Rozdział 68

W ciągu następnej doby ponad trzydziestu agentów przystąpiło do nadzorowania czternastu pornograficznych witryn i czatów. To była jedna z najintensywniejszych „obserwacji” w historii Biura. Nie wiedzieliśmy dokładnie, kogo szukamy – wypatrywaliśmy jedynie wzmianek o Wilczym Gnieździe lub o samym Wilku. Równocześnie Monnie i ja zbieraliśmy informacje o czerwonej mafii, a zwłaszcza o Paszy Sorokinie.

Po południu musiałem wyjść. Trudno sobie wyobrazić gorszy zbieg okoliczności. Ale to, co mnie czekało, zawsze byłoby niemiłe. Zaproszono mnie na wstępne spotkanie z prawnikami Christine Johnson w Blake Building przy Dupont Circle. Christine chciała mi zabrać małego Alexa.

Zjawiłem się tam kilka minut przed piątą i musiałem pokonać strumień pracowników, wylewający się z niezwykłej jedenastopiętrowej budowli, mieszczącej się na rogu Connecticut Avenue 1. Przejrzałem spis najemców i dowiedziałem się, że w budynku są biura Mazdy, Barona, National Safety Council i kilku kancelarii prawniczych, w tym Mark, Haranzo i Denyeau, reprezentującej Christine.

Powlokłem się do wind i wcisnąłem guzik. Christine żądała opieki nad Alexem juniorem. Jej adwokatka zaaranżowała to spotkanie, licząc na porozumienie stron bez rozprawy sądowej lub uciekania się do innych rozwiązań prawnych. Przed południem rozmawiałem z moim adwokatem i zrezygnowałem z jego obecności na spotkaniu, jako że miało mieć charakter nieformalny. Jadąc windą na szóste piętro, powtarzałem sobie w kółko: „Liczy się tylko dobro małego Alexa”.

Bez względu na to, co mogło mnie spotkać i ile miało mnie kosztować.

Kiedy wysiadłem z windy, przywitała mnie Gilda Haranzo, szczupła atrakcyjna kobieta w ciemnym kostiumie i białej bluzce, wiązanej pod szyją. Mój adwokat stawał przeciwko pani Haranzo i poinformował mnie, że jest dobrą prawniczką i traktuje swój zawód jak misję. Rozwiodła się z mężem lekarzem i dostała opiekę nad ich dwójką dzieci. Była droga, ale chodziła z Christine do Villanova i pozostały przyjaciółkami.

– Christine jest już w sali konferencyjnej, Alex – powiedziała, przedstawiwszy się. – Przykro mi, że do tego doszło. To trudna sprawa. Nie ma w niej złych ludzi. Zechcesz pójść za mną?

– Mnie też jest przykro, że do tego doszło – odparłem.

Ale nie byłem tak bardzo pewien, czy w tej sprawie nie ma złych ludzi. Niebawem mieliśmy się o tym przekonać.

Pani Haranzo zaprowadziła mnie do średniej wielkości pomieszczenia, pomalowanego na fabryczny błękit, z szarą wykładziną na podłodze. Pośrodku stał szklany stół i sześć modnych czarnych skórzanych foteli. Na stole umieszczono tylko dzban z zimną wodą, szklanki i laptop.

Rząd wysokich okien wychodził na Dupont Circle. Christine stała przy jednym z nich i nie odezwała się, kiedy wszedłem, ale po chwili podeszła do stołu i usiadła.

– Cześć, Alex – powiedziała wreszcie.

Rozdział 69

Gilda Haranzo wśliznęła się na fotel przy laptopie, a ja wybrałem miejsce naprzeciwko Christine. Nagle utrata małego Alexa stała się czymś bardzo realnym. Na myśl o tym zabrakło mi oddechu. Bez względu na to, czy była to dobra decyzja, czy zła, uczciwa czy nie, Christine odeszła od nas, wyjechała tysiące mil dalej i ani razu nie odwiedziła małego. Zrezygnowała świadomie ze swoich praw rodzicielskich. Teraz zmieniła zdanie. A co, jeśli zmieni je kolejny raz?

– Dziękuję ci za przybycie, Alex – powiedziała Christine. – Przykro mi ze względu na okoliczności naszego spotkania. Musisz uwierzyć, że jest mi przykro.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Rzecz nie w tym, że byłem na nią wściekły, ale… może byłem zły. Miałem małego Alexa przez całe jego życie i nie mogłem znieść myśli, że teraz go utracę. Żołądek poleciał mi w dół jak winda zerwana z lin. Czułem się tak, jakbym widział moje dziecko wybiegające na ulicę prosto pod koła ciężarówki, a ja nie mogłem zapobiec, nieszczęściu, nie mogłem nic zrobić. Siedziałem jak skamieniały, dusząc w gardle pierwotny wrzask, który roztrzaskałby całe szkło w tej sali.

Potem zaczęło się spotkanie. Nieformalna narada. Bez żadnych złych ludzi na sali.

– Doktorze Cross, dziękuję panu za to, że poświęcił pan swój czas na przybycie – oświadczyła Gilda Haranzo i uśmiechnęła się do mnie serdecznie.

– Czemu miałbym nie przyjść? – spytałem.

Kiwnęła głową i znów się uśmiechnęła.

– Wszyscy chcemy rozwiązać po przyjacielsku ten problem. Okazał się pan doskonałym opiekunem i nikt temu nie zaprzecza.

– Jestem ojcem Alexa, pani Haranzo – poprawiłem ją.

– Oczywiście. Ale teraz Christine może zająć się opieką nad chłopcem. Jest jego matką. Jest również dyrektorką szkoły podstawowej w Seattle.

Poczułem, jak rumieniec obejmuje moją twarz i szyję.

– Zostawiła Alexa rok temu.

– To nieuczciwe, Alex – wtrąciła się Christine. – Powiedziałam, że na razie możesz go wziąć. Nasze ustalenie zawsze miało charakter tymczasowy.

– Doktorze Cross, czy to prawda, że dzieckiem przeważnie zajmuje się pańska osiemdziesięciodwuletnia babka? – spytała Haranzo.

– Wszyscy się nim zajmujemy – odparłem. – A poza tym nie była za stara zeszłego roku, kiedy Christine wyjechała do Seattle, prawda? Nana jest całkowicie sprawna i nie sądzę, by kiedykolwiek miała pani ochotę zobaczyć ją w sądzie na miejscu dla świadka.

– Pańskie zajęcia zmuszają pana do częstego przebywania poza domem? – kontynuowała prawniczka.

Skinąłem głową.

– Wyjeżdżam od czasu do czasu. Ale Alex zawsze ma dobrą opiekę. To szczęśliwe, zdrowe, inteligentne dziecko. Cały czas jest uśmiechnięty. I jest kochany. Jest ośrodkiem życia naszego domu.

Haranzo odczekała, aż skończę, i znów zaatakowała. Poczułem się jak na rozprawie.

– Pańska praca, doktorze Cross, jest dość ryzykowna. Poprzednio pańska rodzina była narażona na wielkie niebezpieczeństwo. Poza tym od kiedy pani Johnson odeszła, utrzymywał pan intymne związki z innymi kobietami. Czy tak?

Westchnąłem i powoli podniosłem się z fotela.

– Przykro mi, ale to spotkanie jest już skończone. Proszę. wybaczyć. Muszę wyjść. – Przy drzwiach odwróciłem się do Christine. – Nie masz racji.

Rozdział 70

Musiałem stamtąd wyjść i przez jakiś czas zająć głowę czymś innym. Wróciłem do Hoovera i odniosłem wrażenie, że moja nieobecność przeszła niezauważona, nikt mnie nie potrzebował. Nie mogłem opędzić się od myśli, że niektórzy agenci gnieżdżący się w tych biurowych pokojach nie mają pojęcia, jak rozwiązuje się sprawy kryminalne w realnym świecie. Jakby wierzyli, że wystarczy wrzucić dane do komputera, a on poda ci sprawcę na tacy. Miałem ochotę krzyknąć: „Musicie stąd wyjść! Wyjdźcie z tego»pokoju kryzysowego«bez okien, pełnego śmierdzącego powietrza. Idźcie między ludzi!”.

Nie odezwałem się jednak. Usiadłem przy komputerze i przeczytałem najświeższe doniesienia na temat rosyjskiej mafii. Nie natrafiłem na żadne obiecujące powiązania. Poza tym po spotkaniu z adwokatką Christine nie mogłem się skupić. Tuż po siódmej spakowałem się i wyszedłem z budynku.

Chyba nikt nie zauważył mojego odejścia. Ale pomyślałem sobie: czy to naprawdę takie złe?

Kiedy przyjechałem pod dom, Nana czekała przy drzwiach wejściowych. Ruszyłem po stopniach. Otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz.

– Pilnuj małego Alexa, Damon! Za chwilę wrócimy – zawołała przez siatkę.

Kulejąc zeszła po schodach. Poszedłem za nią.

– Dokąd się wybieramy? – spytałem.

– Jedziemy na przejażdżkę – oznajmiła. – Mamy do pomówienia, ty i ja.

O cholera, pomyślałem.

Wsiadłem z powrotem do starego porsche i zapaliłem silnik. Nana opadła na fotel pasażera.

– Jedź.

– Tak jest, panno Daisy.

– Tylko mi tu nie schlebiaj ani nie sil się na te twoje żałosne dowcipy.

– Tak jest, szanowna pani.

– To właśnie doskonały przykład twojego schlebiania.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: