– A to, że nie miała kluczy od mieszkania, bo o ile wiem, nie miała, nic panom nie nasunęło na myśl? – spytała zimno Borkowska-prokurator.

– Owszem, mnóstwo przypuszczeń. Właśnie zamierzaliśmy to wyjaśnić. Czy pani ma jakiś pogląd w kwestii tego dowodu osobistego?

Barbara Borkowska, sztywno do tej chwili stojąca na środku posprzątanego już mieszkania, zmiękła jakby i zaczęła zachowywać się mniej więcej normalnie.

– Proszę, usiądźmy. Nie, nie mam żadnego poglądu i w ogóle tego nie rozumiem.

Kim właściwie była denatka?

– Pani jej nie znała?

– Nie. Pokazywał mi pan jej zdjęcie. W życiu tej kobiety nie widziałam na oczy.

Rzeczywiście nazywała się Borkowska?

Bieżan dość skwapliwie zareagował na zaproszenie i usiadł w fotelu przy niskim stoliku, z całej siły starając się wytworzyć atmosferę towarzyską. Opór czuł w powietrzu.

– Borkowska. Nazwisko rodowe. Jak pani sama zauważyła, dość popularne.

Sfałszowane imię, adres, data urodzenia, nawet imiona rodziców… Nasz kolejny błąd, posłużyliśmy się peselem, lekceważąc stan dowodu. Czy, powiedzmy, nie biorąc go pod uwagę.

– Czy istnieje jakiś punkt dochodzenia, w którym panowie nie popełnili błędu?

– spytała Borkowska tak upiornie grzecznym tonem, że Bieżanowi zrobiło się niedobrze.

– Sprawy techniczne zostały załatwione prawidłowo – odparł bardzo uprzejmie, acz smutnie. – Ponadto wiedza o osobie ofiary posunęła się dość szybko do przodu.

Do pani mam jedno pytanie zasadnicze i bardzo proszę o odpowiedź ze względów niewątpliwie zrozumiałych dla pani, jako dla fachowca. Dlaczego odeszła pani z prokuratury?

Zmartwychwstała Barbara Borkowska musiała być przygotowana na to pytanie, bo żadna emocja nią nie wstrząsnęła. Westchnęła ciężko.

– Nie ma tu co ukrywać, pozornie na własne życzenie, de facto pod naciskiem idiotycznych plotek, które mi psuły opinię. Ktoś te plotki rozpuszczał, pojęcia nie mam kto, ale sądzę, że jakiś skazany, który mnie uznał za przyczynę swojej klęski. Wie pan równie dobrze jak ja, że wrogiem numer jeden jest zawsze prokurator. Propozycje współpracy z prasą miałam już wcześniej, w wojnie o stanowisko nie widziałam sensu.

Zniechęciłam się i ugięłam.

– Zatem ów przeciwnik osiągnął cel, powinien był zaprzestać walki. Tymczasem akcja przeciwko pani trwała nadal, wedle naszego rozeznania do ostatniej chwili. Możliwe, że ciągle trwa. Jak pani to tłumaczy?

– Nijak. Nie wnikałam w sprawę zbyt głęboko. Jeśli ma to być zemsta, możliwe, że hipotetyczny wróg postanowił wpędzić mnie do grobu. Co mu się nie uda, mam nadzieję.

– Ja również – zapewnił solennie Bieżan. – Będę wdzięczny pani za szczegóły. Co pani wie o skandalicznych występach Barbary Borkowskiej w rozmaitych miejscach publicznych, o awanturach, o, chociażby jednym z ostatnich wybryków, u McDonald’sa…

– Proszę…? – zdumiała się Borkowska. – O McDonald’sie nic nie wiem, cóż ja tam zrobiłam?

– A o innych pani wie?

– Ależ oczywiście, dobiegały mnie plotki. Bzdury zupełne, nie starałam się tych idiotyzmów zapamiętać. Nawet nie potrafię ich panu powtórzyć.

– Ale od kogoś pani te plotki słyszała. Od kogo?

– Czy ja wiem…? Musiałabym się zastanowić… Zaraz, moment… O, na przykład, od mecenas Strążkowej, ganiła bardzo moje zachowanie na jakiejś imprezie w jakimś miejscu… Gdzież to było…? W którymś hotelu… Już wiem, w Marriotcie, w kasynie. Nigdy w życiu tam nie byłam, niech pan porozmawia ze Strążkową, bo mnie się nie udało dowiedzieć, kto mnie tam widział.

– Więc jednak pani próbowała?

– A pan by nie spróbował…? Akurat mnie to wtedy zaciekawiło, ale odpowiedzi usłyszałam tak mętne, że straciłam cierpliwość. Brakowało mi także czasu. Skoro jednak słyszał pan o tych dziwolągach, niech pan dotrze do źródła, znajdzie pan może tego mojego wroga, chociaż nie wiem, co panu z niego przyjdzie. O ile się orientuję, prowadzi pan sprawę zabójstwa jakiejś osoby, która nie ma ze mną nic wspólnego.

Bieżan milczał przez chwilę, starając się usilnie, żeby to milczenie wypadło możliwie potępiająco.

– Przecież pani doskonale wie, że ma – powiedział wreszcie łagodnym głosem.

– Niech pani sobie wyobrazi, że to pani prowadzi tę sprawę. Facetka fałszuje dowód, przedstawia się powszechnie jako prokurator Barbara Borkowska, prezentuje poziom rynsztokowy, Barbarze Borkowskiej zatruwa życie i zostaje zabita. Jakie wnioski by pani z tego wyciągnęła?

– Ze Barbara Borkowska nie wytrzymała dłużej i usunęła facetkę na lepszy świat – odparła Borkowska spokojnie. – Bez względu na przyczyny osobliwej akcji. Co, niestety, odpada, bo naprawdę byłam w Kołobrzegu i w żaden sposób nie mogłam równocześnie znajdować się w Warszawie, nawet gdyby to zabójstwo stanowiło cel mojego życia.

– Zgadza się – potwierdził miło Bieżan. – Pierwszy wniosek zatem upada.

Wyciąga pani drugi. Jaki?

Borkowska przyglądała mu się w zadumie co najmniej przez sześć sekund.

– Sądzę, że kilka – rzekła wreszcie powoli. – Przede wszystkim postać denatki…

Nie powiedział mi pan, kim ona w ogóle była, musiałabym to wiedzieć.

– Rozrywkowa dziewczyna, nie notowana, nie profesjonalistka, znana w otoczeniu jako osoba uciążliwa, awanturnicza, nie pracująca, żyjąca w konkubinacie z jakimś konwojentem…

– Z konwojentem już pan rozmawiał?

– Jeszcze nie, nie ma go w kraju, musi wrócić z trasy. Bez bliskich znajomych, jedna przyjaciółka, o której nic nie wiadomo. Poza imieniem, prawdopodobnie Urszula…

Gdyby nie wpatrywał się w tę Borkowską tak intensywnie, nie dostrzegłby zapewne jednego, maleńkiego błysku oka, bo poza tym twarz jej nie drgnęła. Jednakże błysk w oku mignął.

– Ale nie jest to całkowicie pewne. Powszechnie znana z występów jako Barbara

Borkowska, wcześniej prokurator, później dziennikarka, co, tak to wygląda, stanowiło jej główne zajęcie. Zajęciem ubocznym było urządzanie przyjęć dość kameralnych, uświetnionych przesadnie głośną muzyką, znienawidzonych przez sąsiadów. Niekiedy podejmowanie adoratorów, możliwe, że odpłatnie. Inne źródła dochodów nieznane.

Głupia, sprytna i lekkomyślna, to opinia dawnej nauczycielki.

– Czy nie sądzi pan – powiedziała Borkowską powoli – że to główne zajęcie ktoś mógł jej zlecić…?

– Ten jakiś pani wróg? – spytał Bieżan szybko.

Borkowska jakby się ocknęła.

– Skoro dopuszcza pan możliwość, że ja mogłam komuś zlecić zamordowanie tej dziewczyny… a dopuszcza pan, po co mamy to ukrywać… nie ma żadnego powodu, dla którego ktoś nie miałby jej zlecić powodowania mojej kompromitacji. Wzięłabym pod uwagę zleceniodawcę, który usuwa niewygodnego świadka. Ponadto… To co od pana słyszę… Osoba ogólnie uciążliwa… Obydwoje jednakowo dobrze wiemy, do czego zdolni są ludzie w stanie stresu…

Bieżan, przekonany dotychczas, że kwestia tego udawania Borkowskiej jest elementem niejako wiodącym, zachwiał się teraz nieco w poglądach. Jako prokurator, ta kobieta była niegłupia. I gdyby nie ów drobniutki błysk w oku…

– Wszystko to musimy zbadać, oczywiście. Zakładając jednak, że pani supozycja jest trafna, mam na myśli zlecenie kompromitacji, należałoby szukać pani wrogów. Także wrogów denatki, jasne. Ale ja w tej chwili rozmawiam z panią i mam nadzieję, że mi pani w tych poszukiwaniach pomoże.

– Z przyjemnością, bo sama bym chciała tego kogoś wykryć. Właściwie liczę na pana, wrogów z pewnością mam zatrzęsienie, ale nic o nich nie wiem.

– No właśnie. Czy może mi pani wskazać kogoś, kto osobiście był świadkiem tych ekscesów, widział je na własne oczy? Poza mecenas Strążek…

– Strążkowa też nie widziała – przerwała mi żywo Borkowska. – W tym rzecz.

Ktoś jej opowiadał. Musiałabym przeprowadzać całe śledztwo, które teraz spadło na pana. Serdeczne gratulacje. Poza tym, od razu panu powiem, nie znam ani jednego naocznego świadka, pod tym względem pożytku ze mnie nie będzie.

– No dobrze, zatem ci, którzy tylko słyszeli. Rozmawiały z panią przecież konkretne osoby…

– Mnóstwo. Na dobrą sprawę powinnam wymienić panu prawie wszystkich znajomych i współpracowników, bo w ogóle nie potrafię sobie przypomnieć, co kto mówił.

To były napomykania, drobne uwagi, głupie dowcipy… Nie traktowałam tego poważnie i raczej starałam się wyrzucać z pamięci.

Bieżan doznał nagle silnego wrażenia, że kręci się w kółko, jak pies za własnym ogonem. Łże mu ta baba artystycznie i umiejętnie, nic dziwnego, sama nie tak dawno przesłuchiwała rozmaitych świadków i podejrzanych, trafił fachowiec na fachowca. A skoro łże, ma w tym swój interes. Umniejsza wagę owej nagonki na siebie nie bez powodu, jeśli nie w niej leży motyw zbrodni, to on sam jest primadonną w operze. Jak się przebić przez ten elegancki mur, którym się otoczyła?

– Wobec tego poproszę panią o tyle znajomych nazwisk, ile pani zdoła sobie przypomnieć – rzekł stanowczo. – Nawet gdyby to miało być pół miasta. Im więcej zresztą, tym lepiej, musimy dotrzeć do otoczenia denatki, a okazuje się to zdumiewająco trudne. Opinie rozmaitych barmanów, kelnerów, pijaczków i rozwścieczonych sąsiadów są powierzchowne, wiedzą, że była awanturnicą i dostarczała nietypowej rozrywki pod pani imieniem i nazwiskiem. I tyle. Ktoś może wiedzieć więcej i niestety, trzeba go wydłubać z całego tłumu.

– Osobiście stawiałabym raczej na konkubenta, który powinien wiedzieć jeszcze więcej – odparła Borkowska chłodno, ale podniosła się i z szuflady biurka wyciągnęła duży notes. – Proszę, tu mam wszystkich. Może ja to po prostu panu pożyczę, a pan sobie skseruje, z tym że proszę o zwrot jeszcze dzisiaj, bo bez tego notesu jestem jak bez ręki. Nie uczę się na pamięć numerów telefonów.

Bieżanowi propozycja się spodobała, ponieważ zwrot notesu zapewniał mu kolejną rozmowę z podejrzanym świadkiem. Nie wdając się w dalszą słowną przepychankę, uzgodnił wizytę wieczorem i czym prędzej wrócił do komendy.

Tuż po nim wrócił także Robert Górski, promieniejący znacznie większymi osiągnięciami.

– To jest taki dziwoląg, o jakim w życiu nie słyszałem – oznajmił wręcz entuzjastycznie. – Czyste wariactwo, jak Boga kocham! Mogę od razu…?


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: