– Powiedziałam mu, że nie życzę sobie pilnowania.
– Wiem. Mam to robić potajemnie. Cicho, sza.
– Dlaczego pan mi o tym mówi?
– Mnie się nie trzymają tajemnice.
Skinęła głową.
– No i?
– Jeśli mam być pani menedżerem, to nie warto zaczynać naszej współpracy od kłamstwa.
Usiadła wygodnie, krzyżując nogi dłuższe niż kolejka w wydziale komunikacji w porze lunchu.
– Co jeszcze zalecił panu Norm?
– Żebym użył swego czaru.
Zamrugała.
– Bez obawy. Uroczyście przysiągłem używać go wyłącznie w dobrych sprawach.
– Moje szczęście. – Brenda uniosła w górę długi palec i kilkakroć stuknęła nim w podbródek. – A więc Norm uważa, że potrzebuję niańki.
Myron wyrzucił ręce w górę.
– A kto mówi o niańce? – spytał, parodiując Zuckermana. Choć wyszło mu to lepiej niż naśladowanie człowieka słonia, to z pewnością nikt nie ostrzegłby w te pędy parodysty Richa Little’a, że wyrosła mu konkurencja.
Brenda uśmiechnęła się.
– Dobrze. – Skinęła głową. – Zgadzam się.
– Jestem mile zaskoczony.
– Niepotrzebnie. Zamiast pana Norm mógłby wynająć kogoś, kto nie byłby ze mną taki szczery. A tak będę przynajmniej wiedzieć, co się dzieje.
– Logiczne.
– Ale mam pewne warunki.
– Tak myślałem.
– Chcę mieć pełną swobodę w tym, co robię. Nie pozwolę naruszać mojej prywatności.
– Oczywiście.
– Jeżeli każę panu zejść mi z oczu, to spyta się pan, na jak długo.
– Dobrze.
– Żadnego szpiegowania mnie bez mojej wiedzy.
– Tak jest.
– I wtrącania się w moje sprawy.
– Zgoda.
– Ani słowa, jeżeli nie wrócę na noc do domu.
– Ani mru-mru.
– Ani słowa, jeśli wezmę udział w orgii z pigmejami.
– A nie mógłbym chociaż popatrzeć?
Uśmiechnęła się.
– Nie chcę wyjść w pana oczach na zołzę, ale dość mam w życiu ojcowania. Dziękuję bardzo. Chcę, aby to było jasne: nie będziemy przebywać ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę. To nie film z Kevinem Costnerem i Whitney Houston.
– Niektórzy mówią, że jestem do niego podobny.
Myron posłał jej cyniczny, łobuzerski uśmiech á la Kevin w roli Bulla Durhama.
Przejrzała jego gierkę, bo odparła:
– Może z wysokiego czoła.
– Au!
W połowie boiska koziobrody Sandy Duncan znowu wezwał Teda. Świta fotografa poszła w jego ślady i imię Teda rozbiegło się po sali jak rój skocznych piłeczek.
– Rozumiemy się? – spytała Brenda.
– Doskonale. – Myron poprawił się na krześle. – Naświetli mi pani sytuację?
Na salę, z prawej, wkroczył wreszcie Ted. To musiał być on, bo kto? Dwudziestoparoletni, modelowo przystojny, w majtkach firmy Zoom, miał brzuch pofałdowany jak trójwymiarowa mapa terenu wyrzeźbiona w marmurze, a oczy zmrużone jak więzienny klawisz. Podążał tanecznym krokiem na plan, przeczesywał dłońmi kruczoczarne włosy supermana, poszerzając tym ruchem klatkę piersiową, zwężając talię i demonstrując ogolone przedramiona.
– Idzie paw – mruknęła Brenda.
– Krzywdzi go pani. Może jest stypendystą Fulbrighta.
– Już z nim pracowałam. Gdyby Bóg obdarzył go drugim rozumem, to ten rozum umarłby z samotności. – Spojrzała na Myrona. – Czegoś nie rozumiem – powiedziała.
– Czego?
– Dlaczego pan? Agent sportowy. Dlaczego to właśnie pana Norm poprosił, żeby mnie pan chronił?
– Kiedyś pracowałem… – Myron urwał i zrobił nieokreślony gest – dla rządu.
– Pierwsze słyszę.
– To kolejna tajemnica. Cicho, sza!
– Pana nie trzymają się tajemnice.
– Może mi pani zaufać.
– Jako biały koszykarz umiał pan skakać, więc pewnie jest pan dobrym menedżerem – odparła po krótkim namyśle.
Zaśmiał się. Zapadło niezręczne milczenie.
– Opowie mi pani o tych groźbach? – spytał, po raz drugi próbując z niej coś wydobyć.
– Niewiele mam do powiedzenia.
– Więc Norm wszystko zmyślił?
Nie odpowiedziała. Jeden z asystentów naoliwił bezwłosy tors Teda, który wciąż mierzył zebranych zmrużonymi oczami twardziela. Naoglądał się filmów z Clintem Eastwoodem. Stał z zaciśniętymi pięściami i cały czas grał mięśniami piersiowymi. Myron postanowił uprzedzić falę powszechnej nienawiści i znienawidzić go od razu.
Brenda milczała.
– Gdzie pani mieszka? – spytał, podejmując kolejną próbę.
– W akademiku Uniwersytetu Restona.
– Studiuje pani?
– Medycynę. Czwarty rok. Żeby grać zawodowo w koszykówkę, wzięłam urlop dziekański.
– Wybrała już pani specjalizację?
– Tak. Pediatrię.
Myron skinął głową.
– Tata z pewnością jest z pani bardzo dumny – rzekł, chcąc wyciągnąć z niej coś więcej.
Twarz Brendy na chwilę się zmieniła.
– Pewnie tak. – Zrobiła ruch, żeby wstać. – Muszę się przebrać do zdjęć.
– Nie powie mi pani, co się dzieje?
Pozostała na krześle.
– Tata zniknął.
– Dawno?
– Tydzień temu.
– I to wtedy zaczęły się groźby?
Nie odpowiedziała.
– Chce pan pomóc? – spytała. – To niech pan go znajdzie.
– Czy to on pani grozi?
– Mniejsza o groźby. Tata lubi mieć kontrolę. Zastraszanie to jedna z metod.
– Nie rozumiem.
– Nie musi pan. Tata jest pańskim przyjacielem, prawda?
– Pani ojciec? Nie widziałem go od ponad dziesięciu lat.
– Z czyjej winy?
Zaskoczyło go to pytanie, ale i gorycz w jej głosie.
– Dlaczego pani pyta?
– Wciąż obchodzi pana jego los?
Myron nie musiał myśleć nad odpowiedzią.
– Przecież wie pani, że tak – odparł.
Skinęła głową i zerwała się z krzesła.
– Ma kłopoty. Niech pan go znajdzie – powiedziała.
2
Brenda pojawiła się w spodenkach z lycry i staniku sportowym. Mocno zbudowana, o silnych nogach, ramionach, mięśniach, odróżniała się od patrzących z urazą na jej sylwetkę zawodowych modelek (nie wzrostem, gdyż większość z nich miała po metr osiemdziesiąt) niczym wybuchająca supernowa od gwiazdek gazowych.
Najwyraźniej krępowały ją sugestywne pozy, które kazano jej przybierać. Ted przeciwnie. Falował całym ciałem i łypał na nią zmrużonymi oczami, w założeniu wyrażającymi stłumiony erotyzm. Dwa razy Brenda nie wytrzymała i zaśmiała mu się prosto w twarz. Myron, niechętny modelowi, czuł do niej rosnącą sympatię.
Wyjął telefon komórkowy i zadzwonił do Wina. Win był głównym konsultantem finansowym w Lock-Horne Securities, bardzo starej szacownej firmie, która już na statku Mayflower sprzedawała akcje pierwszym osadnikom. Jego biuro mieściło się w centrum Manhattanu, w budynku Lock-Horne’a, na rogu Park Avenue i Czterdziestej Siódmej Ulicy. Myron wynajmował od niego lokal. Agent sportowy na Park Avenue? To się nazywa klasa.
Po trzech sygnałach usłyszał drażniąco wyniosły głos z taśmy: „Niczego nie nagrywaj, odwieś słuchawkę i się powieś”. Pip! Pokręcił głową, uśmiechnął się i jak zwykle nagrał wiadomość.
Rozłączył się i zadzwonił do agencji.
– RepSport MB – odezwała się Esperanza.
M oznaczało Myron, B Bolitar, a RepSport, że agencja reprezentuje sportowców. Sam wymyślił tę nazwę, bez pomocy speców od marketingu. Mimo oczywistych sukcesów i pochwał pozostał skromny.
– Są jakieś wieści? – spytał.
– Tysiące.
– A z ważnych?
– Greenspan pyta, ile zarobiłeś na nagłych zwyżkach stóp procentowych. Poza tym nic. Czego chciał Norm? – spytała czujnie.
Esperanza Diaz – „hiszpańska siksa”, jak nazwał ją Norm – pracowała w agencji RepSport MB od zarania. Przedtem, jako Mała Pocahontas, zajmowała się zawodowo damskim wrestlingiem. Krótko mówiąc, przebrana w bikini, takie jak Raquel Welch w filmie Milion lat przed naszą erą, obłapiała inne kobiety na oczach rozentuzjazmowanej tłuszczy. Swój awans na reprezentantkę sportowców uważała poniekąd za krok wstecz w karierze.
– Chodzi o Brendę Slaughter – odparł.
– Tę koszykarkę?
– Tak.
– Widziałam kilka jej meczów. W telewizji wygląda na gorącą sztukę.