– Tak, bo powinnaś pojechać na prawdziwe wakacje. Kiedy ostatnio zrobiłaś sobie prawdziwe wakacje, Maggie?

– Nie wiem. W zeszłym roku byłam w Kansas City. – Zaczęła szukać biletu w kieszonkach torby laptopa. Gdzieś w końcu ma ten bilet. Może zaraziła się bałaganiarstwem od Tully’ego.

– W Kansas City? To było dwa lata temu i pojechałaś tam na konferencję. To nie były wakacje. Wiesz w ogóle, co znaczy to słowo?

– Jasne, wiem. Siedzisz sobie na plaży, popijasz pinacoladę z tymi małymi różowymi parasolkami, a potem masz spaloną skórę i piasek w miejscach, gdzie wcale nie chcesz go mieć. To akurat wcale mnie nie interesuje.

– A interesuje cię poszukiwanie zaginionej osoby w czasie wakacji? Skoro lecisz do Connecticut, może wreszcie poszukasz pewnego mężczyzny, który tam mieszka?

– Mam. – Maggie z ulgą stwierdziła, że bilet wsunął się pod laptop, kiedy go przypinała paskami.

Zignorowała uwagę Gwen o „pewnym mężczyźnie”. Doskonale wiedziała, że przyjaciółce chodzi o kogoś bardzo konkretnego, o zastępcę prokuratora z Bostonu.

– Gwen, jeśli nie powiedziałaś mi czegoś ważnego o Joan Begley, masz teraz szansę.

W telefonie zapadło milczenie.

– Gwen?

– Wszystko, co mogłam, przesłałam ci faksem.

Maggie zauważyła, że przyjaciółka starannie dobiera słowa.

– Gwen, powiem ci coś, zanim usłyszysz to w wiadomościach. Powinnaś wiedzieć, że wczoraj rano w kamieniołomie w okolicy Wallingford znaleziono zwłoki kobiety.

– O mój Boże! To Joan, tak?

Maggie uważała, że przyjaciółka ma silny charakter, i tej siły często u niej szukała. Nie spodobało jej się, że teraz słyszy panikę w jej głosie.

– Tego nie wiem. Zresztą zataiłabym to przed tobą, gdyby media już o tym nie trąbiły. Zwłoki nie zostały zidentyfikowane. Usiłuję złapać kontakt z szeryfem, który prowadzi śledztwo. Ma do mnie oddzwonić, ale z całą pewnością jestem na końcu jego długiej listy petentów. – Znowu ramieniem przycisnęła telefon do ucha, przygotowując dowód tożsamości i bilet. – Słuchaj, wchodzę na pokład. Zadzwonię, jak tylko czegoś się dowiem.

– Wielkie dzięki. Mam nadzieję, że to nie Joan, ale muszę ci coś wyznać. Mam złe przeczucia.

– Nie martw się na zapas. Odezwę się później.

W samolocie Maggie otworzyła wszystkie zamykane na suwaki kieszenie torby i szukała – co się stało z jej doskonałą organizacją? – książki, którą kupiła w księgarni na lotnisku. Ostatni thriller prawniczy Lisy Scottoline. Poprzednie powieści tej autorki skutecznie blokowały jej świadomość, że leci jedenaście i pół tysiąca metrów nad ziemią. Znalazła książkę, a przy okazji z bocznej kieszeni wypadła koperta, którą tam włożyła w ostatniej chwili, kiedy postanowiła, że nie zabierze ze sobą teczek z dokumentami.

Włożyła torbę do przegrody na bagaż podręczny i wcisnęła się w siedzenie przy oknie. Drobna siwowłosa kobieta wierciła się na sąsiednim fotelu. Maggie otworzyła książkę, ale zamiast czytać, wlepiła wzrok w kopertę.

Wspominając o pewnym mężczyźnie, Gwen sugerowała, żeby Maggie skontaktowała się z Nickiem Morrellim. To nie był wcale zły pomysł. Nick mieszkał w Bostonie, to pewnie jakaś godzina drogi samochodem z serca Connecticut. Kilka lat wstecz coś się między nimi zaczęło, kiedy wspólnie rozpracowywali pewną sprawę w Nebrasce. Jakkolwiek nazwać ów związek, uległ osłabieniu podczas przeciągającej się sprawy rozwodowej Maggie, która nie chciała wiązać się na serio, póki rozwód nie zostanie sfinalizowany. Nie powodowała nią bynajmniej wierność prawu czy zasadom. Po prostu nie chciała ryzykować uczuć. Mówiąc szczerze, nigdy nie wierzyła, że łączy ją z Nickiem coś poważnego, gdyż za dużo było w tym gorączki i podniecenia. W ten sposób nadrabiali braki we wspólnych zainteresowaniach. Była to całkowita odwrotność związku z Gregiem. Może to właśnie tak bardzo przyciągało ją do Nicka.

Potem, przed rokiem, w okolicy Święta Dziękczynienia, Maggie zadzwoniła do mieszkania Nicka.

Słuchawkę podniosła jakaś kobieta i poinformowała ją, że Nick bierze prysznic. Od tamtej pory Maggie nie ponawiała prób kontaktu. Dystans rósł za jej sprawą, coraz bardziej skracała rozmowy, nie podnosiła słuchawki i nie odpowiadała na wiadomości nagrane na sekretarce. Nie liczyła na to, że Nick będzie czekał, aż ona dostanie rozwód. I chociaż ją to zdziwiło – i trochę zraniło – że się przeprowadził, poczuła niespodziewaną ulgę, która umocniła jej decyzję. Postanowiła, że lepiej jej będzie samej. Przynajmniej przez jakiś czas.

Stewardessa przerwała jej refleksje instruktażem na temat zachowania w czasie lotu. Maggie zignorowała ją grzecznie. Jej sąsiadka nerwowo szukała laminowanego informatora w tylnej kieszeni fotela. Maggie wyjęła swój i podała go starszej pani, która szybko podziękowała i natychmiast zaczęła przewracać kartki, by odnaleźć właściwą stronę.

Maggie otworzyła książkę i zatonęła w lekturze, używając koperty jako zakładki.

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Lillian Hobbs przeniosła stertę książek w miękkiej oprawie i ostrożnie położyła na ladzie wystawowej, gdzie Rosie zaczęła je układać. Rosie wpadła na kolejny wspaniały pomysł, tyle że myśli Lillian krążyły zupełnie gdzie indziej. Jak mogła się skupić, kiedy co pół godziny przed sklepem przejeżdżał samochód kolejnej stacji telewizyjnej czy radiowej. To było o wiele bardziej atrakcyjne niż codzienny widok szarych, smętnych kamieni nagrobnych, które wyglądały przez ceglany mur cmentarza.

Tego ranka obsłużyły z sześciu zamiejscowych dziennikarzy, oglądając równocześnie „Good Morning America” na nowym przenośnym odbiorniku telewizyjnym. Może niedługo odwiedzą ich małą kafejkę Diane Sawyer i Charlie Gibson? Lillian była przekonana, że rozpoznała dziennikarza, który zamawiał podwójne espresso. Widziała go w wiadomościach stacji Fox, tylko nazwisko wyleciało jej z głowy.

Układała książki, co i rusz zerkając przez okno wystawowe. Rosie zaproponowała, żeby zrobić wystawę z kryminałów, może nawet znajdą jedną czy dwie powieści o seryjnych mordercach. To byłoby zgodne z panującą w mieście atmosferą wywołaną przez makabryczne odkrycie w kamieniołomie. Rosie widziała w tym szansę na zarobek. Lillian zgadzała się z nią, choć zarazem bała się, by ktoś nie poczuł się urażony, aż dotarło do niej, że zyska okazję na wyeksponowanie swych ulubionych autorów powieści kryminalnych.

Wszystko, co zdarzało się w życiu, Lillian kojarzyła od razu z historiami przeczytanymi w książkach. Podobnie było z tragedią w kamieniołomie. To naprawdę przypominało pomysły zrodzone w twórczej wyobraźni Jeffery Deaver czy Patricii Cornwell. Z powieściowymi fabułami Lillian nie miała problemu, były niczym układanki, których części należy do siebie dopasować, i zazwyczaj poprzez pełen napięcia punkt kulminacyjny prowadziły do jasnych rozwiązań. A jeśli nawet zakończenie nie było oczywiste, to przynajmniej, tak czy owak, miało sens. Jednak w życiu jedno nie wynikało logicznie z drugiego i często brakowało sensu. Czyż nie byłoby miło, gdyby można podsumować rzeczywiste zdarzenia w kilkustronicowym epilogu?

Lillian zaczęła kartkować jedną z książek. Pamiętała wszystkie postaci z tej serii, ważniejsze wątki i sposób działania morderców, ale te morderstwa w kamieniołomie były niepojęte. Lillian potrząsnęła głową. Rzeczywistość jest dużo trudniejsza do pojęcia niż fikcja. Uświadomiła sobie, że traktuje to makabryczne znalezisko podobnie jak nowy kryminał, który wyszedł spod pióra nieznanego jej jeszcze autora. Czytała, zbierała poszlaki i układała fragmenty w całość. Zaczęła nawet tworzyć portret mordercy za pomocą detali, cech charakteru i dewiacji, o których dowiedziała się od swoich mistrzów. Myśląc o mistrzach, brała pod uwagę takich pisarzy, jak Cornwell, Deaver czy Patterson. Nie podzieliła się swoimi przemyśleniami nawet z Rosie, z obawy, że zostanie wyśmiana. Za to pozornie od niechcenia wyciągała od niej wszelkie możliwe informacje, każdy drobiazg, o którym wspomniał mąż Rosie, Henry.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: