– Monnie to nasza najlepsza z najlepszych – wtrącił Mahoney. – Najskromniej mówiąc.

– Masz sto procent racji – zgodziła się z nim. – Rozkolportuj to dalej, proszę. Mam dość statusu tajnej broni.

Zauważyłem, że mój opiekun, Gordon Nooney, nie znalazł się w grupie pięćdziesięciu agentów, którzy tymczasem zgromadzili się w sali. Rozpoczęła się konferencja poświęcona Białej Dziewczynie.

Przed nami pojawił się starszy agent Walter Zelras i zaczął prezentować slajdy. Wyrażał się w sposób profesjonalny, ale bardzo suchy. Czułem się prawie tak, jakbym wylądował w IBM albo Chase Manhattan Bank, a nie w FBI. Monnie szepnęła:

– Nie przejmuj się, będzie gorzej. On dopiero się rozkręca.

Zelras miał buczący głos, przypominający mi mojego starego wykładowcę z Hopkinsa. I tamten, i Zelras przykładali do wszystkiego tę samą wagę, nigdy nie okazywali ekscytacji ani przygnębienia prezentowanym materiałem. Zelras skupił się na ewentualnych związkach porwania Connolly z kilkoma innymi porwaniami dokonanymi w poprzednich miesiącach. Teoretycznie temat zapierający dech w piersiach.

– Gerrold Gottlieb – szepnęła znów Monnie Donnelley. Z trudem powstrzymałem się od śmiechu. Gottlieb był tamtą piłą z Hopkinsa.

– W ciągu ostatniego roku liczba zaginięć zamożnych, atrakcyjnych białych kobiet – mówił Zelras – trzykrotnie przekroczyła normę statystyczną. Odnosi się to zarówno do Stanów Zjednoczonych, jak i do Europy Wschodniej. Zaraz puszczę w obieg katalog kobiet wystawionych na sprzedaż około trzech miesięcy temu. Niestety nie udało się znaleźć osoby lub osób, które stworzyły ten katalog. Wydawało się nam, że trafiliśmy na pewien ślad w Miami, ale okazało się, że prowadzi donikąd.

Kiedy katalog dotarł do mnie, zobaczyłem, że jest czarnobiały, zapewne został ściągnięty z Internetu. Przejrzałem go szybko. Prezentował siedemnaście nagich kobiet. Zawierał takie szczegóły jak rozmiar biustu, obwód talii, oryginalny kolor włosów i kolor oczu. Kobiety występowały pod pseudonimami typu:

Cukierek, Czarnulka, Sexy, Madonna i Soczysta. Były wycenione w granicach od trzech i pół do stu pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Żadnych danych. Ani biograficznych, ani osobowych.

– Podejrzewamy, że chodzi o handel białymi niewolnicami. Podjęliśmy w tej sprawie ścisłą współpracę z Interpolem. Białe niewolnice to kobiety kupowane i sprzedawane w jednym celu, do prostytucji. Najczęściej chodzi o Azjatki, Meksykanki, Latynoski i kobiety z krajów Europy Wschodniej. Tylko te ostatnie są naprawdę białe. Zauważcie również, że w dzisiejszych czasach niewolnictwo uległo globalizacji i wiąże się z większą wymianą informacji niż kiedykolwiek w historii. Niektóre państwa azjatyckie udają, że nie widzą handlu kobietami i dziećmi, zwłaszcza gdy ofiary są kierowane do Japonii i Indii.

W ciągu ostatnich kilku lat gwałtownie wzrósł handel białymi kobietami, szczególnie blondynkami. Ceny zaczynają się od kilkuset dolarów i sięgają pięćdziesięciu tysięcy, a możliwe, że wyżej. Jak powiedziałem, znaczący rynek to Japonia. Kolejny to oczywiście Bliski Wschód. Największą grupę kupujących stanowią Saudyjczycy. Wierzcie lub nie, ale popyt na tego rodzaju towar jest nawet w Iraku i Iranie. Jakieś pytania?

Padło trochę pytań, w większości sensownych, świadczących o tym, że zebrano grupę ludzi znających się na rzeczy.

Początkowo milczałem, mając świadomość, że jestem tu nowy, ale w końcu też zabrałem głos:

– Czemu zakładamy, że porwanie Elizabeth Connolly wiąże się z innymi przypadkami? – Objąłem gestem zebranych. – Mam na myśli związek, który tu omawiano. Zelras miał gotową odpowiedź.

– Porywacze działali w zespole. Gangi porywaczy to znana sprawa w handlu niewolnikami, szczególnie w Europie Wschodniej. Są doświadczone i bardzo sprawne, mają kanały przerzutowe. W przypadku takiej osoby jak pani Connolly zwykle cała sprawa zaczyna się od kupca. Porwanie osoby o wysokiej pozycji jest bardzo ryzykowne, ale gwarantuje wielki zysk. Magnesem jest również to, że nie ma niebezpieczeństwa wpadki, grożącego podczas wymiany ofiary za okup. Porwanie Connolly odpowiada naszej charakterystyce.

