Z determinacją powtórzyłam mu wszystko, co o sobie słyszałam. Jacuś się żywo zainteresował i dołożył wiedzę własną.
Okazało się, że wyrzucili mnie z Wyścigów, gdzie groziłam sankcjami karnymi za niekorzystny dla mnie wynik gonitwy, usunęli z salonu samochodowego, gdzie próbowałam dewastować wystawione pojazdy, elegancko wyprowadzili z gabinetu dyrektora czy prezesa jakiejś spółki handlu nieruchomościami, któremu to prezesowi wmawiałam przekręty finansowe, tyle z wydarzeń wytwornych, ordynarniejsze przytrafiały się na ulicach, na parkingach, w restauracjach i w sklepach. Wszędzie z patologicznym wręcz uporem przedstawiałam się nazwiskiem, imieniem i zawodem, do Jacusia zaś te wieści docierały z racji wspólnego ze mną miejsca pracy. Nic nie mówił, bo i tak był pewien, że się wyprę, co właśnie czynię.
– A twój mąż co na to? – spytał bez ceremonii, zakończywszy uroczą relację.
– Jest zdenerwowany – odparłam krótko. – Czekaj, czy nigdy się nie zdarzyło, że obydwoje siedzieliśmy akurat dłużej w robocie, a potem usłyszałeś, że w tym samym czasie awanturowałam się gdzieś tam, w banku na przykład? Albo w burdelu?
– I to na be, i to na be – zauważył Jacuś filozoficznie – ale jednak różnica istotna.
Jak sama wiesz, ja nie przesiaduję w miejscu zatrudnienia bez potrzeby, chyba że mnie trzymają w sądzie. Ale wtedy się nie widzimy. Ty zaś swoje balangi urządzasz raczej wieczorami… Ejże…! – tknęło go nagle. – A ciekawe, że nie nocą! Ani razu nie zaszalałaś do rana, nawet do tego żłobka zgarnęli cię o młodej godzinie! Co ty się tak ograniczasz?
– W nocy mój mąż śpi w tym samym pokoju, co ja, nawet na tym samym tapczanie, i wie, czy jestem, czy mnie nie ma. No to sam widzisz. Obliczona jest ta szarża na godziny, które trudno sprawdzić. Ale; gdyby poszukać porządnie, okazałoby się może, że równocześnie byłam widziana w dwóch miejscach naraz i już miałabym punkt zaczepienia.
Jacuś kiwał się na krześle, sypiąc dookoła popiół z papierosa i kręcąc głową.
– Ale powiem ci prawdę – zdecydował się. – Uwierzę ci dopiero, jak coś takiego wyjdzie, bo dotychczas w każdym szczególe to jesteś ty. Opisują cię z detalami, a ja nawet dociskam, z ciekawości.
– Pomóż mi! – zażądałam rozpaczliwie.
– Jak?
– Dociskaj właśnie. Wygląd, godziny, minuty, miejsca… Ludzi! Kto mnie widział, konkretnie. A ja się już postaram, żeby mnie wszyscy dostrzegali tam, gdzie naprawdę będę. Także w domu, sąsiadów będę zaczepiać! Każę dzwonić do siebie wszystkim znajomym, jeśli podnoszę słuchawkę, to chyba jestem, nie?
– Poniekąd racja – przyznał Jacuś i unieruchomił krzesło. – Wiesz, zaciekawiłaś mnie. Dobra, poprowadzę dochodzenie…
Złapałam także panią mecenas Strążek. Wyszło mniej więcej to samo, powiedziała jej o mnie znajoma, która z detalami opisała mój wygląd zewnętrzny, zgadzało się idealnie, ponadto, oczywiście, nie omieszkałam się przedstawić…
Zaraz potem mój mąż wyjechał na dwa dni do Szwecji, ja zaś pod jego instytucją dałam skromny pokaz emocji w chwili, kiedy ludzie wychodzili z budynku po pracy.
Wychodziła także owa Urszulka, stanowiąca mój zasadniczy cel. Wymyślałam jej w formie powszechnie uważanej za obelżywą i wygrażałam pięścią, obiecując przykrości fizyczne. Czyniłam to z drugiej strony ulicy, drąc się przez całą jezdnię, a dla niepoznaki miałam na twarzy ciemne okulary. Reszta zgadzała się idealnie, ta spódnica w kratę, bolerko, szafirowa apaszka, nie zmieniłam stroju pod wpływem zapewne zaburzeń umysłowych. Ponadto byłam pijana, co bez wątpienia miało swój wpływ na niedopatrzenie odzieżowe. Spłoszona heroina ze łzami w oczach uciekła z powrotem do wnętrza budowli i przeczekała nawałnicę w portierni, drżąc nerwowo. Dzięki czemu portier zainteresował się, wyjrzał i obejrzał mnie dokładnie, po czym, z czystym sumieniem, mógł zdać relację z wydarzenia.
Fakt, że dokładnie w tym samym czasie tkwiłam w korku pod sądami był nie do udowodnienia.
Komunikat o występie w pierwszej kolejności dotarł do mojego męża natychmiast po jego powrocie. Dowiedziałam się o swoim wygłupie w rozmowie, która powinna była dać mi coś do myślenia, ale nie dała, bo bardziej zaczęłam obawiać się o pracę niż o związek małżeński. Praca się chwiała, małżeństwo, mimo zadrażnień, wydawało mi się trwalsze od piramid. Byłam zdania, że każde nieporozumienie da się w końcu wyjaśnić, co nie przeszkadzało, że czułam się zniesmaczona, zniechęcona i obrażona śmiertelnie.
– Czy ktoś z twoich współpracowników, albo ten, portier, widział z bliska moją twarz? – spytałam z zimną furią.
– Jak zwykle, byłaś uprzejma zawiadomić, kim jesteś – odparł Stefan jeszcze zimniej. – Nie było, potrzeby oglądać z bliska twojej twarzy.
– Doskonale. A ja teraz wyjdę na ulicę i zacznę wykrzykiwać, że jestem Brigitte
Bardot. Z uwagi na wrzaski, z pewnością ktoś się obejrzy. I co? Uważasz, że uwierzy?
– Sądzę, że jesteś zdolna nawet i do tego… Wyglądał jak rozwścieczona bryła lodu, o ile podobne zjawisko mogłoby istnieć. Do snu ułożył się ni wersalce, separując mnie od łoża. Ciasna była i niewygodna, więc uznałam, że dobrze mu tak.
Po łapówce od przestępcy, którą przyjęłam publicznie w lokalu możliwie gęsto obsadzonym, w Harendzie, przy czym biedny przestępca, fetując mnie osobliwą mieszaniną szampana i koniaku… Nawiasem mówiąc, gdybym istotnie przyjmowała tego rodzaju poczęstunki, słusznie Jacuś mógłby podziwiać moją kondycję… Przestępca zatem usiłował wręczyć mi kopertę jakoś dyskretnie, ja zaś demonstracyjnie przeliczyłam jej zawartość i równie demonstracyjnie schowałam do torebki, po czym wreszcie wylano mnie z roboty.
I tak zresztą uważałam, że sceny nie dopracowano zbyt pieczołowicie, bo powinnam była rzucić mu te banknoty w twarz, wrzeszcząc, iż suma jest haniebnie mała. Jak na postać, w którą się przeistoczyłam, wyszłoby bardziej konsekwentnie.
Wylano mnie zresztą bardzo elegancko, zdaje się bowiem, że szef nie mógł zrozumieć, co się dzieje, i miał jakieś wątpliwości. Do złożenia wymówienia ze względu na zły stan zdrowia nie musiał mnie zbyt długo nakłaniać, sama widziałam, że nie ma innego wyjścia.
Jacuś w pomocniczym dochodzeniu wielkich osiągnięć nie miał, chociaż postarał się rzetelnie.
– Otóż wychodzi mi, że o stwierdzenie swojej tożsamości dbasz osobiście – rzekł w ostatnich dniach mojej pracy. – Przedstawiasz się przy każdej okazji i ludzie w to wierzą. Moją wiarą natomiast to właśnie zachwiało, bo musiałabyś całkowicie zwariować, a że innych objawów obłędu jakoś u ciebie nie stwierdzam, pełna paranoja wydaje mi się wątpliwa. Na ile cię znam, zażywałabyś upojnych rozrywek nieco dyskretniej.
– Znajomego znalazłeś?
– Ani jednej sztuki. No, prawie, raz się przytrafiło, że widział cię sędzia
Witkowski…
– Z bliska? – spytałam chciwie. – Rozmawiał może ze mną?
– Primo, z daleka i od tyłu…
– To po czym mnie rozpoznał?
– Po ubraniu. A secundo, wstyd by mu było przyznać się do znajomości z tobą.
– Rozumiem, musiałam robić za niezłą szantrapę…
– A owszem, jeden z bardziej udanych występów. Tylko jednego nie pojmuję kompletnie, po jaką cholerę jakiś twój sobowtór miałby cię tak zeszmacać? Komu to i do czego potrzebne, twoje zaszczytne stanowisko, z którego właśnie lecisz, to nie taki znów łakomy kąsek, więc o co biega? Naraziłaś się komuś? Starasz się o coś, ktoś wymyślił dla ciebie dotację, uwarunkowaną moralnością? Miałoby to sens, gdyby przez twoje szlajanie się po bagnach i rynsztokach dotację zyskał kto inny.
– Nic o tym nie wiem i o nic się nie staram. To znaczy owszem, będę się starała o pracę. Gdzie nie żądają świadectwa moralności? Salowa w szpitalu może…?
– Raczej weź pod uwagę obsługę meliny, szczególnie jeśli sami pędzą.
– Czekaj, bo powiedziałeś coś rozumnego…
– Co ty powiesz? – zdziwił się Jacuś.
– Naraziłam się komuś… Nie muszę ci chyba przypominać, ile razy i komu się narażamy…
– Na każdym kroku, na dwa fronty.
– Toteż właśnie. Ale aż tak wyjątkowego wypadku sobie nie przypominam.
– Musiało to być coś potężnego, bo inaczej komu by się chciało? Lepiej pogrzeb w pamięci albo przejrzyj stare akta…
Równocześnie z utratą pracy straciłam i męża.
O wymówieniu wiedział chyba już od chwili, kiedy je podpisywałam, jakieś życzliwe dusze zadbały o donos. Do domu jeszcze wracał, chociaż bardzo późno, dni świąteczne natomiast spędzał w oddaleniu ode mnie, diabli wiedzą gdzie, przy czym zabierał ze sobą dzieci. Podobno w plenery. Pewną korzyść w tym widziałam, zażywały przynajmniej świeżego powietrza.
W jakimś momencie dostrzegłam, że ich stosunek do mnie zaczyna się zmieniać na gorsze. Jakieś sztywne się robiły, niechętnie, grzecznie oporne i milczące, znacznie bliższy był im ojciec niż ja. Na wywiadówkę do szkoły poszedł Stefan, ja o niej nawet nie zostałam zawiadomiona. I pomyśleć, że na początku głupie insynuacje potraktowałam lekceważąco…!
Na rozmowę z nim nie miałam szans, unikał mnie jak morowej zarazy, nie miałam zresztą także i ochoty, zniechęcił mnie, wyraźnie było widoczne, że potępia mnie bezapelacyjnie i w ani jedno moje słowo nie uwierzy. To Jacuś, cholera, uwierzył w końcu, a własny mąż niczym kamień! Wróg. A zdawałoby się najbliższy człowiek, z którym w zgodzie i szczęściu przeżyłam blisko dziesięć lat! No, może ten ostatni rok nie był taki idealnie zgodny i szczęśliwy…
Zdobył się wreszcie na ten wysiłek, dla każdego mężczyzny nie do zniesienia okropny, wrócił wcześniej i usiadł ze mną przy tradycyjnej herbacie, w kuchni. Gdybym wiedziała, co zamierza, zażądałabym zapewne przeniesienia się do pokoju, klęski życiowe odbierać w kuchni, to jakieś takie mało eleganckie i niedostatecznie dramatyczne.
– Musimy porozmawiać – oznajmił takim tonem, jakby informował mnie o konieczności otrucia dzieci i wymordowania się wzajemnie.
– Nie widzę przeszkód – odparłam z nikłym cieniem kiełkującej nadziei, w obliczu jego tonu bezsensownej. – Dawno chyba należało?
– Być może, zwlekałem zbyt długo. Chcę ci powiedzieć, że składam podanie o rozwód. Nie sądzę, żeby to było dla ciebie zaskoczeniem.