Mary spostrzegła, że dziewczyna musiała płakać.

– Co się stało, Jenny? Czyżby ojciec znowu cię bił? Pił? Jenny skinęła głową i wybuchnęła płaczem.

– Uciekaj z tego deszczu – rozkazała Mary. – Zaziębisz się na śmierć, jeśli będziesz sterczała na tej zawierusze.

Kiedy Jenny wchodziła, Mary rozejrzała się za rowerem, który dziewczyna zwykle zostawiała przy ogródku od frontu. Nie było go: przeszła pieszo całą drogę z domu, dwa kilometry.

Zamknęła drzwi.

– Rozbierz się. Przemokłaś na wskroś. Przyniosę ci szlafrok, owiniesz się, póki twoje rzeczy nie wyschną.

Zniknęła w sypialni, a Jenny zrobiła, co jej kazano. Zmordowana rozpięła sztormiak, zsunął się jej z ramion na podłogę. Potem ściągnęła gruby wełniany sweter i upuściła na podłogę obok kurtki.

Pojawiła się Mary ze szlafrokiem.

– Ściągaj resztę, moja panno – powiedziała z udawanym gniewem.

– Ale co z Seanem?

– Naprawia dziurę w jednym z tych swoich zakichanych płotów – skłamała Mary.

– W taką pogodę? – spytała Jenny z charakterystycznym dla mieszkańców Norfolk zaśpiewem, nieco odzyskując swą wrodzoną pogodę. Mary zdumiewała odporność dziewczyny. – Zgłupiał, czy co?

– Zawsze wiedziałam, że spostrzegawcze z ciebie dziecko. A teraz jazda z tymi mokrymi łachami.

Jenny zdjęła spodnie i podkoszulek. Jak wiele wiejskich dziewcząt ubierała się po chłopięcemu, choć u niej to było jeszcze wyraźniejsze. Jej mlecznobiałe ramiona pokrywała gęsia skórka. Będzie miała szczęście, jeśli nie złapie solidnego przeziębienia. Mary podała dziewczynie szlafrok i szczelnie ją nim owinęła.

– I jak, lepiej?

– Tak, dziękuję, Mary. – Jenny znowu wybuchnęła płaczem. – Nie wiem, co bym bez ciebie poczęła.

Mary przyciągnęła Jenny do siebie.

– Zawsze będę przy tobie, Jenny, obiecuję.

Jenny skuliła się w starym fotelu przy ogniu i otuliła się stęchłym kocem. Podkurczyła nogi i po chwili drżenie ustało; zrobiło jej się ciepło, ogarnęło ją poczucie bezpieczeństwa. Mary krzątała się przy kuchni, nucąc.

Wkrótce gulasz zabulgotał, napełniając mieszkanie cudownym aromatem. Jenny przymknęła powieki, znużony umysł przeskakiwał od jednego przyjemnego odczucia do drugiego: ciepły zapach gulaszu jagnięcego, żar ognia, rozkoszna słodycz głosu Mary. W okno tuż za jej głową siekł deszcz, wiatr hulał. Jak cudownie w taką burzę siedzieć bezpiecznie w spokojnym domu. Żałowała, że tak nie może być wiecznie.

W parę minut później Mary przyniosła tacę z gulaszem, bochenkiem twardego chleba i parującym kubkiem herbaty.

– Usiądź prosto, Jenny – powiedziała, ale nie doczekała się odpowiedzi.

Odstawiła tacę, przykryła dziewczynę jeszcze jednym kocem i pozwoliła jej spać.

Mary czytała przy kominku, kiedy Dogherty wrócił do domu. Bez słowa zmierzyła go wzrokiem. Machnął ręką w stronę fotela, w którym spała Jenny, i spytał:

– Skąd tu się wzięła? Ojciec znowu ją pobił?

Mary wstała i zaprowadziła męża do kuchni. Dogherty nalał sobie herbaty i usiadł.

– Wiesz, Martinowi Colville'owi przydałaby się odrobina jego własnego lekarstwa. A ja jestem odpowiednim człowiekiem, który może mu je dać.

– Uspokój się, Sean, on jest od ciebie o połowę młodszy, za to dwa razy większy.

– Co to ma znaczyć, Mary?

– To znaczy, że mógłby ci zrobić krzywdę. Tylko tego ci trzeba, żeby zwrócić na siebie uwagę policji przez jakąś idiotyczną bójkę. A teraz dojedz kolację i siedź cicho. Obudzisz małą.

Dogherty posłuchał i zajął się jedzeniem. Wziął do ust łyżkę z gulaszem, skosztował i skrzywił się.

– Jezu, toż to zimne jak lód.

– Nie byłoby, gdybyś wrócił do domu o przyzwoitej porze. Gdzie się włóczyłeś, Sean?

Nie podnosząc głowy znad talerza, Dogherty łypnął koso na żonę.

– Byłem w stodole – odparł zimno.

– I przy radiu czekałeś na instrukcje z Berlina? – szepnęła kpiąco Mary.

– Później, kobieto – warknął Sean.

– Nie rozumiesz, że tylko marnujesz tam czas, Sean? A do tego ryzykujesz swoją i moją głowę?

– Powiedziałem: później, kobieto!

– Stary durny cap!

– Dość tego, Mary!

– Może pewnego dnia chłopcy z Berlina wyznaczą ci prawdziwe zadanie, Sean. Wtedy pozbędziesz się tej nienawiści, która cię spala od środka, i jakoś uda nam się uratować resztki tego, co zostało z naszego życia. – Wstała i popatrzyła na niego, kręcąc głową. – Jestem zmęczona, Sean. Idę spać. Dorzuć do ognia, żeby Jenny nie zmarzła. I uważaj, żeby jej nie zbudzić. Ma za sobą ciężki wieczór.

Cicho zamknęła za sobą drzwi. Kiedy zniknęła, Dogherty wyjął z szafki butelkę Bushmills. Ostatnio whisky sprzedawano na wagę złota, ale to była wyjątkowa noc, więc nalał sobie hojną ręką.

– Może chłopcy z Berlina zrobią dokładnie to, co powiedziałaś, Mary Dogherty – powiedział, podnosząc szklaneczkę w geście toastu. – Co więcej, chyba właśnie zrobili.

Rozdział dziewiąty

Londyn

Właściwie w czasie I wojny Alfred Vicary posłużył się podstępem, by znaleźć się w wywiadzie. Miał dwadzieścia jeden lat, kończył studia w Cambridge i był przekonany, że Anglia rozpaczliwie potrzebuje wszystkich młodzieńców, których zdoła dopaść. Nie chciał dać się zaciągnąć do piechoty. Wystarczająco dobrze znał historię, by wiedzieć, że nie znajdzie się tam chwały, tylko nudę i biedę oraz, co bardzo prawdopodobne, śmierć lub poważne rany.

Jego najlepszy przyjaciel, błyskotliwy student filozofii, niejaki Brendan Evans wpadł na genialne rozwiązanie. Brendanowi obiło się o uszy, że w armii powstaje jakaś nowa formacja, Korpus Wywiadowczy. Aby się tam dostać, należało jedynie mówić płynnie po niemiecku i francusku, doskonale znać Europę, umieć obsługiwać i naprawiać motocykl, mieć doskonały wzrok. Brendan skontaktował się z Ministerstwem Wojny i wyznaczono mu rozmowę na następny dzień rano.

Vicary był zdruzgotany: nie spełniał przecież warunków. Nieźle mówił po niemiecku, na upartego dogadywał się po francusku i wiele podróżował po Europie, znał również Niemcy. Ale nie miał pojęcia, jak prowadzić motocykl – co więcej, sama ta machina śmiertelnie go przerażała – a o wzroku lepiej nie wspominać.

Brendan Evans posiadał wszystkie te cechy, których Vicary'emu brakowało: wysoki, jasnowłosy, zabójczo przystojny, był obdarzony chłopięcą namiętnością do przygód, a kobiety lgnęły do niego jak do miodu. Tylko jedno łączyło obu mężczyzn: niezawodna pamięć.

Vicary wymyślił plan.

Pewnego chłodnego sierpniowego dnia o zmierzchu Brendan na nie uczęszczanej dróżce w Fens nauczył go jeździć na motorze. Vicary wielokrotnie omal obu ich nie pozabijał, ale w końcu pędził z rykiem silnika po drogach, doświadczając dreszczu podniecenia i euforii, jakich nigdy przedtem nie doświadczał. Nazajutrz, w czasie jazdy pociągiem z Cambridge do Londynu, Brendan wbił mu do głowy budowę motocykla.

W Londynie Brendan udał się do ministerstwa, podczas gdy on czekał, wygrzewając się w ciepłym słońcu. Po godzinie przyjaciel wynurzył się z budynku z szerokim uśmiechem na twarzy.

– Przyjęli mnie – oznajmił. – A teraz twoja kolej. Słuchaj uważnie.

Po czym wyrecytował mu z pamięci cały układ tablicy do badania wzroku, nawet te niewiarygodnie maleńkie literki na dole.

Vicary zdjął okulary, dał je Brendanowi i na ślepo wszedł do ciemnego, groźnego budynku. Zdał śpiewająco. Tylko raz się pomylił, odczytując B zamiast D, ale to z winy Brednana, nie własnej. Natychmiast przyznano mu rangę podporucznika w sekcji motocyklistów służb wywiadowczych, dano kwit na mundur i oprzyrządowanie, kazano ostrzyc włosy, które przez lato odrosły i zaczęły się kręcić. Następnego dnia miał się stawić na Euston Station i odebrać motor: błyszczącego, nowiuteńkiego Rudge'a, zapakowanego w drewnianej skrzyni. Po tygodniu Brendan i Vicary wraz z wehikułami wsiedli na transportowiec i popłynęli do Francji.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: