Zwłoki wysunęły się z beczki. Ciało wyśliznęło się z rąk koronera i upadło na plastikowy worek z głuchym łoskotem twarzą do dołu. Tors uderzył mocno o kamienie, pękła czaszka.

– Boże wszechmogący! – krzyknął znowu Stolz.

– Musimy to robić inaczej. Mogliśmy całkiem rozwalić tę głowę. Jak mam potem odróżnić ciosy mordercy i efekty naszej niezdarności?

Henry już miał rzucić: „To był twój pomysł”, ale ugryzł się w język. To dopiero druga beczka, a Stolz, miotając się w rażących sprzecznościach, już udowodnił swój brak profesjonalizmu. Ten fakt upewnił szeryfa, że słusznie postąpił, sprowadzając Bonzado i O’Dell, dwoje niezależnych świadków, którzy w razie czego potwierdzą ewentualne nieprawidłowości.

Kiedy inni odeszli na bok, żeby obmyślić nową metodę działania, O’Dell zbliżyła się i przyklękła na kamieniach. Oprócz złamanej, a teraz otwartej czaszki na ciele nie widać było żadnych ran. Granatowy garnitur miał ledwie kilka zagnieceń.

– Ten facet jest w świetnym stanie – rzekł Henry.

– Zbyt dobrym. W ogóle nie widzę tu krwi – zauważył Bonzado. Zrobił miejsce Carlowi, by mógł zrobić zdjęcia.

Studenci wreszcie odważyli się podejść, najśmielsza była dziewczyna, która zerkała zza ramienia profesora, natomiast obaj młodzi mężczyźni sprawiali wrażenie, że za chwilę zwymiotują. Jeden z nich bezwładnie trzymał aparat, nie próbował nawet fotografować. Może czekał, aż Carl skończy swoje? Henry ciekaw był, czy chłopcy żałują w tej chwili, że nie wybrali innych studiów.

– Ładny garnitur – stwierdził Carl. Odłożył aparat i szczypcami zdjął nitkę z marynarki denata.

Stolz przykucnął naprzeciw O’Dell.

– Myślę, że czaszka została otwarta – powiedziała.

– Pękła na kamieniach.

– Nie, raczej nie. Proszę spojrzeć. – Odsunęła się, żeby koroner miał lepszy widok, i podniosła wzrok na Henry’ego. Po raz pierwszy zauważył to coś w jej oczach. Może właśnie ślad dyskomfortu, którego wcześniej szukał. – Wygląda, jakby ktoś użył piły. Może takiej do kości albo piły Strykera.

– Piły Strykera? – Stolz wyraził w końcu zainteresowanie.

O’Dell wstała, obeszła kamienie i spojrzała z góry. Czubek czaszki zwisał jak pokrywka albo przesunięty tupecik. Prawie przykleiła doń nos i oznajmiła:

– Narzędzie, którego użył morderca, cokolwiek to było, zostawiło bardzo delikatne ślady. Linia cięcia jest niemal gładka.

Bonzado patrzył na O’Dell z podziwem.

– No właśnie, a po cienkim ostrzu, które trochę ślizga się podczas cięcia, linia byłaby lekko poszarpana. Na przykład po pile do metalu, zwłaszcza z początku.

Zawsze musi być profesorem, pomyślał z przekąsem Henry, chociaż smarkaczowi szczerze zależało na tym, żeby podzielić się wiedzą. Nie odgrywał gwiazdy ani nie traktował nikogo protekcjonalnie, co z kolei lubił Stolz.

– Z tego co widzę – ciągnęła O’Dell – czaszka jest pusta.

– Pusta czaszka? O czym pani mówi, do diabła? Chce pani powiedzieć, że nie ma tam mózgu? – krzyczał Stolz, przestępując przez ciało, żeby stanąć obok O’Dell.

Niepokaźny człowieczek tak rzadko bywał czymś poruszony, że Henry mało nie wybuchnął śmiechem. Koroner zwykle wyrażał emocje przez swoje słynne miny. Szeryf wiedział, że nie powinien skupiać uwagi na Stolzu, ale obserwowanie jego niekompetencji i postępującej histerii było o wiele łatwiejsze niż zapanowanie nad własną paniką. To gówno z każdą minutą stawało się bardziej gówniane.

– Jeżeli napstrykałeś już dosyć zdjęć, spróbujmy go przewrócić i przesunąć w całości na worek – polecił Stolz Carlowi.

Henry stał nieco dalej. Nie przyznałby się do tego głośno, ale zaczęło go bawić, jak mały człowieczek traci parę. Szczęśliwie koronerowi pomagał Bonzado i jego dwaj studenci. Nawet O’Dell podwinęła rękawy i chwyciła zwłoki za ramię. Tym razem nie ryzykowali i nie upuścili ciała. Ledwie je obrócili, żołądek podszedł Henry’emu do gardła.

– Jezu Chryste – mruknął.

Wszyscy stanęli jak wryci, patrząc na niego, a potem na ciało.

– To Steve Earlman.

– Zna go pan? – spytała O’Dell.

Henry oparł się na najbliższym głazie, czując, że nogi uginają mu się w kolanach.

– Czy znam? W maju zeszłego roku był jego pogrzeb. Niosłem trumnę ze zwłokami Steve’a.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Maggie zobaczyła szpilki, które trzymały na miejscu krawat i klapy marynarki pana Earlmana. Podniosła powiekę zmarłego i znalazła w oczodole mały wypukły plastikowy dysk, stosowany przez pracowników kostnicy do zachowania kształtu oka i utrzymania zamkniętej powieki.

– Wygląda jak cięcie w ramach autopsji – stwierdził Stolz, zdjął okulary i schował je do kieszeni.

– Niemożliwe – rzekł szeryf. – Nie było żadnej autopsji.

– Jest pan pewny? – Maggie znowu wstała, przyglądając się innym fragmentom zwłok, a koroner grzebał w wiszącym czubku czaszki. Garnitur ofiary był zaskakująco czysty, jakby dostał się do beczki prosto z trumny. – To wygląda na piłę.

– Z całą pewnością jakąś specjalistyczną piłę do kości – potwierdził Stolz.

– Na sto procent nie było autopsji – trwał przy swoim Watermeier.

– A operacja? – Adam Bonzado kucnął obok Stolza i zaglądał do czaszki zmarłego.

– Żadnej operacji – odparł cicho Watermeier. – Steve zmarł na guza mózgu. Wiedział o nim, ale nie zgodził się na operację.

Maggie zerknęła na Watermeiera, żeby upewnić się, czy dobrze się czuje. Wiedziała, jak to jest, kiedy człowiek odkrywa, że jego przyjaciel padł ofiarą okrutnej zbrodni. Minął już prawie rok od momentu, kiedy otworzyła worek ze zwłokami i znalazła w nim przyjaciela z przestrzeloną głową. Była pewna, że nigdy nie zapomni martwych oczu agenta specjalnego Richarda Delaneya, oczu, które na nią patrzyły. Żadne ćwiczenia, żadne doświadczenie nie jest w stanie przygotować człowieka na tak wielki szok, na taką bezradność, na tę huśtawkę w żołądku.

Szeryf zdjął kapelusz i wytarł rękawem koszuli spoconą twarz. Aż perliła się od potu, chociaż słońce wpadło już za skały i drzewa, i powiało chłodem. Włożył kapelusz i przesunął go na tył głowy. Maggie oglądała sprzęt, który technicy kryminalni ostrożnie składali na jednym z wielkich głazów. W końcu zobaczyła czerwono-biały dzbanek z wodą. Wzięła go do ręki, spojrzała na Carla i poczekała na jego pozwolenie. Potem wypiła spory łyk i najzwyczajniej w świecie przekazała dzbanek szeryfowi. Nie wahał się ani chwili, pociągnął solidnie i podał dalej.

– Czy wszyscy o tym wiedzieli? – spytała znów Maggie.

Szeryf przeniósł na nią wzrok. Wiedział, że pytanie skierowane jest do niego, ale w jego oczach była pustka.

– O czym?

– Czy pan Earlman mówił, że ma guza? Przyjaciołom, znajomym, rodzinie?

– Tak, nie ukrywał tego. Ale nie skarżył się bez przerwy.

– Czy wspominano o tym publicznie? Na przykład w nekrologu?

Watermeier podrapał się w głowę pod kapeluszem.

– Nie pamiętam, jak brzmiał nekrolog, ale prawie wszyscy znali Steve’a. Miał sklep mięsny w centrum Wallingford. Kupił go od starego Ralpha Shelby’ego wiele lat temu, ale zachował nazwę. Słusznie myślał, że wszyscy znają sklep „U Ralpha”. Taki był Steve, skromny, dobry, uczciwy i szczery. Codziennie chodził do pracy, nawet jak zachorował. Sam obsługiwał stałych klientów. Po jego śmierci sklep został zamknięty. Ktoś kupił całe wyposażenie, ale nie był zainteresowany dalszym prowadzeniem interesu. Teraz sprzedają tam jakieś bibeloty.

Doktor Stolz podniósł wzrok na Maggie.

– Co pani myśli, O’Dell?

– To nie jest cięcie chirurgiczne, bo musiało zostać wykonane po śmierci, zgoda?

– Zgoda.

– Czy w czasie pogrzebu trumna była otwarta? – Spojrzała na szeryfa, a ten skinął głową. – Więc to nastąpiło po pogrzebie.

– Ktoś go wykopał z grobu? – Sądząc po minie, Watermeier nie miał ochoty o tym myśleć.

– Kiedy i jak to zrobili? – spytał z kolei Stolz.

– Niełatwo otworzyć zamkniętą kryptę.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: