Catherine dolała sobie herbaty, nałożyła słuchawki i czekała.
Omal nie wylała jej na siebie, kiedy po pięciu minutach radio ożyło.
Nadawca w Hamburgu błyskawicznie wytrzaskał hasło.
Niemieccy radiotelegrafiści cieszyli się reputacją najdokładniejszych na świecie. A zarazem najszybszych. Catherine z trudem nadążała. Kiedy operator w Hamburgu skończył, poprosiła o powtórzenie informacji.
Zrobił to, tym razem wolniej.
Catherine potwierdziła i rozłączyła się.
Długo trwało, nim znalazła książkę szyfrów i jeszcze dłużej, nim rozszyfrowała wiadomość. Skończywszy, wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.
Wykonać spotkanie alfa…
Kurt Vogel wreszcie chce, by się spotkała z innym agentem.
Rozdział ósmy
Hampton Sands, Norfolk
Deszcz siekł nad wybrzeżem Norfolk, kiedy Sean Dogherty, po pięciu dużych kuflach cienkiego piwa, próbował wsiąść na rower pod pubem Hampton Arms. Udało mu się za trzecim razem i tak wstawiony, ruszył do domu. Metodycznie pedałując, prawie nie zwracał uwagi na wioskę. Bo też i było to obrzydliwe miejsce: parę domków przy jedynej ulicy, sklepik i pub. Szyldu nie malowano od 1938 roku; farbę, jak niemal wszystko, racjonowano. Na wschodnim krańcu wyrastał kościół Świętego Jana, za nim leżał cmentarz. Dogherty automatycznie się przeżegnał, mijając cmentarne wrota, potem skierował się na drewniany mostek łączący brzegi nadmorskiej rzeczki. W chwilę później wieś zniknęła za jego plecami.
Zapadła ciemność. Dogherty zmagał się z rowerem, usiłując utrzymać go w pionie na wyboistej drodze. Był drobnym, pięćdziesięcioletnim mężczyzną o zielonych, bardzo głęboko osadzonych oczach i rzadkiej siwej brodzie. Krzywy, zdeformowany nos tyle razy mu łamano podczas krótkiej kariery bokserskiej i licznych bójek ulicznych w Dublinie, że już stracił rachubę. Dogherty miał na sobie sztormiak i wełnianą czapkę. Zimne powietrze siekło odsłoniętą skórę twarzy: w przenikliwym powiewie znad Morza Północnego czuło się góry lodowe Arktyki i fiordy Norwegii, które wiatr mijał, nim dotarł na wybrzeże Norfolk.
Płachty deszczu się rozstąpiły i odsłonił się krajobraz: rozległe szmaragdowe pola, szare połacie błota, słone moczary porośnięte trzciną i trawą. Po lewej stronie długa, zdawać by się mogło, ciągnąca się w nieskończoność plaża schodziła na brzeg morza. Po prawej, stosunkowo niedaleko, wyrastały zielone wzgórza, zasłonięte przez niską chmurę.
Znad mokradeł zerwała się para dzikich gęsi, które przyleciały tu z Syberii przezimować, i z łopotem skrzydeł pofrunęła nad wodą. To wybrzeże, idealne schronienie dla wielu gatunków ptaków, niegdyś chętnie odwiedzali turyści. Ale wojna całkowicie uniemożliwiła obserwowanie ptaków. Większość regionu zaanektowała armia, a racjonowanie benzyny sprawiło, że tylko garstka obywateli mogłaby się wybrać w ten odległy zakątek kraju. A nawet gdyby tu dotarli, trudno by im się było nie zgubić. Wiosną czterdziestego roku, kiedy to wszystkich ogarnęła panika przed inwazją, rząd usunął wszelkie znaki drogowe.
Sean Dogherty zwracał na takie rzeczy baczniejszą uwagę, pilniej je obserwował niż inni mieszkańcy wybrzeża Norfolk. W 1940 roku został wciągnięty na listę szpiegów Abwehry i otrzymał pseudonim Szmaragd.
W oddali pojawił się niewielki domek. Z komina unosił się dym, który natychmiast porywał wiatr, znosząc nad rozległą łąkę. Niewielkie gospodarstwo na dzierżawionej ziemi, ale zapewniało jakie takie życie: stadko owiec dające wełnę i mięso, kurczaki, grządki warzyw, za które nieźle płacono na targu. Dogherty miał nawet rozklekotaną furgonetkę, którą przewoził towar sąsiadów na targ w King's Lynn. Dzięki temu otrzymywał rolniczą rację paliwa, większą niż racja przeciętnego obywatela.
Skręcił, zsiadł z roweru i brukowaną ścieżką podprowadził go pod stodołę. Nad jego głową zahuczały bombowce startujące z baz w Norfolk. Pamiętał czasy, gdy samoloty nadlatywały z innej strony: ciężkie heinkle Luftwaffe śmigały znad Morza Północnego ku przemysłowym ośrodkom Birmingham i Manchesteru. Teraz alianci zawładnęli niebem i heinkle rzadko się zapuszczały nad Norfolk. Najwyraźniej Dogherty postawił na złego konia.
Podniósł głowę i zauważył, że zasłonki w kuchni lekko się poruszyły. W zalanym deszczem oknie dostrzegł zarys twarzy Mary.
Nie dziś, Mary – pomyślał, mimowolnie odwracając wzrok. Proszę, daruj mi to dziś.
Nietrudno było Abwehrze przekonać Seana Dogherty'ego do zdrady Anglii i pracy dla hitlerowskich Niemiec. W 1921 roku Brytyjczycy aresztowali i powiesili jego starszego brata, Daniela, za to, że dowodził lotną kolumną Irlandzkiej Armii Republikańskiej.
W stodole Dogherty otworzył kluczem szafkę na narzędzia i wyjął z niej swój odbiornik walizkowy, który dała mu Abwehra, książkę kodową, notes i ołówek. Włączył radio i dla zabicia czasu zapalił papierosa. Instrukcje otrzymał proste: raz w tygodniu włączaj radio i oczekuj instrukcji z Hamburga. Ostatnio Abwehra zleciła mu zadanie ponad trzy lata temu. Mimo to karnie włączał radio o ustalonej porze i czekał dziesięć minut.
Zostały jeszcze dwie minuty. Dogherty odłożył książkę i notes do szafki. Na minutę przed upływem umówionego czasu sięgnął do gałki. Już miał wyłączyć radio, kiedy nagle ożyło. Rzucił się po notes i w szaleńczym pośpiechu notował, póki nie ucichło. Szybko wystukał potwierdzenie i rozłączył się.
Dziesięć minut zajęło mu odszyfrowanie wiadomości.
A gdy skończył, nie wierzył własnym oczom.
Rozpocznij procedurę przyjęcia numer jeden…
Niemcy chcieli, żeby przyjął agenta.
Minęło już piętnaście minut, od kiedy Mary Dogherty stojąca w kuchennym oknie zobaczyła, że mąż wchodzi do stodoły. Zastanawiała się, czemu tak długo tam tkwi. Jeśli się nie pospieszy, kolacja mu wystygnie. Wytarła ręce w fartuch i przyniosła kubek parującej herbaty do frontowego okna. Deszcz się rozpadał na dobre, nad wodą szalał wiatr znad Morza Północnego.
Straszna noc, żeby wychodzić na dwór, Seanie Dogherty – pomyślała.
Otoczyła dłońmi wyszczerbiony emaliowany kubek, parą ogrzewając sobie twarz. Wiedziała, co Sean robi w stodole: kontaktuje się przez radio z Niemcami.
Mary musiała przyznać, że szpiegowanie dla Niemców odmłodziło Seana. Wiosną 1940 roku objechał olbrzymie połacie Norfolk. Mary ze zdumieniem obserwowała, jak dzięki zadaniu mąż powraca do życia, przemierza na rowerze wiele kilometrów dziennie, szukając śladów działań wojskowych, robiąc zdjęcia umocnień obronnych wybrzeża. Informacje przekazywał łącznikowi Abwehry w Londynie, a ten z kolei przesyłał je do Berlina. Sean uważał to wszystko za ogromnie niebezpieczne i rozkoszował się każdą chwilą swej misji.
Mary za to jej nienawidziła. Lękała się, że Sean wpadnie. Wszyscy polowali na szpiegów; stało się to narodową obsesją. Jedno nieostrożne słowo, jeden błąd, a Seana aresztują. Ustawa z 1940 roku przewidywała tylko jedną karę za szpiegostwo: śmierć. Mary czytała w prasie relacje z wykonania wyroków przez powieszenie w Wandsworth i Pentonville i krew jej zastygała w żyłach. Bała się, że pewnego dnia przeczyta o egzekucji Seana.
Deszcz zacinał coraz mocniej, a wiatr tak wściekle szarpał małym, przysadzistym domkiem, że ogarnął ją strach; a nuż budynek się zawali. Wyobraziła sobie, że zostanie sama na starym, zapuszczonym gospodarstwie. Okropność. Wzdrygnęła się, odsunęła od okna i podeszła do ognia.
Może inaczej by to wyglądało, gdyby mogła mu dać dzieci. Otrząsnęła się z tej myśli. I tak za długo już bezsensownie się zadręcza. Po co wywlekać rzeczy, na które nic nie poradzi? Sean był, jaki był, i teraz już go nie zmieni.
Seanie – pomyślała Mary – co się, na Boga, z tobą stało?
Łomot do drzwi tak zaskoczył Mary, że wylała sobie herbatę na fartuch. Sean na ogół sam sobie otwierał. Odstawiła kubek i pobiegła wpuścić męża. Już chciała huknąć, żeby brał klucz, kiedy gdzieś wychodzi, gdy w drzwiach zobaczyła Jenny Colville, dziewczynę, która mieszkała po drugiej stronie wsi. Stała w deszczu, na kościstych ramionach wisiał błyszczący sztormiak. Niczym nie osłoniła głowy i włosy przylepiły jej się do czaszki, okalając nie ukształtowane rysy, które pewnego dnia mogły zmienić się w śliczną twarz.