W czasie jego gadania zastanawiałam się usilnie i nikłe błyski jęły mi się pojawiać w umyśle.

– Pogląd na nieboszczkę mam ugruntowany – rzekłam w zadumie, wpatrzona w okno, za którym koty pokazywały sztuki na kamiennym pagórku w ogrodzie sąsiada.

– Nie darmo przez parę lat waliła mnie po uszach, rodzaj muzyki też o czymś świadczy…

– Przecież nie masz słuchu! – przypomniała Martusia z naganą.

– Ale wrażeń mogę doznawać, nie?

– Wrażeń możesz.

– No to mam wrażenie, że jedno z dwojga. Albo ktoś ją do tego namówił i całą szopką kierował, albo Borkowska-prokurator zniszczyła jej jakiś złoty interes. Jej czy któremuś amantowi, wszystko jedno.

Bo sama z siebie i bez zdrowego dopingu nie byłaby taka pracowita. Dusza mi to mówi i te fluidy, co z jej okna do mojego leciały.

– Świeciły? – zainteresowała się Martusia.

– Nie, to plazma świeci, a nie fluidy.

– To skąd wiesz, że leciały?

– Mówię ci przecież, że to nie ja wiem, tylko moja dusza!

– A przyjaciółka?

– Co przyjaciółka? Przyjaciółka nie leciała. Było by ją widać.

– O Jezu… Przyjaciółka, ta blondynka w samochodzie, było gadanie o przyjaciółce czy nie?

– A…! Masz rację, było. No właśnie. Tę przyjaciółkę powinno się znaleźć…

– Zaraz, moment – przerwał nam fotoreporter Tomek. – Bo ja nie wiem, o której panie mówią. Przyjaciółek Barbary wcale nie znam!

– Nie, to przyjaciółka nieboszczki. Niejasna postać…

– I w ogóle możliwe, że wróg!

Trochę nam się ta konferencja skomplikowała. Fotoreporter wyprowadził ją na prostą, przypominając, że zna osobiście żywą Borkowską, martwą zaś widział zaledwie dwa razy i jej życie prywatne jest mu całkowicie obce. Moja dusza wpadła na kolejne pomysły.

– A jeśli ktoś jej zlecił tę maskaradę i był w nią jakoś wplątany – zaczęłam – a pan mówi, że nieboszczka zaczęła przesadzać, może się rozpędziła, cechy frywolne wzięły górę, i musiał ją utemperować. Bo inaczej szydło wylazłoby z worka…

– I co z tego? Co by mu zrobili?

– Żywa Borkowską mogłaby dać mu po mordzie – zaproponowała Martusia.

– Po mordzie, może być – zgodziłam się. – Ale jak to tam było z tym rozwiedzionym mężem? Co to za facet? A jeśli potrzebował pretekstu do rozwodu? O, niech pan popatrzy…!

Nie, nie pojawił się podejrzany mąż, tylko koty na kamieniach przeszły same siebie.

Fotoreporter rzucił okiem i zareagował błyskawicznie, trzasnął parę zdjęć przez otwarte okno, zachwycony bez granic. Nie zrzucił sobie ryżu na spodnie, tylko kawałek pomidora na podłogę, ale nigdy nie byłam drobiazgowa. Serwetkę chwyciła Martusia.

Musiało jej takie malutkie sprzątanko dobrze zrobić, bo natychmiast sprecyzowała wnioski.

– No to nie ma siły, musisz złapać tych dwóch palantów! – zarządziła. – Męża żywej i konkubenta, o ile dobrze mówię, nieboszczki.

– Dlaczego ja? Gliny ich połapią.

– I nic nam nie powiedzą, tak? A ja nie chcę! Ja ją znalazłam i chcę wszystko wiedzieć!

Też chciałam wszystko wiedzieć, więc zawahałam się. Pomysły mojej duszy uległy lekkiemu zamgleniu, ale za to przypomniałam sobie, że mam jeszcze jedną drogę, przez prokuraturę. Może znajdzie się tam ktoś znajomy…

Jeszcze tego samego wieczoru, energicznie popychana przez Martusię, której się śpieszyło, bo nazajutrz odjeżdżała, zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, Ani.

