– Nie chcesz go już wcale…?
– Puknij się. Za nic! A gdyby usiłował wracać, okazałby się nie tylko kretynem, ale zgoła mierzwą. Ona go uważa za mierzwę?
– Każdy sądzi według siebie! – westchnęła filozoficznie.
– No to można jej pogratulować. Ale dzieci wydają mi się jakieś normalniejsze, nie ma w nich już tego oporu przeciwko mnie. Widują się ze mną dobrowolnie i zaczynają rozmawiać. Niepokoi mnie tylko jakaś ciocia Fela, która im się ostatnio parę razy wypsnęła, ale wolałam na razie nie wypytywać.
– Co za ciocia Fela? Skąd?
– A cholera ją wie. Nie ma ta Urszulka siostrzyczki?
– Nic o tym nie wiem. Do licha! Wróciłam już do pracy, bo ile można się byczyć, więc trochę mi czasu brakuje, szkoda. Powęszyłabym znowu…
Po czym spadła na mnie niespodziewana łaska losu.
I bez węszenia Agaty tajemniczy przeciwnik popełnił błąd. A nawet dwa błędy.
Jednym był kolejny wywiad, chyba trzeci, z pisarzem, publikującym niekiedy na łamach, który to pisarz przyleciał z felietonem do redakcji akurat w momencie mojej obecności. Spotkaliśmy się u naczelnego i zostałam przedstawiona.
– Co…? – powiedział pisarz, niekoniecznie grzecznie, ale za to ze śmiertelnym zdumieniem.
– Redaktor Barbara Borkowska – powtórzył odruchowo nieco zaskoczony naczelny.
– Jak to? – zdumiał się pisarz jeszcze bardziej.
– Są dwie osoby o tym samym nazwisku?
Tknęło mnie i zainteresowałam się gwałtownie.
– A co? – spytałam chciwie. – Spotkał pan jakąś inną?
– Nazwisko popularne… – zaczął naczelny.
– Ależ nie dalej jak wczoraj! – przerwał mu pisarz. – Pani Barbara Borkowska była u mnie, nazywało się to wywiadem, ale, szczerze mówiąc… no, jak by tu powiedzieć…
– Najlepiej wprost – poradziłam żywiutko. – Bo mam wrażenie, że nie bardzo się panu podobało?
– Ściśle biorąc, wcale. Jakiś poziom, ostatecznie, należałoby zachować… Ćwierć inteligentka, zdecydowanie ordynarna, nie mająca pojęcia, o czym właściwie mówi… Ale to nie była pani! – zastrzegł się szybko.
Zaczęła we mnie rosnąć potężna emocja. Pierwszy raz…!
– Pewnie, że nie ja, u nikogo wczoraj nie byłam. Zachwycają mnie pańskie słowa, błagam, niech je pan powtórzy! Panie redaktorze, proszę słuchać uważnie!
– Przecież słucham – bąknął naczelny, wyraźnie oszołomiony.
Pisarz przyjrzał mi się z wielką uwagą.
– Wie pani, że nawet była chyba trochę do pani podobna… Najmocniej przepraszam, to nie miał być afront! Wzrost, figura, włosy… No, nie twarz, ale jakby karykatura… Nie, głupstwa mówię. To nie tak. Gdyby panią zwulgaryzować, zrobić wyzywający, makijaż, usunąć inteligencję… Owszem, byłaby pani do niej podobna, chociaż chyba tylko pozornie. To i kto to był, ta osoba?
– Tajemnicza postać, która od paru lat podaje się za mnie! – westchnęłam. – Jest pan pierwszą istotą ludzką, oglądającą oba wcielenia dzień po dniu. Miłosierna opatrzność pana tu chyba dziś zesłała, bo nikt mi nie wierzy, kiedy mówię, że ona to nie ja, a ja to nie ona.
– Niemożliwe, przecież nie można się pomylić!
– A jednak. Od dawna mam opinię alkoholiczki awanturnicy i rozpustnicy, pozbawionej kropli oleju w głowie. Psychopatka w ogóle…
Naczelny zaczął srogo marszczyć brwi.
– Zaraz, zaraz. To nie jest sprawa wyłącznie pani. Ta osoba podaje się za pracownika redakcji? I zachowuje się kompromitująco? No nie, podobne wybryki dotyczą całej prasy! I posługuje się pani nazwiskiem?
– Nagminnie.
– Powinna jej pani wytoczyć sprawę sądową!
– Już się rozpędziłam. Po pierwsze, nie mam pojęcia, jak ona się naprawdę nazywa, możliwe, że tak samo jak ja, to rzeczywiście jest popularne nazwisko, a po drugie, nie mam świadków. Pan Jakuszak jest pierwszy. Już widzę, jak się ucieszy, kiedy zacznę go włóczyć po sądach!
Pisarz pośpiesznie cofnął się o krok.
– Nie, nie, ja proszę! Mam mało czasu…
– Jednakże jest to kompromitacja zawodu – upierał się naczelny. – Coś z tym powinno się zrobić! Wyjaśnić publicznie!
Zapewniłam go, że już kilka osób próbowało, nawet fachowcy, bez skutku. Jakaś wesoła panienka zrobiła sobie taką zabawę i najlepiej byłoby nie traktować jej poważnie.
Pod warunkiem, rzecz jasna, że przestanie być brana za mnie albo ja za nią i bodaj część społeczeństwa uwierzy, że ona to ona, a ja to ja.
Obaj panowie ogniście zadeklarowali wiarę we mnie i niewiarę w tamtą drugą i pierwszy krok uznałam za uczyniony.
Drugi krok uszczęśliwił mnie w trzy tygodnie później.
Siedziałam wieczorem w innej redakcji i odpowiadałam na listy czytelników. Nie chciało mi się nosić do domu tych ton makulatury, więc załatwiałam sprawę w miejscu pracy, kiedy znienacka przyleciał redakcyjny fotograf, któremu się coś pomieszało ze zdjęciami. Mamrocząc pod nosem rozmaite klątwy, przystąpił do produkcji nowych odbitek i aczkolwiek spędzał czas głównie w ciemni, to jednak widzieliśmy się niejako w sposób ciągły. Szczególnie, że z litości dla niego i dla siebie zrobiłam kawę, którą pił w moim pokoju. Nic się poza tym nie działo, wyszliśmy późno prawie równocześnie, on pierwszy, ja za nim, i pojęcia nie miałam, że znów spadł na mnie ślepy fart.
Zaraz nazajutrz przyleciał wcześniej i przyjrzał mi się ze szczerym zdumieniem.
– Słuchaj, czy ja wczoraj byłem trzeźwy? – spytał podejrzliwie.
– Jak świnia. A co? Źle ci wyszły odbitki?
– Nie, ty mi źle wyszłaś. Mam wrażenie, że siedziałaś tu cały czas i nawet dłużej niż ja. Dobre mam wrażenie?
– Doskonałe – uspokoiłam go. – Wszystko się zgadza.
– Przeciwnie, nic się nie zgadza. Byłaś U Szwejka i rozrabiałaś jak pijany zając, gdybym cię tu nie widział na własne oczy, zgłupiałbym do reszty. To znaczy nie tak, może na odwrót, zgłupiałem, widząc cię tam. Nie mogłaś zdążyć przede mną, więc co to znaczyć?
Przejęłam się szaleńczo.
– Widziałeś mnie tam? Z bliska? Wyraźniej mów porządnie!
– Żeby z bliska i wyraźnie, to nie powiem, w zęby ci nie zaglądałem, ale tyle szumu robiłaś dookoła siebie, że ciężko cię było nie zauważyć. Baśka, jest grane? Masz siostrę bliźniaczkę?
– Nie mam, ale ty jesteś dla mnie anioł z nieba.
– Nowość! – ucieszył się. – Za anioła jeszcze w życiu nie robiłem!
– To teraz właśnie zaczynasz. Ile ze mnie widziałeś i które to było? Łeb, góra, dół, gęba? Kiecka może?
– Łeb, o ile chcesz to tak elegancko określić i portki, elementy kontrastowe.
W spodniach wczoraj byłaś, nie?
Owszem, byłam w spodniach. Zaczęłam je nosić niekiedy po odejściu z prokuratury, tak zwyczajnie, dla odmiany. Zazwyczaj czarne. Teraz też byłam w spodniach, tych samych. Podniosłam się, wyszłam zza biurka.
– Tomek, przyjrzyj się – zażądałam. – Podobne?
– Nawet całkiem takie same – zaopiniował Tomek, oglądając mnie z wielkim zainteresowaniem. – Ale nie w tym rzecz, ja bym może nawet nie upierał się, że to ty, szczególnie że tuż przedtem widziałem cię gdzie indziej, ale mi powiedzieli. Że oto znowu
Basia Borkowska rozrywki dostarcza…
– I uwierzyłeś…?!
– Najpierw się przyjrzałem. Potem zbaraniałem, bo wyglądałaś jak ty. Potem cię wyprowadzili tak trochę na siłę. A potem, na wszelki wypadek, wolałem przestać myśleć, żeby nie skołowacieć.
– Szkoda – rzekłam sucho i usiadłam z powrotem przy biurku. – Było mi popatrzeć w te zęby i sprawdzić, czy to naprawdę ja. Bo jest to zmora mojego życia, uczepiła się mnie ta dziopa i, żebyś mnie zabił, nie wiem dlaczego.
Tomka zaciekawiło, usiadł po drugiej stronie biurka i zażądał szczegółowych wyjaśnień. Streściłam mu sprawę, przejął się trochę i zastanowił.
– Nie do wiary. Słuchaj, przecież to niemożliwe, żeby nikt cię nigdy nie widział tak jak ja, w jednym miejscu i w drugim. Masz chyba jakichś znajomych?
Też się zastanowiłam.
– Prowadziłam regularny tryb życia i dość łatwo było zgadnąć, gdzie mogę być.
Teraz jest gorzej, jestem wolny strzelec, bywam co najmniej w pięciu miejscach, i to rozmaicie. No i proszę, już tej kretynce źle wyszło. Drugi raz. Cała moja nadzieja, że rąbnie się jeszcze parę razy… Czekaj! – ożywiłam się nagle. – Tomeczku, ja cię proszę, jeśli zobaczysz mnie gdziekolwiek, w knajpie, na ulicy, byle gdzie, szczególnie w okolicznościach awanturniczych… Może będę właziła przez okno do kogoś, żeby go okraść…?
Zrób mi zdjęcie! Dwa, dziesięć, sto, jeśli zdołasz! Zbliżenia!!!
– Ależ z największą przyjemnością! – zgodził się zdumiony Tomek. – Tylko mi nie rozwal narzędzia pracy, jeśli rzeczywiście postanowisz kogoś okradać… Cholera, mogłem ci zrobić wczoraj, miałem aparat, że też nie przyszło mi to do głowy!
– Pech, ale nie będę narzekać. I tak się już coś ruszyło…
W rezultacie zyskałam piękny komplet zdjęć, wykonanych w najrozmaitszych okolicznościach, bo mijaliśmy się z Tomkiem dość często u progu, można powiedzieć, miejsc zatrudnienia. Na wszystkich widniałam ja we własnej osobie i nie robiłam nic nagannego. Co nie przeszkadzało, że mniej więcej; w tym samym czasie naraziłam się ciężko telewizji, od czego, kiedy się o tym dowiedziałam, włosy stanęły mi dęba na głowie. Podobno dzwoniłam do i rozmaitych programów, proponując swój występ i komunikując obszernie, iż jestem wyrzuconym z pracy prokuratorem, który chętnie wyjawi nie znane społeczeństwu tajemnice zawodu. Kiedy wreszcie umówiono się ze mną i uzgodniono czas i miejsce, nie pojawiłam się wcale, paskudząc ludziom pół dnia roboty. Kolejna instytucja na własnej skórze i stwierdziła moją gorszącą nieodpowiedzialność skandaliczną bezczelność, a plotki skwapliwie rozdmuchały wydarzenie.
O, nie utrzymywałam w tajemnicy swoich wszystkich przypadłości! Znała je doskonale nie tylko Agata, także Mariola, zamieszkała trzy piętra wyżej, także Jacuś, z którym wcale nie zerwałam znajomości, także moi rodzice i brat. Ojciec w te głupoty nie wierzył, matka nie chciała o nich słuchać, brat na moje gadanie nie zwracał uwagi, zresztą, widywaliśmy się rzadko. Moja bratowa miała nadzieję, że jest w nich odrobina prawdy. Kurczowo trzymałam się Tomka, który wziął sobie za punkt honoru uwiecznić mnie w pijanym widzie, najlepiej demolującą cokolwiek. Niestety, nie trafiał.