Ktoś zapytał:

– Czy kupiec może zażądać konkretnej kobiety? Czy jest taka możliwość? Zelras skinął głową.

– Jeśli zapłata jest odpowiednia, to tak, jak najbardziej. Cena może iść w setki tysięcy. Rozpracowujemy ten motyw. Reszta spotkania obracała się wokół porwania pani Connolly i tego, czy uda się ją szybko znaleźć. Przeważały opinie negatywne. Zwłaszcza jeden szczegół był niepokojący: dlaczego dokonano porwania w miejscu publicznym? Wydawało się, że sprawcom może chodzić o okup, ale przecież nie pozostawili listu z żądaniem zapłaty. Czy ktoś zapragnął właśnie Elizabeth Connolly? Jeśli tak, to kto? Dlaczego właśnie jej? I dlaczego centrum handlowe? Były miejsca bardziej sprzyjające porywaczom. Podczas gdy rozmawialiśmy, na ekranie prezentowano zdjęcie pani Connolly i jej trzech córek. Wszystkie cztery wyglądały na bardzo zżyte ze sobą i szczęśliwe. Widząc je i wiedząc, co je spotkało, czułem strach i smutek. Nagle przyłapałem się na tym, że wspominam chwile spędzone wczoraj z Jannie na werandzie.

Ktoś zapytał:

– Czy znaleziono którąś z porwanych?

– Nie – odparł agent Zelras. – Obawiamy się, że nie żyją, że porywacze lub ich zleceniodawcy uznali, iż mogą się ich pozbyć.

Rozdział 20

Kiedy tego dnia wróciłem po lunchu na zajęcia, miałem okazję wysłuchać kolejnej serii koszmarnych dowcipów Horowitza. Uniósł w górę kartki z przygotowanym materiałem.

– Oto zweryfikowana lista ulubionych piosenek Davida Koresha* [Yernon Howell, przywódca sekty religijnej, który wraz z siedemdziesięcioma czterema zwolennikami zginął w 1993 r, podpaliwszy swoją wiejską posiadłość, gdy otoczyła ją policja.]: Rozpal moje życie, Płonę, Wielkie kule ognia. Moja ulubiona to Palę dom. Uwielbiam Talking Heads.

Doktor Horowitz chyba wiedział, że jego dowcipy są marne, ale czarny humor pasuje do funkcjonariuszy policji. Trzeba było mu też przyznać, że umiał zachować kamienną twarz, kiedy nas „zabawiał”. I wiedział, kto nagrał Palę dom.

Mieliśmy zajęcia z następujących przedmiotów: kierowanie połączonych spraw, wymiana informacji między agencjami policyjnymi, dynamiczna osobowość wielokrotnych morderców. Podczas tych ostatnich zajęć dowiedzieliśmy się, że to, iż wielokrotni zabójcy są „dynamiczni”, oznacza, że są coraz lepsi w zabijaniu. Tylko „cechy rytualne” nie ulegają zmianie. Nie zawracałem sobie głowy notatkami.

Następne były zajęcia praktyczne w terenie. Wszyscy włożyliśmy sportowe kurtki z osłonami na gardło, maski na twarz i udaliśmy się do Hogans Alley. Trzy samochody goniły czwarty. Wyły syreny, padały rozkazy z megafonów:

– Stop! Zjechać na pobocze! Wysiadać z rękami w górze.

Amunicja była ćwiczebna, pociski z końcówkami z kolorowym płynem.

Zanim skończyliśmy, zrobiła się piąta. Wziąłem prysznic, przebrałem się i przechodząc z hali treningowej do stołówki, przy której miałem swoją klitkę, natknąłem się na Nooneya. Wezwał mnie skinieniem dłoni. A co, jeśli nie chcę?, pomyślałem.

– Wracasz do stolicy? – spytał.

Kiwnąłem głową i powiedziałem sobie w duchu, że mam panować nad nerwami.

– Za chwilę. Najpierw muszę zapoznać się z pewnymi raportami dotyczącymi porwania w Atlancie.

– Ho, ho. Jestem pod wrażeniem. Reszta twoich kolegów śpi tutaj. Niektórzy z nich uważają, że to pomaga w budowaniu więzi koleżeńskich. Ja też tak uważam. Czyżby twoje przybycie zapowiadało jakieś zmiany?

Pokręciłem głową i spróbowałem rozbroić Nooneya uśmiechem. Bezskutecznie.

– Powiedziano mi, że mogę wracać na noc do domu. Większość pozostałych nie ma takiej możliwości.

Nooney zaczął dobierać mi się do skóry, próbując wzbudzić stare antypatie.

– Słyszałem, że miałeś pewne kłopoty ze swoim szefem w Waszyngtonie – powiedział.

– Każdy miał kłopoty z szefem wywiadowców Pittmanem. Odpowiedział mi nieprzeniknionym spojrzeniem. Wyraźnie miał inne podejście do sprawy.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: