Patrzenie na posilającego się Evana nie pozwalało Daru i Rolandowi skupić się na własnym jedzeniu, Adept bowiem delektował się nie tylko smakiem, lecz także konsystencją i zapachem, czyniąc z jajecznicy z kiełbaskami doznanie zmysłowe.

– Czy tam, skąd pochodzisz, nie ma jedzenia? – spytała Rebecca, gdy Evan pogładził grzankę, przyjrzał się margarynie, a potem oblizał końce palców.

– Oczywiście, że jest. – Adept ugryzł kiełbaskę i oczy mu się rozszerzyły z rozkoszy, gdy wyczuł wszystkie jej aromaty. – Ale to coś nowego. Należy napawać się każdym aspektem nowości.

– Ja też tak uważam. – Rebecca pokiwała głową.

Daru ukryła uśmiech, przypominając sobie, jak pierwszy raz zabrała Rebekę na pizzę, a dziewczyna włożyła palce w roztopiony ser i dobre pięć minut eksperymentowała z rozciągliwością mozzarelli.

Kiedy się uśmiecha, twarz jej łagodnieje, pomyślał Roland, usadowiwszy się w miejscu, z którego widział dobrze zarówno Evana, jak i Daru. Mniej przypomina jastrzębia. Przez lata Roland twierdził, że określenie „uderzająca uroda” nic nie znaczy. Spoglądając jednakże na Daru, doszedł do wniosku, że doskonale wie, co znaczy przymiotnik „uderzająca” w odniesieniu do osoby. Nie była ładna ani piękna, ale cóż, uderzająca – ciemnozłota skóra, oczy tak czarne, że źrenice i tęczówki zlewały się w jedno, wysokie czoło, dumny łuk nosa, ostry, zdecydowany podbródek, twarz otoczona bujną kaskadą kruczoczarnych włosów. Nie całkiem chłodna, ale surowa. Zamierzał znów wrócić do grania na flecie, jeśli tylko wróci do domu, bo jej pieśń wznosiła się za wysoko dla jego gitary.

– Masz mi coś do powiedzenia? – warknęła Daru, nagle uświadamiając sobie, że Roland się w nią wpatruje.

I zgryźliwa, dodał Roland do swej listy, spuszczając oczy. Surowa i zgryźliwa. Przez bladą zasłonę włosów zobaczył, jak Adept się uśmiecha, i nie po raz pierwszy zastanowił się, w jakim stopniu Evan słyszy jego myśli.

– No cóż – wstał i zaczął składać puste talerze – wygląda na to, że znowu będziemy mieli gorący dzień.

– Tak – westchnął Evan, przestając się uśmiechać. Wstał zwinnie i wrócił na swoje miejsce przy oknie. – Kiedy panuje taki upał, kiedy z nieba leje się oślepiający blask i powietrze jest ciężkie, wtedy puszczają nerwy i nawet dobrych ludzi łatwo doprowadzić do ostateczności.

– Chcesz powiedzieć, że to jego dzieło? – spytał Roland, przekrzykując odgłos wypełniającego się wodą zlewu.

– Tak – odparł Evan, nie odwracając się.

– Przecież jest lato – zaprotestował Roland. – Wiem, że Kanadę nazywają Wielką Białą Północą, ale latem tu jest gorąco.

– Ale nie tak – wtrąciła zamyślona Daru. – Upał nie utrzymuje się tak długo w czerwcu. Może tydzień albo dwa w sierpniu…

– Co zamierzasz zrobić w tej sprawie? – spytała Rebecca, przechodząc do sedna sprawy.

– Właśnie już robię, Pani.

Daru drgnęła brew, ponieważ pierwszy raz usłyszała, jak Evan tytułuje Rebeccę.

– Na południu i zachodzie są deszczowe chmury. Zachęcam je, by szły w tym kierunku. Za dwa dni miasto poczuje ulgę.

– Czemu nie wcześniej? – dopytywał się Roland, podając Rebecce do schowania stos czystych talerzy.

Evan rozłożył ręce, pobrzękując cicho bransoletami. – Deszczu nie można poganiać. Porusz go zbyt szybko, a rozproszy się. Porusz zbyt wolno, a znudzi się i spadnie gdzieś po drodze.

– Deszcz może się znudzić?

– To proste słowo, które obejmuje skomplikowany… – Chwycił się za pasmo jasnych włosów, szukając odpowiedniego słowa.

– Proces? – podpowiedziała Rebecca.

– Tak, skomplikowany proces. – Oboje uśmiechnęli się z zadowoleniem i ponownie Roland wyczuł inny poziom w tej wymianie słów.

– Jedna rzecz mnie zastanawia – mówiła Daru, krążąc po małym mieszkaniu.

Witamy w klubie, pomyślał Roland, kładąc sobie Cierpliwość na kolanach. Ostatni raz był czegoś pewny tuż, zanim Rebecca pojawiła się na rogu ulicy.

– Przybyłeś tu, ponieważ zaprosiła cię Rebecca, zgadza się?

– Roland miał udział w tym zaproszeniu – odrzekł Evan – ale w zasadzie masz rację.

– No więc, w jaki sposób on się dostał?

W ciszy, jaka zapanowała podczas czekania na odpowiedź Evana, słychać było jedynie mlaskanie języka Toma, który przylizywał sobie czarne pręgi na ogonie.

– Są dwie możliwości – rzekł wreszcie Evan. – Mężczyzna lub kobieta z tego świata uczynili coś złego i w trakcie tego czynu wezwali Ciemność…

– Czarne świece, pentagramy i ofiara z człowieka – szepnął Roland, a Cierpliwość jęknęła w zgrzytliwym akompaniamencie do jego słów.

– Tak – westchnął Evan. – Ciemność wzywano już w ten sposób. Jednakże tym razem sądzę, że wykonała samodzielny ruch, żeby skorzystać z osłabienia barier podczas nocy Letniego Przesilenia. Choć na swój sposób on również został zaproszony… Na tym świecie jest wiele mroku, który wiecznie woła Ciemność po drugiej stronie granicy. Po jakimś czasie zapora słabnie na tyle, by mógł się prześlizgnąć niewielki skrawek Mroku. Zazwyczaj ów strzępek jest tak mały, że nie ma prawdziwej powłoki cielesnej i albo się rozprasza, zostawiając po sobie ogólne poczucie złego nastroju, albo znajduje sobie nosiciela i robi, co może, by stworzyć stałą siedzibę. Te skrawki Mroku nie mogą przeżyć długo tam, gdzie sprzeciwia im się choćby niewielka Światłość.

Adept napełnił dłoń słońcem, a następnie strzepnął je z koniuszków palców, tworząc delikatne, filigranowe linie.

– Oczywiście, Jasność w waszym świecie w ten sam sposób woła swych pobratymców. Czasami zostaje popełniony czyn o takiej sile Mroku lub Światłości, że mogą odpowiedzieć większe istoty: gobliny i bogginy, jednorożce i fauny. Żeby przepuścić Adepta, Ciemność czekała, aż zew stał się prawie nie do wytrzymania, gromadząc wszystko, co osłabia bariery, i skupiając siły na jednym celu. – Znów westchnął. – Na szczęście rzadko jej się to udaje, bo dyscyplina wewnętrzna nie jest najmocniejszą stroną Ciemności. Kiedy nadszedł właściwy moment, ruszyła do ataku, przepychając na drugą stronę wystarczająco duży i mocny fragment siebie, by zdołał otworzyć bramę dla pozostałych. Nie przypuszczam, aby podróż przez barierę była przyjemna.

– Mówisz tak, jakby było ci go żal – powiedziała Daru, marszcząc brwi.

– Żal mi każdej cierpiącej istoty – rzekł Evan bez śladu przeprosin w głosie. – Nawet jego, co mnie jednakże nie powstrzyma od zniszczenia go.

– Nie rozumiem, co masz na myśli, mówiąc, że Ciemność „przepchnęła na drugą stronę fragment siebie”. – Roland próbował zrozumieć to zdanie, lecz nic mu nie mówiło.

– Istnieje tylko jedna Ciemność, tak samo jak istnieje tylko jedna Światłość. Tak jak on jest kawałkiem Ciemności, tak ja jestem kawałkiem Światłości. Ciemność trzyma swe fragmenty blisko, nie wierząc, że przy niej zostaną, a Światłość nie chce, by należało do niej cokolwiek, co nie chce tam się znaleźć.

– Jeśli coś kochasz, pozwól mu odejść. Jeśli do ciebie wróci, jest twoje. Jeśli nie, nigdy twoje nie było. – Rebecca oblała się rumieńcem, gdy wszyscy na nią spojrzeli. – Przeczytałam to na podkoszulku – wyjaśniła, przygryzając dolną wargę. Sądząc z ich reakcji, obawiała się, że powiedziała coś niewłaściwego.

Evan odrzucił włosy z twarzy i oczy mu zalśniły.

– Ależ tak właśnie jest.

– Naprawdę?

– Właśnie tak – powtórzył.

Rebecca pokiwała głową z zadowoleniem.

– Tak też myślałam.

Daru nachyliła się, uścisnęła jej dłoń i znów zwróciła się do Evana.

– Czy jesteś dość silny, by go pokonać?

– Jeden na jednego, tylko on i ja? – Evan wzruszył ramionami i blask w jego oczach przygasł. – Dla utrzymania równowagi jesteśmy obdarzeni równą siłą, lecz Mrok często pobłaża sobie i wyczerpuje moc tylko dla zabawy.

Daru westchnęła.

– Miałeś odpowiedzieć jednoznacznie „tak” albo „nie”, a nie powiedziałeś żadnego z tych słów.

– Dobrze więc – Adept uśmiechnął się – Być może. Ale wpierw muszę go znaleźć.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: