Rozdział 46

Pewnego wieczoru odwiedziłem Sampsona i Billie. Świetnie się u nich bawiłem, rozmawiając o dzieciach i strasząc, ile wlezie, wielkiego złego Johna Sampsona. Starałem się rozmawiać z Jamillą przynajmniej raz dziennie. Ale wokół Białej Dziewczyny znów robiło się gorąco. Czułem, że święci się coś poważnego. Wkrótce praca miała pochłonąć mnie zupełnie.

W wynajmowanym domu na Long Island znaleziono zamordowane małżeństwo, Sławę Wasiliewa i Zoję Petrową. Dowiedzieliśmy się, że przybyli do Stanów Zjednoczonych cztery lata temu. Byli podejrzani o sprowadzanie kobiet z Rosji i innych krajów Europy Wschodniej i stręczycielstwo, jak również o sprzedawanie maleńkich dzieci zamożnym małżeństwom.

Agenci z nowojorskiego oddziału FBI przeszukali wszystko na miejscu zdarzenia. Pokazano zdjęcia ofiar licealistom, świadkom porwania Connolly, oraz dzieciom Audrey Meek. Zamordowani małżonkowie zostali rozpoznani. Okazało się, że to oni byli porywaczami. Zastanawiało mnie, dlaczego pozostawiono ich ciała na miejscu zbrodni. Dla przykładu? Ale komu?

O siódmej rano każdego dnia, jeszcze przed zajęciami, spotykałem się z Monnie Donnelley. Analizowaliśmy morderstwa na Long Island. Monnie ściągnęła wszelkie możliwe informacje o ofiarach, a także innych kryminalistach rosyjskiego pochodzenia działających w USA, członkach tak zwanej czerwonej mafii. Miała stałe połączenie z Wydziałem do spraw Przestępczości Zorganizowanej w budynku imienia Hoovera i Wydziałem do spraw Czerwonej Mafii w oddziale nowojorskim.

– Przyniosłem waszyngtońskie obwarzanki posypane wszystkim, czym się da – powiedziałem, wchodząc poniedziałkowym rankiem do jej dziupli. – Najlepsze w mieście. W każdym razie według Zagata. Ale widzę, że to cię wcale nie kręci.

– Spóźniłeś się – odparła Monnie, nie odrywając wzroku od ekranu. Opanowała po mistrzowsku płaski, beznamiętny ton głosu hakerów.

– Te obwarzanki to nie byle co – próbowałem się bronić. – Zaufaj mi.

– Nie ufam nikomu – rzekła Monnie. W końcu podniosła wzrok i uśmiechnęła się. To był miły uśmiech, wart czekania. – Wiesz, że żartuję, no nie? Tylko zgrywałam twardą dziewczynę, Alex. Poczęstuj mnie tymi obwarzankami.

Roześmiałem się.

– Jestem przyzwyczajony do policyjnego poczucia humoru.

– Och, co za zaszczyt – zamruczała znów beznamiętnie, wracając wzrokiem do ekranu. – Traktujesz mnie jak gliniarza, nie jak siłę biurową. Wiesz, zaczęli mnie uczyć daktyloskopii od zera.

Monnie mi się podobała, ale wyczuwałem, że potrzebuje solidnego oparcia. Wiedziałem, że rozwiodła się jakieś dwa lata temu. Zrobiła licencjat z kryminologii na uniwersytecie stanowym Maryland, gdzie zajmowała się również inną pasjonującą dziedziną – sztuką. Nadal chodziła na zajęcia z rysunku i malarstwa i oczywiście w jej dziupli było malowidło ścienne. Ziewnęła.

– Wybacz – powiedziała. – Wieczorem oglądałam z chłopcami Agentkę o stu twarzach. Na szczęście teraz to babcia musi się z nimi męczyć, wyciągając ich z łóżek.

Mieliśmy z Monnie jeszcze jeden wspólny temat, życie rodzinne. Była samotną matką z dwojgiem dzieci, którymi opiekowała się ich babka, teściowa Monnie, mieszkająca przecznicę dalej. Ten fakt wystarczał za całą historię małżeństwa. Jack Donnelley grał w koszykówkę na uniwerku, na którym poznał Monnie. Popijał zdrowo na uczelni i niezdrowo po dyplomie. Monnie opowiedziała mi, że w liceum był alfą i omegą życia sportowo – towarzyskiego i nigdy nie doszedł do siebie po spadnięciu na pozycję zwykłego licencjata i zwykłego obrońcy w Maryland Terrapins. Monnie miała pięć stóp i pięć cali wzrostu i żartowała, że w Maryland nie grała nawet w klipę. Wyznała mi, że w liceum miała ksywkę „Łamaga”.

– Przeczytałam wszystko o handlu kobietami od Tokio po Rijad – westchnęła. – Serce mi pękało i szlag mnie trafiał. Alex, mówimy o najstraszliwszym niewolnictwie w historii. Co z wami, mężczyźni?

Spojrzałem na nią.

– Ja nie kupuję ani nie sprzedaję kobiet, Monnie. Ani żaden z moich przyjaciół.

– Wybacz. Mam bagaż wspomnień po Jacku Szczurze i paru mężach moich znajomych. – Spojrzała na ekran. – Oto cytat dnia. Wiesz, co premier Tajlandii powiedział o tysiącach kobiet sprzedanych z jego kraju? „Co w tym dziwnego? Tajki są po prostu piękne”. A kiedy wytknięto mu, że wśród sprzedanych była dziesięcioletnia dziewczynka, pan premier dodał: „Dajcie spokój, nie lubicie młodych dziewcząt?”. Przysięgam na Boga, tak powiedział.

Usiadłem obok Monnie i popatrzyłem na ekran.

– Więc ktoś otworzył dochodowy rynek handlu zamożnymi młodymi kobietami. Kto? I skąd operuje? Z Europy? Azji? USA?

– Znalezienie tego zamordowanego małżeństwa może być przełomem w śledztwie. Zwróć uwagę, że to Rosjanie. Co o tym myślisz? – spytała Monnie.

– To może być szajka operująca z Nowego Jorku. Z Brighton Beach. A może mają kwaterę główną w Europie? W dzisiejszych czasach ci rosyjscy gangsterzy osiedlają się prawie wszędzie. Ostrzeżenie: „Rosjanie nadchodzą”, to przeszłość. Oni już są.

– W tej chwili największym syndykatem zbrodni na świecie jest gang Sohicewo – ciągnęła Monnie. – Wiedziałeś o tym? U nas też ma coś do powiedzenia. Po obu stronach kontynentu. Czerwona mafia upadła w swojej ojczyźnie. Wyprowadziła z Rosji blisko sto miliardów, z czego duża część trafiła do nas. Jej oddziały pracują w LA, San Francisco, Chicago, Nowym Jorku, Waszyngtonie, Miami. Rosyjscy mafiosi kupili banki na Karaibach i Cyprze. Wierz albo nie, ale przejęli prostytucję, hazard i pranie brudnych pieniędzy nawet w Izraelu. W Izraelu!

W końcu udało mi się wtrącić parę słów:

– Ostatniego wieczoru poświęciłem kilka godzin na czytanie akt Anti – Slavery International. Czerwona mafia też się w nich pojawia.

– Powiem ci jedno. – Spojrzała na mnie. – Chodzi mi o tego chłopaka porwanego w Newport. Wiem, że to inny wzorzec. Wiem, ale jestem przekonana, że jakoś łączy się z naszą sprawą. Co o tym sądzisz?

Kiwnąłem głową na znak, że się z nią zgadzam. I przy okazji pomyślałem, że Monnie ma fantastycznego nosa jak na kogoś, kto rzadko pracował w terenie. Na razie nie poznałem w Biurze lepszego pracownika od niej i to w jej klitce toczyła się prawdziwa batalia o rozwiązanie sprawy Biała Dziewczyna.

Rozdział 47

Od czasu studiów na Uniwersytecie imienia Johnsa Hopkinsa nigdy nie umarła we mnie dusza studenta. Służyło mi to w stolicy, nawet stwarzało pewną nietypową otoczkę. Miałem nadzieję, że podobnie będzie w Biurze, chociaż do tej pory moje oczekiwania się nie sprawdziły. Zaopatrzyłem się w czarną kawę i rozpocząłem gromadzenie dokumentacji dotyczącej rosyjskiej przestępczości zorganizowanej. Potrzebowałem każdego strzępu informacji i Monnie Donnelley chętnie służyła mi pomocą.

W trakcie moich poszukiwań robiłem notatki, chociaż zwykle pamiętam wszystko co ważne i nie muszę niczego zapisywać. Z materiałów zgromadzonych przez FBI wynikało, że rosyjska mafia w Ameryce prowadzi teraz bardziej zróżnicowaną działalność niż La Cosa Nostra i jest od niej potężniejsza. W przeciwieństwie do mafii włoskiej Rosjanie byli zorganizowani w luźne siatki, które współpracowały ze sobą, ale nie były od siebie zależne. Przynajmniej do tej pory. Taka luźna organizacja miała ten wielki plus, że jej członkom nie groziło śledztwo ze strony RICO, agencji rządowej zajmującej się wymuszeniami i przestępczością zorganizowaną. Nie dało się udowodnić powiązań między gangami. Rosyjskich kryminalistów można było podzielić na dwa różne typy. Tak zwani kasteciarze, grupa Sołncewo, zajmowali się szantażem, prostytucją i wymuszeniami. Przestępcy drugiego rodzaju działali w bardziej wyrafinowany sposób, często zajmując się przestępstwami ubezpieczeniowymi i praniem brudnych pieniędzy. Ci neokapitalistyczni kryminaliści tworzyli grupę o nazwie Izmajłowo.

Postanowiłem skupić się na zwykłych bandziorach, zwłaszcza specjalistach od nierządu. Wedle raportu wydziału OC Biura działali „bardzo podobnie jak liga baseballowa”. „Sprzedawali” grupki prostytutek z miasta do miasta. Z załączonych informacji wynikało, że wedle badań ankietowych przeprowadzonych wśród rosyjskich nastolatek prostytucja znalazła się w grupie pięciu najbardziej cenionych profesji. Zapoznałem się również z anegdotami przedstawiającymi zbrodniczą mentalność Rosjan. Opierała się ona na przebiegłości i bezwzględności. Wedle jednej z nich Iwan Groźny nakazał zbudowanie cerkwi Świętego Bazylego, która miała dorównać największym katedrom Europy, a nawet je przewyższyć. Zadowolony z rezultatu, zaprosił architekta na Kreml. Kiedy się pojawił, spalono jego plany i wykłuto mu oczy, by mieć pewność, że nie stworzy doskonalszej świątyni dla nikogo innego.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: