Vicary stał wtedy w głębi sali, obserwując przedstawienie. On również od momentu dojścia Hitlera do władzy bacznie się przyglądał Niemcom. Przepowiadał swoim kolegom- historykom, że wkrótce Anglia znajdzie się w stanie wojny z Niemcami, może nawet przed końcem tego dziesięciolecia. Nikt go nie słuchał. Zdaniem wielu Hitler stanowił doskonałą przeciwwagę dla Związku Radzieckiego i należało go wspierać. Vicary uważał to za skrajny idiotyzm. Podobnie jak reszta rodaków sądził, że Churchill to swego rodzaju awanturnik, odrobinę zbyt zadziorny. W kwestii nazizmu przyznawał mu całkowitą rację.

Po powrocie do domu siadł przy biurku i skreślił jednozdaniową notkę: „Byłem na pańskiej prelekcji w Londynie i zgadzam się z każdym pańskim słowem". Pięć dni później przyszedł do niego list od Churchilla: „Dobry Boże, więc jednak nie jestem sam! Wielki Vicary jest po mojej stronie! Proszę uczynić mi ten zaszczyt i przyjechać w niedzielę na lunch do Chartwell".

Pierwsze spotkanie okazało się sukcesem. Vicary natychmiast znalazł się w kręgu naukowców, dziennikarzy, oficerów i urzędników państwowych, którzy przez całe lata trzydzieste służyli Churchillowi radą i wiedzą o Niemczech. Winston zmuszał Vicary'ego do wysłuchiwania swoich teorii na temat Niemiec, a wygłaszał je, krążąc po zabytkowej bibliotece swej rezydencji. Czasem Vicary był innego zdania i zmuszał Churchilla do bliższego wyjaśnienia jego poglądów. Zdarzało się, że Churchill wpadał w gniew i odmawiał dalszej dyskusji. Vicary uparcie trwał przy swoim. I tak cementowała się ich przyjaźń.

Teraz, krocząc o zmierzchu londyńskimi uliczkami, Vicary rozważał, co oznacza zaproszenie Churchilla do Chartwell. Z pewnością nie chodziło wyłącznie o przyjacielską pogawędkę.

Skręcił w ulicę zabudowaną białymi georgiańskimi domami, które teraz tonęły w różowawym blasku zachodzącego wiosennego słońca. Szedł wolno, zatopiony w myślach, w jednej ręce ściskając ciężką teczkę, drugą wepchnąwszy w kieszeń płaszcza. W progu jednego z domów pojawiła się szykowna kobieta, mniej więcej w jego wieku. Za nią wynurzył się przystojny mężczyzna o znudzonej twarzy. Nawet z tej odległości – i mimo kurzej ślepoty – Vicary poznał Helen. Rozpoznałby ją wszędzie: prosta sylwetka, smukła szyja, wyniosłe ruchy, jakby miała ominąć coś obrzydliwego. Vicary patrzył, jak tych dwoje wsiada do limuzyny z szoferem. Samochód ruszył z chodnika i jechał w jego stronę.

Odwróć się, skończony kretynie! Nie patrz na nią!

Ale nie potrafił posłuchać własnej rady. Kiedy limuzyna przejeżdżała obok, odwrócił się i zerknął do środka. Zauważyła go – to był ułamek sekundy, ale wystarczyło. Zażenowana szybko spuściła wzrok. Potem przez tylną szybę Vicary widział, jak pochyla się i mówi coś do męża, a ten wybucha śmiechem.

Idiota! Przeklęty kretyn! Idiota!

Vicary ruszył dalej. Podniósł głowę i odprowadził wzrokiem samochód znikający za rogiem. Zastanawiał się, gdzie mogli jechać – na kolejne przyjęcie, może do teatru.

Dlaczego nie potrafię o niej zapomnieć? Na miłość boską, toż to już dwadzieścia pięć lat! A potem pomyślał: I dlaczego serce ci wali, jakbyś po raz pierwszy ją widział?

Tak przyspieszył kroku, że wkrótce się zmęczył. Myślał o wszystkim, żeby nie myśleć o niej. Dotarł do placu zabaw, stanął przy bramie z kutego żelaza i przez sztachety przyglądał się dzieciom. Były za ciepło ubrane jak na maj i obijały się o siebie niczym tłuściutkie pingwiny. Byle niemiecki szpieg, gdyby czaił się w okolicy, bez wątpienia zauważyłby, że wielu londyńczyków lekceważy ostrzeżenia rządu i nie ewakuuje pociech z miasta. Vicary, w którym dzieci zazwyczaj nie budziły szczególnej czułości, tkwił dalej przy placu zasłuchany, zahipnotyzowany, myśląc, że nie ma nic równie pocieszającego, jak odgłosy zabaw maluchów.

Samochód Churchilla czekał na niego na stacji. Pomknęli przez miasto, potem wśród zielonych pagórków południowo- wschodniej Anglii. Dzień był chłodny, wietrzny, wszystko dokoła kwitło. Vicary siedział z tyłu, jedną ręką zaciskając poły płaszcza, drugą przytrzymując kapelusz. Wiatr hulał po odkrytym samochodzie. Vicary zastanawiał się, czyby nie poprosić szofera, żeby przystanął i rozłożył dach. I wtedy zaczął się nieunikniony atak kataru siennego: najpierw pojedyncze kichnięcia niczym próbne wystrzały, a potem regularna seria z karabinu maszynowego. Nie wiedział, czy puścić kapelusz czy płaszcz, żeby zasłaniać usta przy kaszlu. Raz za razem odwracał głowę, by obłoczki wilgoci i zarazków po każdym kichnięciu szły z wiatrem.

Kierowca dostrzegł w lusterku, że pasażerowi coś dolega.

– Chce pan, żebym się zatrzymał, profesorze Vicary? – spytał zaniepokojony, zjeżdżając na pobocze.

Atak kataru ustąpił i Vicary wreszcie mógł się rozkoszować przejażdżką. Właściwie nie przepadał za wsią. Był londyńczykiem z krwi i kości. Lubił tłum, hałas, ruch; na otwartych przestrzeniach często się gubił. Poza tym nie znosił ciszy nocy. Nie potrafił wtedy zapanować nad myślami, w wyobraźni widział czających się w mroku myśliwych. Teraz jednak zachwycał się naturalnym pięknem przyrody Anglii.

Wóz skręcił w podjazd prowadzący do Chartwell. Kiedy Vicary wysiadał, serce zabiło mu mocniej. Ledwo podszedł do wejścia, drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Inches, pokojowiec Churchilla.

– Dzień dobry, profesorze Vicary. Pan premier bardzo niecierpliwie wygląda pańskiego przybycia.

Vicary dał służącemu płaszcz i kapelusz i wszedł do środka. W salonie krzątało się kilkunastu mężczyzn i parę młodych dziewcząt, część w mundurach, część w cywilu, tak jak on. Rozmawiali przyciszonymi głosami, poufnie, jakby przekazywali sobie wyłącznie złe wieści. Zadźwięczał jeden telefon, potem drugi. Słuchawkę podnoszono po pierwszym sygnale.

– Mam nadzieję, że miał pan udaną podróż – mówił Inches.

– Doskonałą – skłamał uprzejmie Vicary.

– Jak zwykle pan Churchill jest dziś nieco spóźniony – uprzedził Inches i dodał konfidencjonalnie: – Narzuca zabójcze tempo, a my cały dzień spędzamy, próbując temu sprostać.

– Rozumiem, Inches. Gdzie mam poczekać?

– Szczerze mówiąc, premier bardzo chce się z panem spotkać jeszcze przed południem. Poprosił, żebym, kiedy tylko pan się zjawi, wprowadził pana na górę.

– Na górę?

Inches delikatnie zapukał do drzwi łazienki, potem je otworzył. Churchill leżał w wannie, w dłoni trzymał cygaro. Na stoliku w zasięgu ręki stała szklaneczka z drugą tego dnia porcją whisky. Inches zapowiedział Vicary'ego i zniknął.

– Vicary, mój druhu – rzekł Churchil, potem pochylił nieco głowę i zdmuchnął parę mydlanych baniek. – Jak miło z pana strony, że zechciał pan przyjechać.

Vicary gotował się w dusznej łazience. Z trudem powstrzymywał się od śmiechu na widok olbrzymiego, zaróżowionego mężczyzny, który chlapie się w wannie jak dzieciak. Zdjął tweedową marynarkę i z ociąganiem przysiadł na muszli.

– Chciałem zamienić z panem słowo na osobności. Właśnie dlatego zaprosiłem pana tutaj, do mego leża. – Churchill zacisnął wargi. – Vicary, na początek muszę oświadczyć, że jestem na ciebie zły.

Vicary znieruchomiał. Churchill już otwierał usta, by podjąć wątek, ale nic nie powiedział. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie i troska.

– Inches! – ryknął.

Wsunął się lokaj.

– Tak, proszę pana?

– Inches, zdaje się, że temperatura wody spadła poniżej czterdziestu stopni. Byłbyś łaskaw to sprawdzić?

Podwijając rękaw, Inches wyciągnął termometr. Przyjrzał mu się bacznie, niczym archeolog badający fragment jakiejś starożytnej kości.

– Rzeczywiście, ma pan rację. Temperatura pańskiej kąpieli spadła do trzydziestu dziewięciu stopni. Czy mam dolać gorącej wody?

– Oczywiście.

Inches odkręcił kran z gorącą wodą. Churchill uśmiechnął się, kiedy kąpiel osiągnęła pożądaną temperaturę.

– Znacznie lepiej, Inches.

Przekręcił się w wannie. Woda przelała się przez krawędź, zmoczyła nogawkę spodni Vicary'ego.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: