił stanowczo ojciec. – Masz sieczkę zamiast mózgu.

Wyjaśniliśmy Leo, że pomógł ukrywającemu się przestępcy i że na pewno nie wzbudzi to zachwytu sędziego. Poinstruowaliśmy go również, że jeśli Kenny znowu się z nim skontaktuje, powinien natychmiast powiadomić o tym swego kuzyna Joego lub jego przyjaciółkę Stephanie Plum.

– Sadzisz, że zadzwoni, jeśli dostanie wiadomość od Kenny’ego? – zapytałam, gdy byliśmy już w samochodzie.

Joe zatrzymał się pod światłami.

– Nie. Podejrzewam, że prędzej rozwali mu łeb łyżką do opon.

– Krew Morellich?

– Coś w tym rodzaju.

– Męskie porachunki.

– Zgadza się, męskie porachunki.

– A jak już mu rozwali łeb? Czy wtedy do nas zadzwoni?

Morelli pokręcił głową.

– Mało jeszcze wiesz o życiu.

– Wystarczająco dużo.

Uśmiechnął się ironicznie.

– I co teraz? – zapytałam.

– Zostaje nam Julia Cenetta.

Julia pracowała w księgarni przy college’u stanowym w Trenton. Najpierw sprawdziliśmy, czy nie ma jej w domu. Kiedy nikt nie odpowiedział na pukanie, ruszyliśmy do księgarni. Samochody posuwały się w żółwim tempie, wszyscy wokół rygorystycznie przestrzegali ograniczeń prędkości. Chyba nie ma lepszego sposobu na spowodowanie korka, niż poruszanie się nie oznakowanym wozem policyjnym.

Morelli wjechał przez główną bramę i skręcił w stronę parterowego ceglanego budynku księgarni. Minęliśmy sadzawkę, dużą kępę drzew i ogromny trawnik, odznaczający się piękną żywą zielenią. Deszcz znów przybrał na sile i padał z nużącą jednostajnością, zrobiła się pogoda pod psem. Studenci w płaszczach i dresach z naciągniętymi kapturami przemykali ze wzrokiem wbitym w ziemię.

Joe spojrzał na parking przed księgarnią, wypełniony po brzegi, jeśli nie liczyć kilku wolnych miejsc na skraju. Bez wahania zatrzymał samochód przy krawężniku, pod zakazem parkowania.

– Nadzwyczajne przywileje policyjne, co? – zapytałam.

– Żebyś wiedziała – odparł.

Julia pracowała w kasie, ale nie było żadnych klientów, więc oparta biodrem o szufladę kasy podziwiała swoje polakierowane paznokcie. Na nasz widok lekko zmarszczyła brwi.

–  Mały ruch dzisiaj, co? – zagadnął Morelli.

Skinęła głową.

– To przez ten deszcz.

– Nie miałaś jakiejś wiadomości od Kenny’ego?

Na policzki Julii wypłynął rumieniec.

– Jeśli mam być szczera, to spotkałam się z nim wczoraj wieczorem. Zadzwonił zaraz po tym, jak wyszliście, a później przyjechał. Powiedziałam mu, że chcecie z nim pogadać. Dałam mu wasze wizytówki, numery pagerów i wszelkie namiary.

– Myślisz, że wróci dziś wieczorem?

– Nie. – Energicznie pokręciła głową. – Powiedział, że przez pewien czas się nie pokaże. Mówił, że musi działać bardzo ostrożnie, bo ktoś depcze mu po piętach.

– Policja?

– Chyba chodziło mu o kogoś innego, ale nie jestem pewna.

Joe dał jej kolejną wizytówkę i polecił dzwonić do siebie, jak tylko Kenny się odezwie, bez względu na porę dnia czy nocy.

Julia popatrzyła na nią sceptycznie. Było jasne, że nie powinniśmy liczyć na jej pomoc.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: