– Jasne, jest w moim worku marynarskim.
– To ją przywieź.
26
Następnego ranka, w drodze do centrali NUMA, Austin wstąpił do Muzeum Historii Naturalnej. W sali wystawowej ujrzał Gleasona. Nie wyglądał na uszczęśliwionego. Nie pozostało śladu po wieczornej imprezie, a gabloty świeciły pustkami. Pozdejmowano nawet wszystkie plakaty.
– To straszne – powiedział Gleason. – Straszne.
– Czyżby zdarzył się pożar? – zapytał Austin.
– Gorzej. Sponsorzy zwinęli wystawę.
– Mogli to zrobić? – zdziwił się Austin i natychmiast zdał sobie sprawę, że to głupie pytanie.
Gleason zamachał rękami.
– Tak, zgodnie z aneksem do umowy. Naciskali nas, żebyśmy go podpisali. Mieli prawo zlikwidować wystawę w każdej chwili i wypłacić nam niewielkie odszkodowanie.
– Dlaczego się wycofali?
– Nie wiem. Firma public relations, która to wszystko załatwiała, wyjaśniła, że tylko wykonuje polecenia.
– A doktor Barker?
– Próbowałem się z nim porozumieć, ale zniknął bez śladu.
– Miał pan bliższy kontakt z Oceanusem niż większość ludzi – powiedział Austin, przechodząc do rzeczy. – Co pan wie o doktorze Barkerze?
– Niestety, niewiele. Więcej wiem o jego przodku.
– Kapitanie statku wielorybniczego, o którym wspominał?
– Tak, o Fredericku Barkerze seniorze. Widział pan wczoraj noże Kiolya. Jeden z nich należał kiedyś do niego. Ma ponad sto lat. Przerażająca broń, ostra jak brzytwa. Od samego patrzenia na nią dostawałem rozstroju żołądka.
– Gdzie mógłbym się dowiedzieć czegoś o kapitanie Barkerze?
– Może pan zacząć od mojego biura. – Gleason obrzucił ponurym spojrzeniem puste gabloty. – Chodźmy. Nic tu po mnie.
Biuro mieściło się w skrzydle administracyjnym. Gleason wskazał Kurtowi krzesło i wziął z półki starą książkę Kapitanowie statków wielorybniczych z New Bedford. Otworzył ją i podsunął Austinowi.
– Wziąłem to z naszej biblioteki z okazji wystawy. Oto kapitan Barker. Wielorybnicy z Nowej Anglii byli twardzi. Wielu zostało szyprami tuż po dwudziestce. Bunty załóg, niszczycielskie sztormy i wrogość krajowców stanowiły dla nich chleb powszedni.
Austin przyjrzał się ziarnistej, czarno-białej fotografii w książce. Barker miał na sobie strój eskimoski i trudno było rozpoznać jego rysy. Twarz kapitana otaczał kaptur futrzanej parki, oczy chroniły kościane gogle z poziomymi szczelinami. Podbródek pokrywała siwa szczecina.
– Ciekawe okulary – zauważył Austin.
– Przeciwsłoneczne. Innuici bali się oślepnąć od bieli śniegu. Barker miał zapewne bardzo wrażliwe oczy. Jego rodzinę prześladował albinizm. Podobno dlatego spędził tyle zim na północy, ponieważ unikał słońca.
Gleason wyjaśnił, że w 1871 roku statek Barkera, “Orient”, rozbił się. Ocalał tylko kapitan.
– Krajowcy uratowali mu życie i spędził zimę w eskimoskiej osadzie. Wspomina, jak żona wodza ściągnęła mu buty i rozgrzała jego zmarznięte stopy ciepłem swojego nagiego łona.
– Znam gorsze sposoby rozgrzewania. Co ma z tym wspólnego plemię Kiolya?
– To oni go uratowali.
– Nie pasuje mi to do ich krwiożerczości, o której pan mówił. Spodziewałbym się raczej, że zabiją obcego.
– Normalnie tak by było, ale niech pan nie zapomina, że Barker różnił się wyglądem od innych wielorybników. Miał białe włosy, bladą skórę i jasne oczy. Pewnie wzięli go za boga śniegu.
– Może za Toonooka.
– Wszystko jest możliwe. Barker pomija niektóre szczegóły. Społeczność kwakierska w New Bedford nie zaaprobowałaby tego, że ktoś z jej członków udawał jakiegoś boga. Ale to przeżycie zmieniło go.
– W jakim sensie?
– Stał się zagorzałym obrońcą morsów. Po powrocie do domu namawiał swoich kolegów wielorybników do zaprzestania rzezi tych stworzeń. Kiolya opanowywali tereny łowieckie niczym gangi uliczne, kontrolujące w miastach handel narkotykami. Zabierali pokonanym nawet kobiety i narzędzia. Inne plemiona Innuitów głodowały, dopóki nie zjednoczyły się i nie przepędziły Kiolya. Barker miał dług wdzięczności wobec Kiolya i myślał, że po zaprzestaniu polowań na morsy plemię zrezygnuje ze swoich bandyckich zwyczajów.
– Miał rację?
– Moim zdaniem, był naiwny. Wątpię, żeby cokolwiek mogło ich zmienić. Chyba tylko użycie siły.
Austin zastanowił się. Jako miłośnik filozofii, wierzył w teorię, że przeszłość to teraźniejszość. Kiolya mogli być kluczem do rozwiązania zagadki Oceanusa.
– Gdzie mógłbym się dowiedzieć czegoś więcej o tym plemieniu?
– Pewnie w kartotece aresztowanych policji kanadyjskiej. Nie ma zbyt wielu informacji z okresu między rozproszeniem Kiolya i dniem dzisiejszym, ale znalazłem pewną niesamowitą historię, która zdaje się potwierdzać to, co powiedziałem wcześniej o bogu śniegu. – Gleason poszperał w szafce na akta i wyjął wycinek z “New York Timesa” z 1935 roku. Przechowywał go w plastikowej kopercie. Doniesienie prasowe pochodziło znad Zatoki Hudsona. Austin przeczytał:
Historia badań Arktyki wzbogaciła się o kolejną zagadkę, gdy na wpół obłąkany Niemiec wypełzł z tundry, twierdząc, że jest jedynym ocalałym z katastrofy statku powietrznego. Władze kanadyjskie poinformowały nas, że Niemca, podającego się za Gerhardta Heinza, przyprowadzili Eskimosi, którzy najwyraźniej go uratowali. Odwiedziliśmy pana Heinza w szpitalu, gdzie wkrótce zmarł. Podczas wywiadu powiedział nam:
“Brałem udział w tajnej wyprawie na biegun północny ku chwale Vaterlandu. Wylądowaliśmy na biegunie, ale w drodze powrotnej zauważyliśmy wrak statku, zamarznięty w lodzie. Nasz kapitan uparł się, żeby wylądować na powłoce lodowej i zbadać to. Statek był prawdziwym antykiem, miał zapewne setki lat. Wyjęliśmy zamrożone ciało i umieściliśmy w chłodni naszego sterowca wraz z kilkoma niezwykłymi przedmiotami. Po wystartowaniu i przebyciu pewnego dystansu pojawiły się problemy techniczne i znów musieliśmy lądować. Nasi ludzie postanowili przeprawić się pieszo przez lód, ale ja zostałem na straży zeppelina. Byłem bliski śmierci, gdy znaleźli mnie krajowcy”.
Pan Heinz powiedział, że krajowcy nie mówili po angielsku, ale dowiedział się, że nazywali się Kiolya. Myśleli, że jest bogiem przybyłym z nieba. Kiedy poprosił językiem migowym, żeby zabrali go do najbliższej osady, zgodzili się.
Władze niemieckie, z którymi skontaktowaliśmy się, nie znają pana Heinza i nic nie wiedzą o podróży sterowcem do bieguna północnego.
Austin poprosił Gleasona o zrobienie kopii artykułu i podziękował za poświęcenie mu czasu.
– Przykro mi z powodu wystawy – dodał przy wyjściu.
Gleason pokręcił głową.
– Po prostu mnie zamurowało, gdy tak nagle się zwinęli. A przy okazji, słyszał pan o senatorze Grahamie? Następne nieszczęście. To jeden z naszych największych sprzymierzeńców.
– Chyba widziałem go tu wczoraj – odrzekł Austin.
– Na pewno. Kiedy wracał do siebie do Wirginii, jakaś ciężarówka zepchnęła go z drogi. Jest w stanie krytycznym. Sprawca uciekł. Mam nadzieję, że to nieprawda, że nieszczęścia chodzą trójkami.
– Może być prostsze wytłumaczenie pańskiego pecha – odparł Austin.
– Tak? Jakie?
Austin wskazał niebo i z całą powagą odrzekł:
– Toonook.