Kiedy Myron opowiedział mu o ochronie Brendy Slaughter, Win zatrzymał się nagle i zanucił: „And I-i-i-i-i-i will always love you-ou-ou-ou-ou-ou-ou”.

Myron zmierzył go wzrokiem. Win zamilkł, przybrał zwyczajną minę i ruszył dalej.

– Kiedy to śpiewam, mam wrażenie, jakby w pokoju była ze mną Whitney Houston – wyznał.

– Pewnie, już to widzę.

– A jaki interes mają w tym bracia Ache?

– Nie wiem.

– Może TruPro ma na nią chrapkę.

– Wątpię. Brenda może przynieść menedżerowi zyski, ale nie takie, by ktoś szedł na podobny numer.

Win po chwili namysłu skinął głową.

– Młody FJ może narobić kłopotów.

– Znasz go?

– Trochę. To interesująca historia. Tatuś zapewnił mu ogładę, by się zajął legalnymi interesami. Posłał go do Lawrenceville, potem do Princetown, a na koniec do Harvardu. Teraz zaś ustawia go w branży menedżerów sportowych.

– Ale…

– Ale FJayowi to nie w smak. Jest synem Franka Ache’a i chce zdobyć jego szacunek. Udowodnić, że mimo wykształcenia pozostał twardzielem. Co gorsza, jest jego nieodrodnym synem. Co sądzę? Że jeśli pogrzebiesz w jego dzieciństwie, to natrafisz na mnóstwo beznogich pająków i bezskrzydłych much.

Myron pokręcił głową.

– Niedobrze.

Win nic na to nie powiedział. Dotarli do siedziby firmy Lock-Horne na Czterdziestej Siódmej Ulicy. Myron wysiadł na jedenastym piętrze. Win został w windzie, jego biuro mieściło się dwa piętra wyżej. Kiedy Myron spojrzał na biurko w recepcji, przy którym zwykle zasiadała Esperanza, o mało go nie cofnęło. Okupowała je bowiem, patrząc na niego bez słowa, Wielka Cyndi. Była na nie za potężna – za potężna na ten budynek – tak że biurko huśtało się na jej kolanach. Nawet członkowie zespołu Kiss uznaliby jej makijaż za „zbyt krzykliwy”. Krótkie włosy olbrzymki miały kolor wodorostów, a z koszulki z wyrwanymi rękawkami wyskakiwały bicepsy wielkości piłek do koszykówki.

Myron pomachał jej niepewnie ręką.

– Witam, Cyndi – powiedział.

– Witam, panie Bolitar.

Wielka Cyndi – dwa metry wzrostu, sto czterdzieści kilo żywej wagi – znana w ringu jako Wielka Szefowa, była partnerką Esperanzy w walkach wrestlingowych. Przez lata Myron nie słyszał z jej ust słów, tylko same pomruki. Ale mogła zrobić ze swoim głosem, co chciała. Kiedy pracowała jako bramkarka w klubie Skura-i-Chóć na Dziesiątej Ulicy, mówiła z akcentem, przy którym wymowa Arniego Schwarzeneggera brzmiała nieskazitelnie jak angielszczyzna Gabor Sisters. W tej chwili zaś szczebiotała jak Mary Richards po odstawieniu kawy bezkofeinowej.

– Jest Esperanza? – spytał.

– Panna Diaz jest w gabinecie pana Bolitara – odparła, posyłając mu uśmiech.

Myron postarał się nie skulić. Od uśmiechu Franka Ache’a cierpły zęby, ale od uśmiechu Cyndi rwały plomby.

Skierował się do gabinetu. Esperanza siedziała przy jego biurku i rozmawiała przez telefon. Była w żółtej bluzce, jej oliwkowa skóra zawsze kojarzyła mu się z gwiazdami błyszczącymi, w ciepłych wodach zatoki Amalfi. Spojrzała na niego, zasygnalizowała palcem, żeby dał jej minutę, i mówiła dalej. Usiadł na wprost niej. Ciekawie było zobaczyć, co widzą po wejściu tutaj klienci i sponsorzy. Uznał, że plakaty z broadwayowskich musicali są za krzykliwe. Tak jakby chciał nimi podkreślić swoją nonszalancję.

– Spóźniłeś się – powiedziała, gdy skończyła rozmowę.

– Dostałem zaproszenie od Franka Ache’a.

Skrzyżowała ręce na piersi.

– Potrzebował czwartego do madżonga?

– Chciał zasięgnąć języka o Brendzie Slaughter.

– A więc mamy kłopoty.

– Może.

– Pozbądź się jej.

– Nie.

Spojrzała na niego beznamiętnie.

– Wytatuuj mi słowo „zaskoczona”.

– Dowiedziałaś się czegoś o Horasie Slaughterze?

Wzięła kartkę.

– Horace Slaughter. Od tygodnia nie korzystał z żadnej z kart kredytowych. Ma konto w banku Fidelity w Newark. Stan konta: zero.

– Zero?

– Wyczyścił je.

– Z ilu dolarów?

– Jedenastu tysięcy. Gotówką.

Myron gwizdnął i zagłębił się w fotelu.

– A więc planował ucieczkę. To pasuje do tego, co zastaliśmy w jego mieszkaniu.

– Aha.

– Mam dla ciebie trudniejszy orzech. Jego żonę, Anitę Slaughter.

– Wciąż są małżeństwem?

– Nie wiem. Być może wobec prawa. Uciekła od niego dwadzieścia lat temu. Wątpię, czy zadbali o rozwód.

Esperanza zmarszczyła brwi.

– Powiedziałeś: dwadzieścia lat temu?

– Tak. Od tamtej pory nikt jej nie widział.

– Co właściwie chcemy znaleźć?

– Ściśle: ją.

– Nie wiesz, gdzie jest?

– Nie mam zielonego pojęcia. Tak jak mówię, znikła dwadzieścia lat temu.

– Może nie żyć.

– Wiem.

– Jeśli udało jej się tak długo pozostać w ukryciu, mogła zmienić nazwisko. Albo wyjechać z kraju.

– Pewnie.

– Nie będzie wielu danych o niej albo wcale. A na pewno nic w komputerze.

Myron uśmiechnął się.

– Przecież nie znosisz za łatwych zadań.

– Wiem, że jestem tylko twoją skromną asystentką…

– Wcale nie jesteś moją skromną asystentką.

Spojrzała na niego wymownie.

– Ani twoją wspólniczką.

To zamknęło mu usta.

– Wiem, że jestem tylko twoją skromną asystentką, ale czy naprawdę mamy czas na takie bzdury?

– Sprawdź to, co zwykle. Może dopisze nam szczęście.

– Jak chcesz – odparła tonem, który zabrzmiał jak trzaśnięcie drzwiami. – Ale mamy do omówienia inne sprawy.

– Wal.

– Kontrakt Milnera. Nie chcą go renegocjować. Rozebrali sytuację Milnera na czynniki pierwsze, omówili wszystko, rozwinęli i dopracowali strategię i na koniec doszli do wniosku, że się nie sprawdzi.

Do Myrona dotarły odgłosy remontu. Robotnicy odcinali część poczekalni i salki konferencyjnej, żeby stworzyć pokój dla Esperanzy.

Po kilku minutach Esperanza zamilkła i wpatrzyła się w niego.

– O co chodzi? – spytał.

– Widzę, że nie zrezygnujesz – powiedziała. – Odszukasz jej rodziców.

– Jej ojciec to mój stary przyjaciel.

– Jezu, tylko oszczędź mi gadki: „Jestem mu to winien”.

– To jedno. A drugie, to dobry interes.

– To nie jest dobry interes. Za rzadko jesteś w agencji. Klienci chcą rozmawiać bezpośrednio z tobą. Podobnie sponsorzy.

– Mam komórkę.

Potrząsnęła głową.

– Tak dłużej być nie może.

– Jak?

– Albo zrobisz mnie swoją wspólniczką, albo odchodzę.

– Nie dobijaj mnie tym w tej chwili. Proszę.

– Znów to robisz.

– Co?

– Grasz na zwłokę.

– Nie gram na zwłokę.

W jej krytycznym spojrzeniu dostrzegł pożałowanie.

– Wiem, jak nienawidzisz zmian…

– Wcale nie nienawidzę zmian.

– …ale na pewno nie będzie tak, jak było. Więc załatwmy tę sprawę.

Miał chęć zawołać: „Dlaczego?”. Tak jak było, było przecież dobrze. Czy nie namówił Esperanzy do podjęcia studiów prawniczych? Zmiana, proszę bardzo, ale po ich ukończeniu. Powoli zwiększał zakres jej decyzji. Ale partnerstwo?!

– Będziesz miała swój pokój – powiedział, wskazując za siebie.

– I co?

– Czy to nie świadczy, jak bardzo mi na tobie zależy? Nie popędzaj mnie. Stawiam dopiero pierwsze kroki.

– Zrobiłeś jeden krok i klapnąłeś. – Pokręciła głową. – Nie naciskałam cię od czasu Merion.

Od otwartych mistrzostw Stanów w golfie w Filadelfii. Zażądała, żeby zrobił ją swoją wspólniczką, kiedy szukał tam ofiary porwania. Od tamtej pory, no cóż, grał na zwłokę.

Esperanza wstała.

– Chcę być wspólniczką – oznajmiła. – Nie pełną. Rozumiem to. Ale żądam równych praw. – Podeszła do drzwi. – Daję ci tydzień.

Myron nie wiedział, jak zareagować. Była jego najlepszą przyjaciółką. Kochał ją. Potrzebował jej w agencji. Była jej bardzo ważną częścią. Ale sprawy nie wyglądały tak prosto.

Otworzyła drzwi, oparła się o framugę i spytała:

– Jedziesz się zobaczyć z Brendą Slaughter?

Skinął głową.

– Za kilka minut.

– Zacznę szukać. Zadzwoń za parę godzin.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: