OBECNIE JORDAN MIESZKA SAMOTNIE W DZIELNICY LONDYNU KENSINGTON. SKORPION DOSTARCZYŁ NAM ADRES DOMU I KOMBINACJĘ SEJFU MIESZCZĄCEGO SIĘ W GABINECIE.

WSKAZANE DZIAŁANIE.

Vogel przez szparę w drzwiach dostrzegł promień światła, usłyszał szuranie drewnianej nogi Ulbrichta. Naloty budziły w Ulbrichcie straszliwy niepokój, którego nie potrafił wyrazić słowami a którego Vogel w ogóle nie rozumiał. Kapitan wyjął z szuflady kółka z kluczami i podszedł do jednej z metalowych szafek. Dokumenty leżały w czarnej, nie podpisanej teczce. Wróciwszy do biurka, nalał sobie solidną porcję koniaku i zajrzał do teczki. Było w niej wszystko: zdjęcia, informacje o pochodzeniu, raporty. Nie musiał ich czytać. Sam je napisał, a podobnie jak osoba, której one dotyczyły, został naznaczony, niby przekleństwem, niezawodną pamięcią.

Przerzucił kilka stron i znalazł notatki z ich pierwszego spotkania w Paryżu. Pod nimi znajdowała się kopia telegramu od człowieka, który ją odkrył, Emilia Romero, Hiszpana, bogatego ziemianina, faszysty, łowcy talentów dla Abwehry.

„Właśnie takiego człowieka jak ona potrzebujesz. Wolałbym ją zatrzymać dla siebie, ale ponieważ jestem twoim przyjacielem, przekazuję ci ją. Oczywiście, za rozsądną cenę".

W pokoju nagle zrobiło się przenikliwie zimno. Vogel położył się na twardym łóżku polowym i przykrył kocem.

„Hitler oczekuje wyników, Kurt. Chyba nadszedł czas, żebyś zapędził do roboty swoich pieszczoszków w Anglii".

Czasem marzył, że zostawi ją tam, nie uruchamiając, dopóki nie będzie po wszystkim. A wtedy znajdzie sposób, by ją wydobyć. Ale cóż, ona idealnie się nadaje do tego zadania. Jest piękna, inteligentna, a jej angielszczyźnie oraz znajomości angielskiego społeczeństwa nie można nic zarzucić. Zerknął na zdjęcie Gertrudy i córek. I pomyśleć, że zastanawiał się, czyby ich dla niej nie porzucić. Jakiż z niego głupiec! Zgasił światło. Nalot się skończył. W mieście wyły syreny. Próbował zasnąć. Na próżno. Znowu go opętała.

„Biedny Vogel, przeze mnie z twojego serca zostały tylko okruchy, prawda?".

Oczy z fotografii przeszywały go na wylot. To było niemal obsceniczne – patrzenie na nie, wspominanie jej. Wstał, podszedł do biurka i zamknął teczkę w szufladzie.

– Na miłość boską, Kurt! – wykrzyknął Müller, kiedy następnego ranka Vogel wszedł do jego gabinetu. – Kto ci obcina włosy, przyjacielu? Pozwól, że dam ci namiar na moją fryzjerkę, może ona coś z tym zrobi.

Wyczerpany po prawie bezsennej nocy Vogel usiadł i w milczeniu przyglądał się rozmówcy. Paul Müller odpowiadał za wywiadowczą siatkę Abwehry w Stanach Zjednoczonych. Niski, jowialny, miał na sobie błyszczący francuski garnitur. Rzadkie, przylizane włosy zaczesywał do tyłu, podkreślając pucołowatość twarzy. Małe, pełne usta były krwistoczerwone jak u dziecka, które właśnie zjadło wisienkę.

– Nie do wiary, wielki Kurt Vogel we własnej osobie nawiedził mój gabinet – prychnął Müller. – Czemuż zawdzięczam ten zaszczyt?

Vogel przywykł do zawiści innych kolegów z wywiadu. Ze względu na szczególne znacznie Łańcucha V otrzymywał wyższą pensję i więcej przywilejów niż inni oficerowie. Pozwalano mu również wtykać nos do ich spraw, dzięki czemu cieszył się wyjątkowo małą popularnością w Abwehrze.

Vogel z kieszonki na piersi wyjął kopię notatki i pomachał Müllerowi przed nosem.

– Opowiedz mi o Skorpionie.

– Czyli do starego w końcu dotarła moja wiadomość. Spójrz na datę na tym draństwie. Dałem mu to ponad półtora miesiąca temu. Leżało na jego biurku i obrastało kurzem. A ta informacja to prawdziwe złoto. Ale wpada w czeluście gabinetu Lisa i już się stamtąd nie wydostaje. – Müller umilkł, zapalił papierosa i dmuchnął w sufit obłokiem dymu. – Wiesz, Kurt, czasem się zastanawiam, po czyjej właściwie stronie stoi Canaris.

Ostatnimi czasy coraz częściej słyszało się tego rodzaju uwagi. Od czasu aresztowań licznych wysokich urzędników Abwehry i oskarżeń o zdradę morale przy Tirpitz Ufer znacznie spadło. Vogel wyczuwał, że niemiecki wywiad wojskowy niebezpiecznie się rozłazi. Dotarły do niego pogłoski, że Canaris traci swoją pozycję u Hitlera. Wśród pracowników krążyły nawet plotki, że Himmler knuje spisek, by obalić Canarisa i przekazać Abwehre pod kontrolę SS.

– Opowiedz mi o Skorpionie – powtórzył Vogel.

– Spotkałem się z nim przy kolacji w domu pewnego amerykańskiego dyplomaty. – Müller odchylił okrągłą głowę i zapatrzył się w sufit. – Jeszcze przed wojną, chyba w trzydziestym siódmym. Sprawdzę w teczce, żeby się upewnić. Typek lepiej ode mnie mówił po niemiecku. Uważał, że naziści to wspaniała paczka, która robi dla Niemiec same dobre rzeczy. Bardziej od Żydów nienawidził chyba tylko bolszewików. Wszystko poszło koncertowo. Następnego dnia osobiście go wciągnąłem. Najłatwiejszy połów w mojej karierze.

– Jakieś szczegóły? Müller się uśmiechnął.

– Zajmuje się inwestycjami bankowymi. Jest w Bluszczowej Lidze, ma dobre kontakty w środowisku przemysłowym, przyjaźni się z połową Waszyngtonu. Dostarczył nam doskonałych informacji na temat produkcji zbrojeniowej.

Vogel składał kartkę i wsuwał ją z powrotem do kieszeni.

– Nazwisko?

– Daj spokój, Kurt. To jeden z moich najlepszych agentów.

– Chcę mieć jego nazwisko.

– To miejsce to wylęgarnia plotek, sam o tym wiesz. Powiedzieć jednej osobie to jakby ogłosić to wszystkim.

– Za godzinę na moim biurku ma leżeć jego teczka. – Głos Vogla nie podniósł się ponad szept. – I wszystko, co masz o tym inżynierze.

– Informacje o Jordanie mogę ci dać.

– Chcę dostać je wszystkie. I nie cofnę się przed pójściem do Canarisa.

– Och, na litość boską, Kurt, chyba nie polecisz od razu do wujcia Wilusia?

Vogel wstał i zapiął marynarkę.

– Chcę znać jego nazwisko i mieć jego teczkę. Odwrócił się i ruszył do drzwi.

– Kurt, wracaj! – zawołał za nim Müller. – Pogadajmy. O Chryste!

– Jeśli chcesz pogadać, to czekam w gabinecie starego – oświadczył Vogel już prawie z korytarza.

– No, dobra, wygrałeś. – Müller zanurzył pulchne ręce w szafce i gwałtownie czegoś poszukiwał. – Masz tę pieprzoną teczkę. Nie musisz znowu gnać do wujka Wilusia. Chryste Panie, czasem jesteś gorszy od pieprzonych nazistów.

Vogel do południa czytał akta Petera Jordana. Potem z jednej z szafek wyjął dwie teczki, położył je na biurku i dokładnie przestudiował.

W pierwszej znajdowały się dokumenty na temat pewnego Irlandczyka, który dość krótko pracował jako szpieg, ale został wycofany, gdyż nie dostarczał wartościowych informacji. Vogel przejął jego dossier i umieścił go na liście płac Łańcucha V. Nie martwił się złą opinią, jaką wystawiono w przeszłości agentowi. Nie szukał szpiega. Ten Irlandczyk miał inne zalety, które Voglowi bardzo odpowiadały. Był mianowicie właścicielem niewielkiego gospodarstwa w dość odludnej części wybrzeża w okolicach Norfolk. Idealny punkt do przetrzymywania szpiega: stosunkowo blisko Londynu, bo tylko o trzy godziny jazdy pociągiem, a na tyle daleko, by nie roiło się tam od wywiadowców MI- 5.

Druga teczka zawierała dossier byłego spadochroniarza Wehrmachtu, któremu zabroniono skakać po tym, jak odniósł ranę w głowę. Mężczyzna miał wszystkie te zalety, których potrzebował Vogel: doskonałą znajomość angielskiego, oko do szczegółów i chłodną inteligencję. Ulbricht znalazł go wśród radiotelegrafistów Abwehry w północnej Francji. Vogel wciągnął go na listę płac Łańcucha V i trzymał w gotowości do innych, wyższych celów.

Odłożył teczki i nabazgrał dwie notatki. Podał rodzaj szyfru, częstotliwość, na której należy je nadać, oraz procedurę. Wreszcie podniósł wzrok i zawołał Ulbrichta.

– Tak jest, panie kapitanie – Ulbricht pojawił się w gabinecie, głośno stukając drewnianym kikutem.

Vogel zmierzył go wzrokiem, zastanawiając się, czy ten człowiek podoła obowiązkom, które pociąga za sobą właśnie rozpoczęta operacja. Ulbricht miał dwadzieścia siedem lat, ale wyglądał na co najmniej czterdzieści. Krótko przystrzyżone włosy przyprószyła siwizna. Głębokie bruzdy, które wyżłobiło cierpienie, biegły od kącika zdrowego oka. Drugie stracił w czasie wybuchu. Pusty oczodół zasłaniała czarna przepaska. Na szyi Ulbrichta wisiał krzyż rycerski. Górny guzik munduru zawsze nosił rozpięty, gdyż wykonanie najprostszych czynności sprawiało mu wiele trudu. Szybko się męczył i pocił. Choć tak długo pracowali razem, Vogel ani razu nie usłyszał z ust podwładnego skargi.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: