Bourne podniósł wzrok znad zapałek i spojrzał na tył jej głowy, na długie ciemnorude włosy, połyskujące w świetle. Wyjął rewolwer z kieszeni i ponownie pochylił się w jej stronę. Uniósł broń nad jej ramię i przytknął lufę do policzka.

– Niech pani uważnie mnie posłucha. Zrobi pani dokładnie to, co każę. Będzie się pani trzymała mojego boku, a ja w kieszeni będę miał ten rewolwer, wycelowany dokładnie w pani żołądek, podobnie jak teraz w pani głowę. Jak pani widziała, walczę o życie i nie zawaham się pociągnąć za spust. Niech pani traktuje to poważnie.

– Rozumiem – szepnęła w odpowiedzi. Oddychała przez rozchylone usta, była przerażona.

Jason odjął lufę od policzka kobiety uważając, że dostatecznie ją przekonał.

Był zadowolony, lecz zarazem odczuwał bunt.

Umyst twój musi się odprężyć… Zapałki. O co chodzi z tymi zapałkami? To nie chodzi o zapałki, lecz o coś, co wiąże się z restauracją, nie z „Kronehalle”, ale w ogóle z restauracją. Potężne belki, światło świec, czarne… czarne trójkąty na zewnątrz. Biały kamień i czarne trójkąty. Trzy?… Trzy czarne trójkąty.

Ktoś tam jest… w restauracji z trzema trójkątami od frontu. Obraz był taki wyraźny, taki żywy… i taki niepokojący. O co chodzi? Czy takie miejsce w ogóle istnieje?

Mogą ci przyjść do głowy konkretne rozwiązania, mogą się uruchomić pewne pomysły…

Czy to dzieje się teraz? O Chryste, nie wytrzymam tego!

W odległości kilkuset metrów widać było światła „Carillon du Lac”. Bourne nie przemyślał dokładnie swoich ruchów; działał opierając się na dwóch przypuszczeniach. Po pierwsze, zakładał, że mordercy nie pozostań w hotelu. Z drugiej strony jednak nie miał zamiaru wpaść w zastawioną przez siebie samego pułapkę. Znał dwóch morderców, ale jeżeli są tam teraz jacyś inni, na pewno ich nie rozpozna.

Główny parking położony był za kolistym podjazdem, po lewej stronie hotelu.

– Niech pani zwolni – rozkazał. – I skręci w pierwszą w lewo.

– To jest tylko wyjazd – zaprotestowała pełnym napięcia głosem – Wjedziemy pod prąd.

– Ale nikt akurat nie wyjeżdża. No, śmiało! Niech pani wjedzie na parking i zatrzyma się tam, gdzie nie ma latarni.

Nikt nie zwracał na nich uwagi, a to dzięki scenie, jaka się rozgrywała przed zadaszonym wejściem do hotelu. Na kolistym podjeździe stały cztery samochody policyjne z sygnałami świetlnymi na dachach. Ich pulsujące światło stwarzało dookoła atmosferę sytuacji krytycznej. Wśród tłumu podekscytowanych gości hotelowych Jason dostrzegł umundurowanych funkcjonariuszy. Zadawali pytania, odpowiadali na pytania zgromadzonych, sprawdzali tożsamość gości, którzy odjeżdżali, odprowadzani do samochodów przez pracowników hotelu w czarnych garniturach.

Marie St. Jacques przejechała przez parking docierając do jego nie oświetlonej części i zatrzymała się na otwartej przestrzeni po prawej stronie. Wyłączyła silnik i siedziała bez ruchu patrząc przed siebie.

– Niech pani uważa – powiedział Bourne opuszczając szybę w samochodzie – i robi wszystko powoli. Proszę otworzyć drzwi i wysiąść, stanąć przy moich i pomóc mi przy wysiadaniu. Niech pani pamięta, szyba jest opuszczona, a ja trzymam broń. Dzieli nas tylko kilkadziesiąt centymetrów, nie mogę więc chybić.

Zastosowała się do jego poleceń; poruszała się jak przerażony robot. Jason przytrzymał się ramy okna, podciągnął i wysunął na zewnątrz. Przerzucił ciężar ciała z jednej nogi na druga i stwierdził, że łatwiej jest mu się poruszać. Mógł chodzić Niezbyt sprawnie, bo kulał, ale mógł.

– Co ma pan zamiar zrobić? – zapytała jak gdyby bojąc się usłyszeć jego odpowiedź.

– Czekać. Prędzej czy później ktoś tu podjedzie i zaparkuje samochód. Niezależnie od tego, co się wydarzyło w hotelu, jest teraz pora kolacji. Ludzie dokonali rezerwacji, umówili się na spotkania, z których wiele to spotkania w interesach. Na pewno nie zmienią planów.

– A kiedy rzeczywiście zatrzyma się tu jakiś samochód, jak go pan zajmie? – Zamilkła, po czym sama sobie odpowiedziała: – Och. Boże, pan chce zabić kierowcę tego samochodu.

Chwycił ją za ramię. Tuż obok widział jej przerażoną, biała jak kreda twarz. Musi mieć władzę nad ta kobieta utrzymując ja w ciągłym strachu, ale nie może przeholować, bo ona wpadnie w histerię.

– Zabiję, jeżeli będę musiał, ale chyba nie będzie to konieczne. Samochody odprowadza tu obsługa parkingu. Kluczyki zostawiają zazwyczaj albo za osłoną przeciwsłoneczną, albo pod fotelem. To ułatwia sprawę.

Na kolistym podjeździe wystrzeliły z ciemności światła reflektorów. Podjeżdżał szybko mały samochód coupé, prowadzony najwyraźniej przez kogoś z obsługi parkingu Jechał wprost na nich. Bourne zaniepokoił się, ale widok wolnej przestrzeni obok rozwiał jego obawy. Reflektory świeciły wydobywając ich z ukrycia.

Zarezerwowany stolik… W restauracji. Jason podjął decyzję: skorzysta z okazji.

Z samochodu wysiadł chłopak z obsługi i położył kluczyki pod fotelem. Przechodząc na tył samochodu spojrzał na nich i skinął głową. Nie bez zaciekawienia. Bourne odezwał się po francusku:

– Hej, młody człowieku! Może mógłby nam pan pomóc?

– Słucham, proszę pana. – Chłopak zbliżył się do nich z wahaniem, ostrożnie. Najwyraźniej był pod wrażeniem wydarzeń w hotelu.

– Nie czuję się zbyt dobrze, wypiłem trochę za dużo tego waszego wspaniałego szwajcarskiego wina.

– Zdarza się, proszę pana. – Chłopak uśmiechnął się z ulgą.

– Moja żona była zdania, że zanim ruszę do miasta, lepiej zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.

– To dobry pomysł, proszę pana.

– Czy tam w środku ciągle takie zamieszanie? Miałem wrażenie, że policjant nas nie wypuści, chyba że na własnym mundurze zobaczy dowód, jak bardzo mi niedobrze.

– Tak, proszę pana, okropne zamieszanie. Wszędzie policja… Ale polecono nam nie rozmawiać na ten temat.

– To zrozumiałe. Chcę pana tylko o coś zapytać, bo mamy problem. Mój współpracownik przyleciał dziś po południu i umówiliśmy się w restauracji, ale zapomniałem jej nazwy. Znam ją, nie pamiętam jednak, gdzie się znajduje ani jak się nazywa. Pamiętam tylko, że od frontu są tam takie trzy dziwaczne kształty… jakby coś w rodzaju ozdoby. Chyba to trójkąty.

– Ach, to restauracja „Drei Alpenhäuser”, proszę pana. To znaczy „Trzy Alpejskie Chaty”. Mieści się na bocznej uliczce odchodzącej od Falkenstrasse.

– Tak, niewątpliwie to o nią chodzi! A żeby tam dojechać, musimy… – Bourne przeciągał słowa, jak ktoś, kto po wypiciu zbyt dużej ilości wina usiłuje się skoncentrować.

– Wyjeżdżając stąd należy skręcić w lewo. Potem jechać z sześć kilometrów Uto Quai aż do dużego molo i tam skręcić w prawo. Ta ulica doprowadzi państwa do Falkenstrasse. A kiedy już miniecie państwo Seefeld, bez trudu traficie na uliczkę z restauracją. Na rogu jest szyld.

– Dziękuję bardzo. Czy będzie pan tutaj, kiedy wrócimy za kilka godzin?

– Pracuję dziś do drugiej rano, proszę pana.

– Świetnie. Poszukam więc pana i w bardziej konkretny sposób wyrażę swoją wdzięczność.

– Dziękuję panu. Czy mam panu pomóc stąd wyjechać?

– Nie, dziękuję, już dostatecznie pan nam pomógł. Powinienem jeszcze trochę pospacerować.

Chłopak zasalutował i ruszył w stronę hotelu. Jason kuśtykając poprowadził Marie do małego coupé.

– Niech się pani pośpieszy. Kluczyki są pod fotelem.

– A co pan zrobi, jeżeli nas zatrzymają? Ten chłopak zobaczy, że odjeżdżamy nie swoim samochodem. Będzie wiedział, że go ukradliśmy!

– Wątpię. Jeżeli zaraz ruszymy, niczego nie zauważy; ledwie zdąży zmieszać się z tłumem.

– A jeżeli zauważy?

– Wtedy wszystko zależy od pani. Mam nadzieję, że umie pani szybko jeździć – powiedział Bourne popychając ją w stronę drzwi. – Niech pani wsiada.

Chłopak z obsługi skręcił za róg, nagle przyśpieszając kroku! Jason wyciągnął rewolwer i pokuśtykał szybko obchodząc maskę samochodu; oparł się o nią i wycelował broń w przednią szybę. Otworzył drzwi od strony miejsca pasażera i wsiadł.

– Do jasnej cholery! Powiedziałem, żeby pani wzięła kluczyki.

– Dobrze… nie potrafię teraz myśleć.

– To niech się pani postara!

– Och, Boże… – Sięgnęła pod fotel i zaczęła obmacywać wykładzinę na podłodze, aż w końcu natrafiła na małe skórzane etui.

– Niech pani włączy silnik, ale nie cofa samochodu, dopóki nie powiem.

Czekał, bo wydawało mu się, że na kolistym podjeździe pojawią się za chwilę światła reflektorów. Myślał, iż chłopak przyśpieszył nagle kroku dlatego, że zobaczył tam jakiś samochód, którym powinien się zająć i odstawić go na parking. Reflektory jednak się nie pokazały, czyli że chłopak musiał mieć inny powód do pośpiechu. Dwoje nieznanych ludzi na parkingu.

– Niech pani rusza. Szybko. Chcę stąd wyjechać.

Marie wrzuciła wsteczny bieg i po paru sekundach wyjeżdżali już na ulicę prowadzącą nad jeziorem. Nagle na łuku drogi przed nimi pojawiła się taksówka.

– Zwolnić – rozkazał.

Wstrzymał oddech, zerknął przez przeciwległe okno na to, co się dzieje przed wejściem do hotelu. Już rozumiał, dlaczego chłopak nagle zaczął prawie biec. Otóż przed hotelem wybuchła sprzeczka między policja a grupą gości. Musieli oni ustawić się w kolejce, żeby przed odjazdem policja sprawdziła ich tożsamość. Z tego powodu wszyscy spóźnią się na umówione spotkania, nic więc dziwnego, że ci niewinni ludzie wpadli w gniew.

– Jedźmy – rzucił Jason znów krzywiąc się z bólu, który przeszył mu klatkę piersiową. – Jesteśmy czyści.

Wrażenie było obezwładniające, dziwne i niesamowite. Trzy trójkąty wyglądały dokładnie tak, jak je sobie wyobrażał: grube ciemne belki tworzyły coś w rodzaju płaskorzeźby na tle białego kamienia. Trzy identyczne trójkąty wyobrażały jakby dachy chat w dolinie zasypanej tak głębokim śniegiem, że niższych partii budynków nie było widać. Nad trzema wierzchołkami widniała nazwa restauracji wypisana gotyckim pismem. „Drei Alpenhäuser”. Pod belką tworzącą podstawę środkowego trójkąta było wejście – dwuskrzydłowe drzwi sklepione łukiem, z masywnymi kutymi pierścieniami z żelaza, typową ozdobą alpejskich zaników.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: