– I ta firma mieści się przy Sobieskiego? To co to
jest, szkółka, szklarnia?
Gabrielę jakoś stopowało.
– Tam kantor swój miał przy takim ogrodniku… A tak to od różnych brał towar… I z hurtowni… Ja tam nie wiem dokładnie, nie byłam, nie widziałam, ja się gotowaniem zajmuję.
– A właśnie, z czego pani się utrzymuje? Gdzie pani pracuje?
– Dorywczo. Ja zlecenia biorę.
– Jakie zlecenia?
Z wielką niechęcią Gabriela wydusiła z siebie komunikat, że zatrudnia ją firma kateringowa w zasadzie jako kucharkę. Wielkie i małe przyjęcia, może być wesele, może być stypa, imieniny, spotkanko, pani domu przewiduje gości, sama pracuje zawodowo, wzywa Gabrielę, żeby przygotowała cały posiłek, potem tylko podać na stół. Czasem nawet Gabriela obsługuje do końca, ze sprzątaniem włącznie, ale wielkie mi sprzątanie, wszyscy mają zmywarki. A wzywają ją chętnie i pracy ma po dziurki w nosie, bo bardzo dobrze gotuje i nie boi się żadnych nowości. Chociaż woli tradycyjnie.
Dzięki ostatniej informacji komisarz poczuł się nagle śmiertelnie głodny i tym głodem zdopingowany. Bezwiednie zwiększył tempo przesłuchania.
– Testament brata istnieje?
Gabriela znów wzruszyła ramionami i pokręciła głową.
– A gdzież tam, żadnego testamentu nie ma. Jak się Mireczek rozwodził, to adwokat odradził, jak na teraz, powiedział, rzecz jest prosta, spadkobierców dwie osoby i nikogo więcej, brat i siostra, czy tam dwóch braci, zależy, komu z brzega, więc na co nam urzędy. I tak zostało.
Komisarz doznał takiej ulgi, że omal nie odsapnął głośno. Nareszcie znalazł swoje cui bono!
Motyw finansowy podobał mu się najbardziej, alei czuł się zmuszony pogrzebać głębiej, bo denat rzeczywiście był przystojny i jakaś porzucona dziewczyna mogła tu wkroczyć. W dodatku sposób popełnienia zbrodni bardziej pasował mu do kobiety niż do] mężczyzny, nad czym się jeszcze porządnie nie zdążył zastanowić, ale już czuł to gdzieś w sobie.
– A co pani może powiedzieć o znajomych brata?!
Tych kobietach, które, jak pani sama stwierdziła, się do niego pchały?
Niechęć Gabrieli wręcz biła w oczy.
– Już też pan śledczy nie ma się, kim zajmować…!
Wszystko to nachalne i tyle. Jedne widziałam, drugich nie, a jak się nazywały albo nie wiem, albo nie pamiętam. Jak przychodziłam, to ich przeważnie nie było, chociaż widać było, że były. Tu szaliczek, tam perfumy, tam jeszcze, co innego, nie moja rzecz.
Mimo drobnych braków w wiedzy o subtelnościach psychologicznych, Wólnicki mógłby przysiąc, że była to jak najbardziej jej rzecz i oczyma duszy wręcz widział, jak węszy po całym domu w poszukiwaniu śladów rywalek do serca brata. Prawdopodobnie ten cały Mireczek pozbywał się dziewczyn przed wizytą siostry, żeby uniknąć awantur.
– Żadna się specjalnie nie wyróżniała?
– A wyróżniła się jedna, ta suka, co go tu zabiła.
– A z tych innych?
– No i skąd ja mam to wiedzieć! – zdenerwowała się Gabriela. – Gniecie pan i gniecie, na głowie mu nie siedziałam! Czasem, co powiedział, ale to nie o tych dziwach, tylko o pracy, jak miał kłopoty, ii mu się nie przyjęło, tu uschło, tu lepszy klient tu gorszy, a i też nie wiem nawet, kto tam był, kto i jak się nazywał!
No nic, adresy, nazwiska, imiona i telefony znajdą się zapewne w papierach nieboszczyka. Rachunki powiedzą więcej niż zazdrosna siostra.
Komisarz dał wreszcie spokój znajomym, bo jeszcze jeden obowiązek na nim ciążył, a głód czuł coraz większy.
– Tam już najważniejsze zrobione – rzekł, czyniąc gest w kierunku drzwi. – Pani brata zabrali lekarze, a ja bym panią teraz poprosił, żeby pani przeszła przez dom i popatrzyła, czego brakuje. Co zginęło, względnie zmieniło miejsce, a może co przybyło.
Gabriela podniosła się bez słowa, spojrzała na niego ponuro i wyszła z kuchni, przeżegnawszy się w drzwiach.
Wielki pokój na parterze nie wyglądał najpiękniej, ślad zbrodni widniał na podłodze i okolicznych meblach. Skorupy z podłogi wprawdzie uprzątnięto starannie, ale reszta pozostawała w niejakim nieładzie. Gabriela zatrzymała się i przez długą chwilę bacznym wzrokiem penetrowała zarówno pobojowisko, jak i część pomieszczenia nietkniętą kataklizmem. Potem, wciąż nic nie mówiąc, weszła na piętro, do sypialni, zajrzała do ozdobnego kuferka ukrytego za potężnie rozrosłym kaktusem, wysunęła jakąś szufladkę, przegarnęła jej zawartość i kiwnęła głową. Następnie zbadała wnętrza dwóch szaf ściennych, zwiedziła łazienkę i drugi pokój, jakby gościnny, mało używany, wróciła do salonu i jeszcze raz wnikliwie przyjrzała się półkom regałów. Komisarz twardo chodził wszędzie za nią.
– O papierach w biurku to ja nic nie wiem – rzekła wreszcie. – A pieniądze w portfelu nosił. Jak tak patrzeć, to wszystko jest, nie okradła go. Tu szklanki duże stały, takie kufle, to wiem, że się stłukły, widziałam. Jednego tylko brakuje, a też zawsze tu stało, ale nie wiem, bo może panowie zabrali. Bo nie ma.
– Czego? Co to było?
– Podobno stołowa zapalniczka, tak Mirek mówił, że to zapalniczka, nawet ładna, ale sama bym nie zgadła, bo jakoś nigdy się nie zapalała. Chyba gaz z niej wyszedł, może na kamienie była, a teraz kamieni nie ma, podobno pamiątkowa, tak mi się jakoś o uszy obiło. Mirek w ogóle niepalący był. Ali, że stała, to wiem, bo sama ją odkurzałam i o, nawet ślad został.
Na regale widoczny był wyróżniający się, chociaż przysypany proszkiem, pękaty owal.
– I tej ziemi nie było – mówiła dalej Gabriela potępiająco. – Ja nie wiem, kto tak tu naprószył, o, ile tego…
Moment na podchwytliwe pytania wlazł Wólnickiemu do ręki, jak znalazł.
– Może brat coś w ogródku robił?
– Znowu mi ogródek, ścierką przykryje. Nic nie robił, to ja robiłam, też żadna robota, trochę porządku i tyle.
– Ale jakieś narzędzia potrzebne. Ma pani, na przykład, sekator?
– Sekator? – zdziwiła się Gabriela. – Mam, dlaczego nie. I grabki, i takie tam różne. Motyczka, łopata.
– Chciałbym zobaczyć. Gdzie pani to trzyma?
Coraz bardziej podejrzana świadkini wzruszyła ramionami, popatrzyła na Wólnickiego potępiająco i skierowała się do kuchni.
– Tu zbrodnia, a panu śledczemu ogródki w głowie. W schowku wszystko leży, proszę bardzo, oglądać można, ile chcąc.
Chciwie i niemal z bijącym sercem, bo przecież każdy drobiazg mógł się okazać przełomowy, komisarz zajrzał do wąskiej, ściennej szafki. Ujrzał komórkę, w niej zaś złożoną deskę do prasowania, szczotkę do zamiatania, grabie na długim kiju i drobne przedmioty w płaskim pudle. Młotek, obcęgi, malutkie grabki, motyczkę, śrubokręt i sekator. Trochę przerdzewiały, ale porządnie oczyszczony i najwidoczniej w doskonałym stanie.
A tak liczył na to, że sekatora tu nie zobaczy…!
Cofnął się od drzwi szafki.
– Drugiego sekatora pani nie ma? Ten jest dosyć stary.
– Co pan śledczy z tym sekatorem? Bardzo dobry jest, lepszy niż te nowe, na co mi drugi? Czasem tylko naostrzyć i tnie jak złoto, a tyle tu do cięcia, co kot napłakał. I w ogóle wszystko na miejscu, nic nie zginęło, sam pan pytał, tylko to jedno…
– Duża była? – przerwał komisarz, przechodząc znów do salonu.
Teraz Gabriela szła za nim, nieco skołowana.
– Co duże…? A, ta zapalniczka? Dosyć duża, taka właśnie jak to – wskazała owal na półce. – A do góry to o, z tyle… Drewniana. Brązowa. Wyście nie wzięli?
– Sprawdzę. Jeśli znalazły się na niej jakieś ślady, to możliwe. Kwiatów w doniczkach nie brakuje?
– Kwiatów? – zdziwiła się znów Gabriela i jeszcze raz rozejrzała dookoła. – Nie, są wszystkie, a nie tak ich znów dużo. I cała reszta jest, książki i te inne rzeczy… no, zleciały, ale są. Niczego nie brakuje. Jedno, co przepadło, jak panowie nie wzięli, to ta zapalniczka…
Przyszła wreszcie chwila na pytanie zasadnicze. Wólnicki wykrzesał z siebie tyle słodyczy, ile tylko zdołał.
– A można wiedzieć, dlaczego pani jest mokra?
Gabriela łypnęła na niego złym okiem i milczała chwilę.
– Fusy zmywałam – odparła krótko i niechętnie.
– Jakie fusy?
– Od kawy.
– A dlaczego miała pani na sobie fusy po kawie?
– Wylało się.
– Z czego? Może pani to jakoś wytłumaczyć obszerniej? I dokładniej?
Z wielkim oporem i jeszcze bardziej niechętnie podejrzana świadkini wyjaśniła, że owszem, zamierzyła] się na tę zbrodniarkę tym, co jej wpadło pod rękę,; a był to ekspres do kawy. Przyłożyć jej chciała w nerwach i tyle, ludzka rzecz, a tam kawa została i ni^ w tę stronę poszła, co trzeba. Zimna już, na szczęście, więc pewnie to ze śniadania, Mirek wypić nie zdążył i tak zostało. No to zmyła z siebie. Każdy by zmył.
Kawa ze śniadania, rzeczywiście, akurat. A przypadkiem nie krew ofiary? Rozbryzg musiał być nie zły… Wólnicki udał, że wierzy, po czym odesłał ją do domu razem z technikiem, nakazał dopilnować przebrania się baby w cokolwiek innego i dostarczyć zmoczoną odzież do laboratorium. Wyniki badania rozstrzygną, chociaż jedną wątpliwość…
Po czym ruszył w bój.
W poniedziałek o niezbyt wczesnym poranku zadzwoniła komórka pana Ryszarda.
Pan Ryszard był właśnie u mnie, wezwany w trybie alarmowym, ponieważ telekomunikacja zdecydowała się nagle rozszerzyć działalność i podłączyć telefony na całej ulicy. Już od świtu zaczęli się znęcać nade mną, osobiście i przez komórkę wypytując o jakieś przewody, rozgałęzienia i gniazdka na zewnątrz, o których nie miałam najmniejszego pojęcia, przekonana jednakże, że prawie przed chwilą, tuż przed moim powrotem, coś zostało zamurowane.
Pan Ryszard pojęcie miał. Przyjechał koło południa i wyznał, że podobnej sytuacji właśnie się spodziewał. Zamierzał mi to już wczoraj powiedzieć, nawet prawie usta otworzył, ale sytuacja wydała mu się zbyt skomplikowana, żeby jeszcze straszyć mnie informacjami o szatańskich pomysłach łączności.
– Kto ich tam mógł wiedzieć, kiedy naprawdę do tego przyjadą – dodał usprawiedliwiająco. – A poza tym jasne przecież było, że w razie, czego pani do mnie zadzwoni.
Wyraziłam mu wdzięczność za troskę i razem czekaliśmy na zapowiedzianych fachowców od łączności, popijając na zmianę piwo i herbatę, kiedy właśnie zabrzęczała ta jego komórka.