– No oczywiście, że coś słyszałam – powiedziała Ania od razu. – Cała palestra grzmiała oburzeniem, można robić różne świństwa, ale przecież nie tak jawnie!

Ja w ogóle znałam tę Basię Borkowską, luźno bardzo, w samych początkach jej pracy, a może nawet jeszcze na studiach była, bo protokółowała rozprawę. I muszę ci się przyznać, że w całej mojej karierze nie miałam takich protokółów. Odbiegały od normy do tego stopnia, że trudno zapomnieć.

– W górę czy w dół?

– W górę oczywiście. W dół już nic nie mogłoby odbiegać… Świetnie pisane, pięknym polskim językiem, wyobraź sobie, że pierwszy raz w życiu z przyjemnością czytałam protokóły z własnej rozprawy; Uzasadnienie wyroku na ich podstawie samo mi wyszło. Spotykałam ją jeszcze później i trudno mi było uwierzyć, że mogła wywołać taki głupi skandal. Nie, właściwie nie uwierzyłam. Jakieś nieporozumienie.

– Zgadza się, potężne – przyświadczyłam gorliwie. – Miała tam ona jakichś przyjaciół?

– Nie wiem. Siedziała w rejonowej… Ale, zaraz! Przy tych plotkach… Wiesz, Hania mi wierciła dziurę w brzuchu, nie, Hani nie znasz, jedna sędzina, żyła tą aferą, można powiedzieć… Ona mi przypomniała, że razem z Borkowską pracuje taki jeden Jacuś.

Jacuś Żygoń, przez samo żet. Jacusia znam, to siostrzeniec prokuratora Wesołowskiego, nawet graliśmy kiedyś w brydża. Już samo imię wskazuje, Jacuś da się lubić, nikt o nim nie mówi Jacek, tylko Jacuś. Więcej nie wiem o nikim. Chcesz Jacusia?

– Chcę, dziko i szaleńczo! Da się z nim jakoś umówić?

– Sądzę, że tak, Jacuś się pracą nie przemęcza; Ale zdolny i bystry. Złapię go jakoś i dam ci potem jego telefon. Rozumiem, że coś się dzieje…?

– No, wiesz, jeżeli zamordowanego trupa znajduje się pod moim śmietnikiem… Do was to chyba jeszcze nie dotarło, na razie męczy się pierwszy szczebel.

– I, oczywiście, ty…?

– A jak? Taka okazja…?!

– No dobrze, to dam ci Jacusia…

Martusia kazała sobie powtórzyć każde słowo z rozmowy, po czym zdenerwowała się okropnie.

– Nie wyjeżdżam! Nie, muszę… Słuchaj, zadzwoń, jak się umówisz z tym Jacusiem, ja przyjadę! Zapisz wszystko! Albo nagraj! Zostawię ci magnetofon!

– Puknij się wszędzie, który prokurator zgodzi się na nagrywanie?!

– A musi wiedzieć…? No nie, to za duże, żeby ukryć, rozpozna… No dobrze, to zadzwoń natychmiast potem!

Pocieszyła ją wyłącznie myśl, że i tak musi przyjechać ponownie za kilka dni…

* * *

Tegoż samego wieczoru Bieżan z Górskim poszli za ciosem.

Powtórzyli układ poprzedni, Robert uczepił się Kazimierza Młyniaka, a potem odnalezionego w parę minut Jerzego Kapilskiego, Bieżan zaś ponownie zwizytował podejrzaną, odnosząc jej notes.

– O ile wiem, ta osobliwa akcja, skierowana przeciwko pani, zaczęła się jeszcze w czasie trwania pani małżeństwa? – rzekł może odrobinę mniej łagodnie niż zazwyczaj. – Chyba się nie mylę?

– Nie, nie myli się pan – odparła Borkowska bez żadnych emocji. – Tak mi się przynajmniej wydaje… Nie, skąd, co ja mówię, przecież nawet mój mąż miał do mnie jakieś pretensje za niewłaściwe zachowanie gdzieś tam. Więc oczywiście, że w czasie trwania.

– Spowodowało to niesnaski?

– Nie miało co powodować. Moje małżeństwo już w owej chwili nie układało się dobrze.

– Zatem, być może, plotki o pani przyśpieszyły rozpad?

Borkowska wstała z fotela, nie pytając Bieżana o zdanie, nalała do dwóch filiżanek kawy z pękatego termosu, wyciągnęła z barku pół butelki koniaku, dwa kieliszki i usiadła ponownie.

– Wie pan… – powiedziała z namysłem, patrząc gdzieś w przestrzeń – wydaje mi się, że raczej zdjęły z mojego męża ciężar wyrzutów sumienia.

Bieżan przeciwko nalewaniu napojów nie zaprotestował ani słowem. Doznał wrażenia, że atmosfera zmiękła i usłyszy teraz jakąś odrobinę prawdy.

– Chce pani przez to powiedzieć, że on był inicjatorem rozwodu?

– Trudno tak ściśle określić. Był ze mnie niezadowolony, co przecież doskonale widziałam. Nie zamierzałam się zmieniać, łatwo było zatem odgadnąć, co z tego wyniknie. O, niech pan się nie męczy formułowaniem dyplomatycznych pytań, wyjaśnię od razu. Potrzebował kadzidła. Szedł w górę, miał osiągnięcia, był dumny z siebie i spragniony żony która pomagałaby mu włazić na piedestał. Wymagał wielbienia bez reszty, i to coraz bardziej, podporządkowania mu całej egzystencji rodziny, subtelnych usług na każdym kroku, odgadywania życzeń… A ja niestety, byłam zajęta pracą, też widniały przede mną jakieś perspektywy, z których chciałam skorzystać, i nie miałam najmniejszej ochoty na rolę kapłanki. Nawet jeśli on na to w pełni zasługiwał. W głębi duszy zdawał sobie sprawę, że żąda zbyt wiele, chociaż wątpię, czy tak dogłębnie analizował swoje stany uczuciowe. Ale źle się z tym czuł. Sądzę, że trochę mu było głupio, bo w końcu ja też prezentowałam jakieś wartości, trudno potępiać ludzką istotę za starania w pracy. Kiedy zatem wyszło na jaw, że staczam się do rynsztoka, poczuł się wreszcie usprawiedliwiony i spadł mu kamień z serca. Dzięki czemu stał się dla mnie uprzejmiejszy.

Niech się pan sam zastanowi, przecież, gdyby mu na mnie naprawdę zależało, w życiu by w te w głupie ploty nie uwierzył…! Zatem, rozwiedlibyśmy się i tak, ale możliwe, że wśród awantur i kłótni, czego w rezultacie udało się uniknąć. Proszę bardzo, teraz już pan zna sytuację.

Przestała patrzeć w przestrzeń i spojrzała na Bieżana. Bieżan był granitowo pewien, że ta cała informacja zawiera gdzieś w sobie drugie dno, ale nie mógł się do niego dobrać. Czuł się szalenie głupio i nie znalazł lepszego wyjścia, jak tylko wypić trochę koniaku.

– Muszę, niestety, być nietaktowny i nieprzyjemny – zastrzegł się, nie kryjąc zakłopotania. – Sama pani rozumie… A dzieci?

– Co dzieci?

– Mają państwo dwoje dzieci. Sądownie zostały przyznane ojcu. Czy to również było pani życzeniem?

Borkowska wciąż zachowywała kamienny spokój.

– W obliczu rozchodzących się kalumnii, które uparcie lekceważyłam, trudno się dziwić takiej decyzji. Widuję moje dzieci, czują się całkiem dobrze. I, jak pan widzi, nie tłukę głową o ścianę. Może jestem złą matką?

– Pani mąż ożenił się ponownie?

– O ile wiem, tak. Nie znam jego drugiej żony.

– I nic pani o niej nie wie?

– Prawie nic. Znów plotki. Co mogą z człowiekiem zrobić plotki, widzimy na moim przykładzie. Podobno przed ślubem pracowała u niego, możliwe, że go wielbiła i stąd jego rosnące wymagania, nie wiem, nie wnikałam w to.

– Po ślubie przestała pracować?


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: