Raport zawierał także współcześniejsze przykłady, ale ta opowiastka dobrze oddawała styl działania czerwonej mafii. Jeśli za sprawą Biała Dziewczyna stali Rosjanie, mieliśmy do czynienia z takim właśnie przeciwnikiem.
Rozdział 48
Zapowiadało się coś niewiarygodnego.
We wschodniej Pensylwanii było rozkoszne popołudnie. Kierownik Artystyczny przyłapał się na tym, że zapatrzył się w oszałamiający błękit nieba. Odbicia białych chmur ślizgające się po przedniej szybie jego samochodu działały hipnotycznie. Czy dobrze robię?, pytał kilkakrotnie sam siebie podczas jazdy. Doszedł do wniosku, że tak.
– Musisz przyznać, że jest pięknie – powiedział do związanej pasażerki, siedzącej obok w jego mercedesie klasy G.
– Tak – odparła Audrey Meek. Jeszcze niedawno myślała, że nigdy więcej nie zobaczy świata, nie poczuje zapachu świeżej trawy i kwiatów. Dokąd teraz zabierał ją ten szaleniec, skrępowawszy jej najpierw ręce? Oddalali się od jego chaty. Dokąd jechali? I po co?
Była śmiertelnie przerażona, ale starała się tego nie okazywać. Mów o głupstwach, powtarzała sobie w myślach. Wciągnij go w rozmowę.
– Lubisz klasę G? – spytała i natychmiast zdała sobie sprawę, że to zwariowane pytanie, po prostu zwariowane.
Jego spięty uśmieszek, ale przede wszystkim spojrzenie powiedziały jej, że ocenia je tak samo. Niemniej jednak odpowiedział uprzejmie:
– Tak, jak najbardziej. Początkowo uznałem ten model za ostateczny dowód niewiarygodnej głupoty zamożnych ludzi. Przecież na pierwszy rzut oka wygląda jak taczka z przyklejonym znaczkiem mercedesa, a kosztuje trzy razy tyle co normalny wóz. Ale lubię dziwność tego pojazdu, jego kanciastą karoserię i takie pozornie do niczego niepotrzebne urządzenia, jak na przykład blokadę dyferencjału. Oczywiście teraz będę musiał pozbyć się tego egzemplarza, no nie?
O Boże, bała się pytać dlaczego, ale chyba znała odpowiedź. Zobaczyła samochód, z którego korzystał. Może ktoś inny też go widział. Ale zobaczyła też jego twarz, więc chyba plótł bzdury. A może nie?
Nagle poczuła, że nie ma siły więcej mówić. Żadne słowo nie padło z jej wyschniętych ust. Ten uważający się za miłego faceta potwór najpierw zgwałcił ją kilka razy, a teraz zamierzał zamordować. I co dalej? Zakopie ją tu, w tych pięknych lasach? Wrzuci jej ciało do jakiegoś rozkosznego jeziora?
W oczach Audrey zebrały się łzy, a w jej głowie szumiało, jakby miała tam krótkie spięcie. Nie chciała umierać. Nie teraz, nie tak. Kochała swoje dzieci, męża George’a, nawet firmę. Ułożenie sobie życia kosztowało ją masę czasu, masę poświęcenia i ciężkiej pracy. Że też ten przypadek, ten niewiarygodny pech musiał się wydarzyć.
Kierownik Artystyczny skręcił ostro na wąski ziemny trakt i przyspieszył niebezpiecznie. Dokąd jechali? Dlaczego tak szybko? Co było na końcu tej drogi?
Ale chyba nie mieli jechać do samego końca, bo zahamował.
– Boże, nie! – krzyknęła Audrey. – Nie! Proszę! Nie rób tego!
Zatrzymał samochód, ale nie wyłączył silnika.
– Proszę – błagała. – O, proszę… nie rób tego. Proszę, proszę, proszę. Nie musisz mnie zabijać.
Kierownik Artystyczny uśmiechnął się do niej.
– Uściskajmy się, Audrey. A potem wysiadaj z auta, nim zmienię zdanie. Jesteś wolna. Nie skrzywdzę cię. Widzisz… za bardzo cię kocham.
Rozdział 49
W sprawie Biała Dziewczyna nastąpił przełom. Znaleziono jedną z kobiet. Żywą.
Błyskawicznie przeniesiono mnie do powiatu Bucks w Pensylwanii, na pokładzie jednego z dwóch helikopterów nifrki Bell, używanych w Quantico w nagłych sytuacjach. Kilku starszych agentów wyznało mi po cichu, że nigdy nie zakosztowali przyjemności latania heliami. To nie był środek transportu dla wszystkich. Tymczasem ja, uczestnik szkolenia początkowego, korzystałem z niego regularnie. Status dyrektorskiego pupilka miał swoje plusy.
Smukły czarny beli wylądował na niewielkim polu w Norristown w Pensylwanii. Podczas lotu myślałem o ostatnich zajęciach. Paliliśmy ucięte kawałki paznokci, by każdy poznał trupi odór. Ja już poznałem ten smród i nie śpieszyłem się poczuć go znowu. Nie spodziewałem się żadnych trupów w Pensylwanii. Na nieszczęście okazało się, że jestem w błędzie.
Na lądowisku czekali agenci z oddziału filadelfijskiego. Mieli mi towarzyszyć w drodze na komisariat, do którego przewieziono Audrey Meek. Do tej pory nie wydano oświadczenia dla prasy, natomiast zawiadomiono męża Meek. Był w drodze do Norristown.
– Nie bardzo się orientuję, gdzie teraz jesteśmy – powiedziałem podczas jazdy. – Jak daleko stąd do miejsca, w którym porwano panią Meek?
– Pięć mil – wyjaśnił jeden z agentów. – Samochodem około dziesięciu minut.
– Czy była więziona na tym terenie? – spytałem. – Czy już to wiemy? Co wiemy dokładnie?
– Zeznała policji stanowej, że porywacz przywiózł ją tu wczesnym rankiem. Nie orientuje się, skąd jechali, ale sądzi, że trwało to dobrą godzinę. Zegarek odebrano jej wcześniej.
Skinąłem głową.
– Czy miała zasłonięte oczy podczas jazdy? Zakładam, że tak.
– Nie. Dziwne, co? Widziała porywacza kilka razy. I jego samochód. Zachowywał się tak, jakby nie miało to dla niego znaczenia.
Takie postępowanie było bardzo zaskakujące. Nie trzymało się kupy i stwierdziłem to na głos.
– Idź z tym do wróżki – poradził mi agent. – Cała ta sprawa to wróżenie z fusów, no nie?
Miejscowa policja zajmowała dawne koszary, budynek z czerwonej cegły nieco cofnięty od drogi. Wokół panował spokój. Uznałem to za dobry znak. Przynajmniej udało mi się wyprzedzić prasę. Nie było jeszcze przecieku.
Poszedłem na spotkanie z Audrey Meek, pierwszą z porwanych kobiet, która ocalała. Bardzo chciałem się dowiedzieć, jak tego dokonała. Jej szansa przeżycia nie była większa niż jeden na milion.
Rozdział 50
Na widok Audrey Meek pomyślałem w pierwszym odruchu, że zmieniła się nie do poznania i zupełnie nie przypomina osoby pokazywanej w reklamowych wydawnictwach firmy. Poddana straszliwej życiowej próbie, wyszczuplała, zwłaszcza na twarzy. Jej ciemnoniebieskie oczy były wpadnięte. Ale policzki miała lekko zaróżowione.
– Jestem agentem FBI, nazywam się Alex Cross. Cieszę się, że widzę panią całą i zdrową – powiedziałem ściszonym głosem. Nie chciałem poddawać jej przesłuchaniu, ale nie mogłem nie trzymać się procedury.
Audrey Meek skinęła głową i spojrzała mi w oczy. Ta kobieta wiedziała, że miała niezwykłe szczęście.
– Ma pani rumieńce. Dzisiaj ich pani dostała? – spytałem. – Idąc przez las?
– Nie wiem, może, ale nie sądzę. Codziennie wyprowadzał mnie na spacery. Biorąc pod uwagę okoliczności, był raczej wyrozumiały. Często mi gotował. Całkiem nieźle. Powiedział, że kiedyś był kucharzem w dobrej restauracji w Richmond. Prowadziliśmy długie rozmowy, naprawdę długie rozmowy. Prawie każdego dnia. To wszystko było bardzo dziwne. Pewnego dnia w środku tego wszystkiego wyjechał z domu, zostawiając mnie zupełnie samą. Drętwiałam ze strachu, że nie wróci, że zostanę tam i umrę. Ale w głębi serca nie wierzyłam, że tak postąpi.
Nie przerywałem jej. Chciałem, by opowiedziała swoją historię bez ponagleń i niesterowana przeze mnie. Jej uwolnienie było czymś zdumiewającym. Sprawy tego rodzaju niezwykle rzadko przybierały szczęśliwy obrót.
– A Georges? I moje dzieci? – spytała. – Jeszcze ich nie ma? Pozwolicie mi się z nimi zobaczyć, jak przyjadą?
– Są w drodze – wyjaśniłem. – Przyprowadzimy ich, kiedy tylko się zjawią. Chciałbym zadać kilka pytań, póki pani ma wszystko świeżo w pamięci. Proszę o wyrozumiałość. W grę mogą wchodzić inne zaginione osoby, pani Meek. Naszym zdaniem to prawdopodobne.
– O Boże – szepnęła. – W takim razie spróbuję im pomóc. Jeśli tylko będę mogła. Niech pan pyta.
Była dzielną kobietą. Opowiedziała mi o porwaniu, podała opisy kobiety i mężczyzny, którzy go dokonali. Zgadzał się z rysopisami nieżyjącej pary Sławy Wasiliewa i Zoi Petrowej. Następnie Audrey Meek zapoznała mnie z rytuałem dni, podczas których była więziona przez człowieka, który nazywał siebie Kierownikiem Artystycznym.