– Skup się na sekundę. Wysłuchaj mnie. Brenda to ładna dziewczyna, świetna koszykarka… i wrzód na moim lewym półdupku. Nie winie jej za to. Gdybym miał takiego ojca, też bym był taki.

– Więc to jej ojciec sprawia kłopoty?

Norm zrobił gest „na dwoje babka wróżyła”.

– Prawdopodobnie.

– To postaraj się o nakaz ograniczający mu kontakty z córką.

– Już się postarałem.

– Więc w czym problem? Wynajmij detektywa. Jeżeli stary Brendy zbliży się do niej na sto kroków, wezwijcie policję.

– To nie takie proste.

Norm spojrzał na boisko. Członkowie ekipy zdjęciowej uwijali się jak cząsteczki wody w ukropie. Myron łyknął kawy. Kawy dla smakoszy. Jeszcze przed rokiem nie brał jej do ust. A potem zaczął wpadać do jednej z nowych kawiarni, mnożących się jak kiepskie filmy w kablówce, i w tej chwili nie mógł przeżyć ranka bez wypicia małej czarnej.

Trudno powiedzieć, czy była to jeszcze niewinna przerwa na kawę, czy już tkwił w szponach nałogu.

– Nie wiemy, gdzie jest – dodał Norm.

– Słucham?

– Jej ojciec. Zniknął. Brenda cały czas ogląda się za siebie. Jest wystraszona.

– Myślisz, że on jej zagraża?

– Ten gość to domowy tyran na sterydach. Kiedyś sam grał w kosza. W lidze Pacific Ten. Nazywa się…

– Horace Slaughter.

– Znasz go?

Myron bardzo wolno skinął głową.

– Tak, znam – odparł.

Norm bacznie mu się przyjrzał.

– Nie grałeś z nim. Jesteś za młody.

Myron nie odpowiedział. Norm jak zwykle słabo jarzył.

– Skąd znasz Horace’a Slaughtera? – spytał Zuckerman.

– To nie ma nic do rzeczy. Dlaczego myślisz, że Brenda Slaughter jest w niebezpieczeństwie?

– Dostała pogróżki.

– Jakie?

– Grożono jej śmiercią.

– Możesz to uściślić?

Wir sesji zdjęciowej trwał w najlepsze. Modelki i modele prezentowali najnowsze wyroby firmy Zoom, przybierając coraz to inne pozy, wyrazy twarzy, postawy i miny. Ktoś wzywał Teda. Gdzie, do jasnej cholery, jest Ted, przeklęta primadonna! Dlaczego jeszcze się nie przebrał?! Jak Boga kocham, szlag mnie przez niego trafi!

– Dostaje telefony. Jeździ za nią samochód. Te rzeczy.

– Czego oczekujesz ode mnie?

– Żebyś jej pilnował.

Myron pokręcił głową.

– Nawet gdybym się zgodził, a nie zgadzam się, to sam powiedziałeś, że ona nie zaakceptuje ochroniarza.

Norm uśmiechnął się i poklepał Myrona po kolanie.

– Mam dla ciebie przynętę. Rybkę na haczyku.

– Oryginalna analogia.

– Brenda Slaughter nie ma w tej chwili menedżera.

Myron nic nie powiedział.

– Zapomniałeś języka w gębie, przystojniaku?

– Myślałem, że podpisała duży kontrakt reklamowy z Zoomem.

– Akurat gdy miała go podpisać, zniknął jej stary. Był jej menedżerem. Ale się go pozbyła. Teraz nie ma nikogo. W jakiejś mierze polega na mojej opinii. Ta dziewczyna nie jest w ciemię bita, Myron. Oto mój plan. Brenda wkrótce się tu zjawi. Polecę jej ciebie. Ona powie cześć. Ty powiesz cześć. A potem podbijesz ją swoim słynnym czarem.

Myron uniósł brew.

– Podkręconym na maksa?

– No, co ty?! Nie chcę, żeby biedaczka wyskoczyła z szatek.

– Poprzysiągłem służyć swą potęgą tylko zbożnym celom.

– Ten jest dobry, wierz mi.

Myrona to nie przekonało.

– Nawet gdybym zgodził się na udział w twoim poronionym planie, to co z nocami? Oczekujesz, że będę jej strzegł na okrągło?

– Skądże. Pomoże ci Win.

– Win ma coś lepszego do roboty.

– Powiedz temu boyowi gojowi, że to robota dla mnie. On mnie kocha.

W stronę ich grzędy ruszył żwawo wzburzony fotograf, jeden z wielu bogatych Europejczyków pracujących w Stanach. Miał szpiczastą bródkę i włosy sterczące jak Sandy Duncan w dniu wolnym od spektaklu. Widać, że kąpiel nie była dla niego najważniejsza. Raz po raz wzdychał, aby nikt nie miał wątpliwości, jaka z niego ważna figura i że jest wkurzony.

– Gdzie jest Brenda? – zapiszczał.

– Tutaj.

Myron obrócił się w stronę głosu, ciepłego jak miód na niedzielnych naleśnikach. Brenda Slaughter weszła długim zdecydowanym krokiem – nie nieśmiało jak gidia ani paskudnie sztywno jak modelka – przepływając przez salę niczym śledzony radarami front wyżowy. Bardzo wysoka, dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, miała skórę koloru ciemnej mokki obficie zaprawionej chudym mlekiem. Jej zachwycająco, acz nie wyzywająco obcisłe, spłowiałe dżinsy i narciarski sweter usposabiały do marzeń o pieszczotach w ośnieżonej chacie z bali.

Myron powstrzymał się od głośnego wyrażenia podziwu.

Brenda Slaughter – o wiele za wysoka i za szeroka w ramionach, żeby być modelką – była nie tyle piękna, ile elektryzowała. I to tak, że trzaskało wokół niej powietrze. Myron znał kilka zawodowych modelek. Leciały na niego – ha, ha! – niedorzecznie chude, cieniutkie jak sznurki zwieńczone balonikami z helem. Brenda nie była chudziną. Z tej masywnej dziewczyny biła siła, moc, jak kto woli, potęga, co bynajmniej nie ujmowało jej kobiecości ani ogromnego powabu.

– Sam widzisz, że to dziewczyna z plakatu – szepnął mu do ucha Norm.

Myron skinął głową. Norm zerwał się z krzesła.

– Brenda, podejdź tu, kochanie! – zawołał. – Chcę ci kogoś przedstawić!

W jej wielkich piwnych oczach, które napotkały Myrona, odbiło się wahanie. Uśmiechnęła się lekko i ruszyła w ich stronę. Myron, urodzony dżentelmen, wstał. Podeszła wprost do niego i wyciągnęła rękę. Był dobre kilka centymetrów wyższy od niej. Miała prawie metr dziewięćdziesiąt, mocny uścisk.

– Kogo ja widzę – powiedziała. – Myron Bolitar.

Norm zrobił gest, jakby pragnął popchnąć ich ku sobie.

– To wy się znacie? – spytał.

– Pan Bolitar na pewno mnie nie pamięta – odparła. – Minęło tyle czasu.

Już po kilku sekundach Myron uznał, że gdyby ją kiedyś spotkał, na pewno by zapamiętał. To znaczyło, że spotkali się bardzo dawno temu i w całkiem innych okolicznościach.

– Kręciła się pani po parkietach – powiedział. – Z tatą. Miała pani z pięć, sześć lat.

– A pan zaczął naukę w szkole średniej. Był pan jedynym białym chłopcem grającym w pierwszej piątce. Z drużyną liceum w Livingston zdobył pan szkolne mistrzostwo stanu, z drużyną Uniwersytetu Duke’a akademickie mistrzostwo kraju, w pierwszej rundzie zaciągu trafił pan do Celtics…

Oddała mu głos. Był do tego przyzwyczajony.

– Miło mi, że pani to pamięta – rzekł, kokietując ją męskim urokiem.

– Dorastałam, patrząc, jak pan gra. Ojciec śledził pańską karierę tak, jakby pan był jego rodzonym synem. Kiedy pan odniósł kontuzję…

Znów urwała, ściągając usta.

Uśmiechnął się na znak, że rozumie i docenia jej uczucia.

– Myron jest obecnie menedżerem – skorzystał z ich milczenia Norm. – I to dobrym. Moim zdaniem, najlepszym. Rzetelnym, uczciwym, lojalnym jak wszyscy diabli… – urwał i z niedowierzaniem potrząsnął głową. – I ja to mówię o agencie sportowym?!

Znów nadciągnął koziobrody Sandy Duncan.

– Monsieur Cikermann! – zawołał z francuskim akcentem, równie autentycznym jak francuski akcent Pepe LePew z kreskówki.

– Oui? – spytał Norm.

– Potrzebna jest pańska pomoc, s’il vous plait.

– Oui.

Myron miał ochotę zażądać tłumacza.

– Usiądźcie. Na chwilę was zostawię. – Dla wzmocnienia kwestii Norm poklepał puste krzesła. – Myron pomaga mi w zorganizowaniu ligi. Jako… konsultant. Porozmawiaj z nim, Brendo. O swojej karierze, przyszłości i reszcie. To menedżer w sam raz dla ciebie.

Mrugnął do Myrona – co za subtelność – i odszedł.

– To wszystko prawda? – spytała Brenda, siadając w jego reżyserskim krześle.

– Częściowo.

– W jakiej części?

– Chciałbym zostać pani agentem. Ale jestem tu w innej sprawie.

– Tak?

– Norm martwi się o panią. Chce, żebym pani pilnował.

– Pilnował? Mnie?

Myron skinął głową.

– Sądzi, że ktoś pani zagraża.

Zacisnęła szczękę.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: