27

St. Julien Perlmutter wszedł do swojego przestronnego, przerobionego z wozowni domu w Georgetown i spojrzał z lubością na setki starych i nowych książek. Wylewały się z przeciążonych półek pod ścianami niczym rozległa rzeka słów, której odnogi sięgały do każdego pokoju.

Zwykły śmiertelnik uciekłby na widok tego bałaganu, jednak Perlmutter uśmiechał się błogo, pieszcząc wzrokiem stosy tomów. Mógł wyrecytować tytuły, nawet zacytować całe strony ze swojej kolekcji, którą powszechnie uznawano za najbardziej kompletną bibliotekę marynistyczną.

Perlmutter umierał z głodu po rygorach lotu transatlantyckiego. Nie miał problemu z pomieszczeniem swojego wielkiego cielska w samolocie: po prostu zarezerwował dwa miejsca. Ale nawet w pierwszej klasie oferta kulinarna była, według jego standardów, odpowiednikiem kościelnej zupki dla bezdomnych. Skierował się do kuchni niczym rakieta i z zadowoleniem stwierdził, że gospodyni zrobiła zakupy zgodnie z jego instrukcjami.

Mimo wczesnej pory, pochłaniał wkrótce faszerowaną jagnięcinę po prowansalsku z ziemniakami przyprawionymi tymiankiem i popijał bordeaux. Kiedy wycierał serwetką usta i siwą brodę, zadzwonił telefon.

– Kurt! – wykrzyknął Perlmutter na dźwięk znajomego głosu w słuchawce. – Skąd, u diabła, wiedziałeś, że wróciłem?

– CNN podała, że we Włoszech zabrakło makaronu. Domyśliłem się, że wrócisz do domu, żeby się porządnie najeść.

– Nie – zagrzmiał Perlmutter. – Wróciłem dlatego, że brakowało mi telefonicznych drwin impertynenckich gówniarzy.

– Jesteś w świetnej formie, St. Julien. Musiałeś mieć udaną podróż.

– Owszem. I rzeczywiście czuję się tak, jakbym zjadł cały makaron we Włoszech. Ale dobrze być z powrotem na swoich śmieciach.

– Jestem ciekaw, co dla mnie ustaliłeś.

– Miałem zadzwonić do ciebie później. Znalazłem fascynujący materiał. Możesz wpaść? Zaparzę kawę i pogadamy.

– Będę za pięć minut. Tak się składa, że właśnie przejeżdżam przez Georgetown.

Po przyjeździe Austina Perlmutter postawił na stole dwie wielkie filiżanki kawy z mlekiem. Odsunął na bok stertę książek, żeby zwolnić fotel dla gościa, potem drugi stos, by zrobić miejsce na dużej sofie dla swojego szerokiego siedzenia.

– Przechodząc do rzeczy… – powiedział. – Po twoim telefonie do Florencji porozmawiałem o relikwiach Rolanda z moim gospodarzem, seniorem Noccim. Przypomniał sobie wzmiankę historyczną w liście do papieża z rodu Medyceuszy, napisanym przez niejakiego Martineza, fanatycznego zwolennika inkwizycji hiszpańskiej i zagorzałego wroga Basków. Pan Nocci skontaktował mnie z zastępczynią kustosza Biblioteki Laurenziana. Wygrzebała manuskrypt, w którym Martinez wyraża się z nienawiścią o Diego Aguirrezie.

– Przodku Balthazara, mojego nowego znajomego. Dobra robota.

Perlmutter uśmiechnął się.

– To dopiero początek. Martinez stwierdza stanowczo, że Aguirrez ma miecz i róg Rolanda. Zapowiada, że będzie go ścigał, cytuję, “na koniec świata”, żeby odzyskać te przedmioty.

Austin gwizdnął cicho.

– Wynika z tego, że relikwie Rolanda naprawdę istniały i były w rękach rodziny Aguirrezów.

– To wydaje się potwierdzać plotki, że Diego miał miecz i róg.

Perlmutter podsunął Austinowi dokument.

– Oto kopia rękopisu z Archiwów Państwowych w Wenecji. Znaleziono go w muzeum morskim w aktach dotyczących galer wojennych.

Austin przeczytał tytuł na pierwszej stronie: OCZYSZCZENIE Z ZARZUTÓW CZŁOWIEKA MORZA. Na frontispisie była podana data: 1520 roku. We wstępie do publikacji autor napisał: Relacja Richarda Blackthorne’a, najemnika w służbie hiszpańskiej inkwizycji, skromnego marynarza, który zawsze stawał w obronie dobrego imienia Jej Królewskiej Mości, dowodzi, że oskarżenia pod jego adresem są nieprawdą, oraz stanowi ostrzeżenie dla wszystkich, by nigdy nie ufali zdradzieckim Hiszpanom.

Austin zerknął na Perlmuttera.

– Co Blackthorne ma wspólnego z Rolandem i dawno nieżyjącym Aguirrezem?

– Wszystko, mój chłopcze. Wszystko. – Perlmutter zajrzał do swojej filiżanki. – Ponieważ wstajesz, czy mógłbyś mi dolać kawy? Czuję się osłabiony po trudach podróży. Sobie też nalej.

Austin wcale nie zamierzał wstawać, ale podniósł się z fotela i poszedł po kawę. Wiedział, że Perlmutter najlepiej funkcjonuje, kiedy pije lub je.

Gospodarz łyknął kawy i przesunął dłonią po manuskrypcie, jakby czytał go palcami.

– Możesz to przestudiować w wolnej chwili. Blackthorne’a najwyraźniej gnębiły plotki, że chętnie służył znienawidzonym Hiszpanom i chciał to sprostować.

– Mówi o tym jasno i wyraźnie we wstępie.

– Blackthorne obawiał się plamy na swoim nazwisku. Pochodził z szanowanej rodziny kupieckiej z Sussex. W młodości wyruszył na morze, zaczął pracę od chłopca okrętowego, aż w końcu został kapitanem statku handlowego, pływającego po Morzu Śródziemnym. Wpadł w ręce berberyjskich piratów i jako niewolnik został przykuty do wioseł na algierskiej galerze. Statek zatonął, a Blackthorne’a uratowali Genueńczycy i przekazali Hiszpanom.

– Przypominaj mi, żebym nigdy nie korzystał z pomocy Genueńczyków.

– Hiszpanie mieli z Blackthorne’em problem. Według inkwizycji, każdy Anglik był heretykiem, zasługiwał na więzienie, tortury i śmierć. Angielscy i holenderscy żeglarze omijali hiszpańskie porty z obawy przed aresztowaniem. Jeśli kogoś złapano z Biblią króla Jakuba lub z dziełami starożytnych klasyków uznawanymi za heretyckie, był ugotowany, w dosłownym znaczeniu tego słowa.

Austin spojrzał na manuskrypt.

– Blackthorne albo przeżył, albo te wspomnienia napisał jego duch.

– Nasz kapitan Blackthorne uciekł Hiszpanom, ale go złapali. W końcu wywlekli go w kajdanach z ciemnej celi i postawili przed sądem. Oskarżyciel nazwał go wrogiem wiary i obrzucił “innymi obelżywymi słowami”, jak sam wspomina. Skazano go na śmierć i zostałby spalony na stosie, gdyby nie El Brasero.

– Czy to nie nazwa meksykańskiej restauracji w Falls Church?

– Pytasz niewłaściwą osobę. Zawsze uważałem, że słowa “meksykańska” i “restauracja” to taka sama sprzeczność, jak “wojskowy” i “inteligent”. “El Brasero” znaczy po hiszpańsku “kotlarz”. Takie przezwisko miał wspomniany przeze mnie wcześniej Martinez. Zawdzięczał je gorliwości w paleniu heretyków.

– Nie zaprosiłbym takiego typa na grilla.

– Jednak okazał się wybawcą Blackthorne’a. Anglik zaimponował Martinezowi zaradnością i znajomością hiszpańskiego, ale najważniejsze, że znał się na galerach wojennych i żaglowcach.

– To dowodzi, jak daleko Martinez był gotów się posunąć, żeby dopaść Aguirreza. Potrafił nawet oszczędzić skazańca.

– O, tak! Wiemy z jego zapisków, że uważał Aguirreza za wyjątkowo niebezpiecznego, gdyż powierzono mu opiekę nad relikwiami Rolanda, które mogły zjednoczyć Basków przeciwko Hiszpanom. Kiedy w 1515 roku Aguirrez uciekł swoim statkiem przed aresztowaniem, Brasero ruszył za nim. Galerą Martineza, płynącą na czele pościgu, dowodził Blackthorne. Dogonili karawelę Aguirreza u wybrzeży Francji. Mimo braku wiatru i przewagi ogniowej przeciwnika Aguirrez zdołał zatopić dwie galery i zmusił Martineza do ucieczki.

– Im więcej wiem o Aguirrezie, tym bardziej go lubię.

Perlmutter skinął głową.

– Jego strategia była genialna. Zamierzam wspomnieć o tej walce w książce o bitwach morskich, którą przygotowuję. Niestety, Brasero miał informatora i wiedział od niego, że Aguirrez zawsze zatrzymuje się na odpoczynek na Wyspach Owczych przed rejsem przez ocean do Ameryki Północnej.

Austin pochylił się w fotelu.

– Skaalshavn – mruknął.

– Więc wiesz?

– Byłem tam kilka dni temu.

– Nie mogę powiedzieć, żebym znał to miejsce.

– Nie dziwię się, to raczej odludzie. Małe, malownicze miasteczko rybackie. W pobliżu są ciekawe groty.

W niebieskich oczach Perlmuttera ukazał się błysk ożywienia.

– Groty?

– Widziałem je. Sądząc po rysunkach na ścianach, były znane już w starożytności. Baskowie, czy ktoś inny, mogli z nich korzystać przez setki, może nawet tysiące lat.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: