ROZDZIAŁ 14. Bob dokonuje odkrycia
Następnego rana Bob wyszedł ze swego pokoju bardziej niż zwykle zamyślony. Tyle się wydarzyło poprzedniego dnia i tak niewiele z tego układało się w jakąś sensowną całość. Zastanawiał się, czy domysły Jupe'a co do znaczenia zwariowanej depeszy nie są przypadkiem całkowicie wyssane z palca,
Bob powiedział “dzień dobry” swemu tacie, ale ten mruknął tylko coś zza gazety. Był dopiero przy pierwszej filiżance porannej kawy i w związku z tym nie miał jeszcze nastroju do rozmowy. Bob rozejrzał się więc za czymś do czytania dla siebie. Gdy wyczytał już wszystko z opakowania płatków owsianych, sięgnął do biblioteczki po jedno z leżących tam pism. Ojciec Boba był dziennikarzem i często przynosił do domu gazety, wydawane w różnych częściach kraju. Mówił, że żadna gazeta nie podaje wszystkich wiadomości, a on chce wiedzieć, co w innych stanach uważa się za najważniejsze doniesienia.
Bob przewracał leniwie kartki gazety. Rzucał okiem na tytuły, czytał komiksy. Sięgnął po następną gazetę i tu jeden z artykułów przykuł jego uwagę. Była to korespondencja z Koster w Południowej Afryce. Brzmiała następująco:
Siedemdziesięciodziewięciolatek daje początek gorączce diamentów w Afryce
Nie bacząc na swych siedemdziesiąt dziewięć lat, Pieter Bester skoczył w górę z radosnym okrzykiem, porwał akt własności działki i puścił się biegiem. W ten sposób, na oczach trzech tysięcy widzów, dał początek ostatniej gorączce diamentów w Południowej Afryce. Jako pierwszy spośród stu sześćdziesięciu pięciu poszukiwaczy wpadł na teren aluwialnego pola diamentowego, które udostępniono w środę w Swartrand.
Poszukiwaczowi-weteranowi, siedemdziesięciodwuletniemu Hendrikowi Swanpoelowi, odkrywcy pola, dopisało jak zwykle szczęście. Wbijając pierwszy palik w swoją działkę, wydobył spod ziemi czterdziestoośmiokaratowy diament, który później sprzedał za czterdzieści dwa tysiące dolarów.
– Nie chcę nikogo zniechęcać – powiedział Swanpoel z uśmiechem – ale wyeksploatowałem niemal już całe złoże.
Artykuł opowiadał dalej szczegółowo o gorączce diamentów, która miała miejsce o siedemdziesiąt pięć mil na północ od Johannesburga, w rejonie znanym kiedyś jako Ziemia Diamentów.
– O rany! – wykrzyknął Bob. – Czterdzieści dwa tysiące dolarów za jeden diament! Taka forsa!
Obrócił stronę gazety i uwagę jego zwrócił inny artykuł:
Oskarżenie w sprawie klejnotów
Porto Ferraro, były pracownik Ministerstwa Kopalń w Koster w Południowej Afryce, został we wtorek postawiony w stan oskarżenia przez Sąd Najwyższy, pod zarzutem szmuglowania w ubiegłym roku diamentów do Stanów Zjednoczonych. Aresztowania dokonano na lotnisku międzynarodowym w Los Angeles. Urzędnicy celni znaleźli przy nim pięć pakietów szlifowanych diamentów, łącznej wagi sześciuset pięćdziesięciu dziewięciu karatów i wartości detalicznej około siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Oskarżenie zawiera dwa zarzuty: przemyt i uchylenie się od opłaty celnej. Każdy z nich przewiduje wyrok dwu lat więzienia i pięć tysięcy dolarów grzywny.
– Psiakość! – westchnął Bob. Nie miał pojęcia, że diamenty są tyle warte.
– O co chodzi? – spytał ojciec. Odłożył gazetę i popijał kawę.
– Czytałem o diamentach – wyjaśnił Bob. – Piszą, że czterdziestoośmiokaratowy diament sprzedano za czterdzieści dwa tysiące dolarów. To kupa pieniędzy! Co to właściwie jest karat?
– To jednostka wagi drogocennych kamieni. Jednokaratowy diament jest już całkiem spory.
– Więc jak duży może być czterdziestoośmiokaratowy diament?
– Jak na diament, olbrzymi. Czekaj no, był taki słynny indiański diament, zwany Sancy. Miał wielkość i kształt pestki brzoskwini i ważył pięćdziesiąt pięć karatów. Twój czterdziestoośmiokaratowy będzie trochę mniejszy.
– Ile to będzie w gramach?
– Masz – pan Andrews wziął z półki informator. – Poszukaj tu tabeli wag i miar i przelicz sobie.
Bob wyczytał, że karat równa się dwustu miligramom. Zrobił krótki rachunek w swym notesie i popatrzył na wynik ze zdziwieniem.
– Czterdzieści osiem karatów to tylko dziewięć i sześć dziesiątych grama.
Pan Andrews skinął głową.
– Tak, karat to bardzo mała jednostka miary. Takie stosuje się do mierzenia bardzo cennych rzeczy.
– No dobrze, a ile wart jest karat?
– Cena nie jest stała. Możesz przyjąć z grubsza, że dla diamentów wynosi tysiąc dolarów za karat. Zależy od barwy i czystości kamienia. Mówisz, że ten czterdziestoośmiokaratowy sprzedano za czterdzieści dwa tysiące? Klejnot nie był więc doskonały lub stracił wartość przy cięciu.
– Cięciu?
Pan Andrews skinął głową.
– Wielkość i rodzaj diamentu są istotne, ale diament nie może zostać wyceniony, dopóki nie zostanie pocięty i oszlifowany. Widzisz, diamenty wydobywane z pól i w kopalniach są surowe. Wyglądają jak zwykłe kamyki.
– Rany! – zawołał Bob. – Przepraszam, tatol Dzięki stokrotne, ale teraz muszę szybko zadzwonić!
Pan Andrews patrzył z uśmiechem za biegnącym do telefonu synem. Przywykł już, że ich rozmowy nagle się urywały.
Bob spiesznie wykręcił numer telefonu Jupitera.
– Cześć, Jupe. Czy wiesz, że nieoszlifowane diamenty wyglądają jak zwykłe kamyki? – Zrelacjonował następnie, co wyczytał w gazecie i czego dowiedział się od ojca. – Może więc Olsen szuka wśród złomu kamyków, czyli diamentów?!
– Jasne! Oczywiście! – wykrzyknął Jupiter. – Klejnoty też określają w żargonie jako kit! – Po krótkiej przerwie dodał: – Dobra robota, Bob. To, co mi powiedziałeś, doskonale pasuje do rozumowania, które przeprowadziłem dziś rano. Możesz tu przyjść zaraz? Telefonował Mike Hall. George gra dziś w filmie Eastlanda. Mike chciałby, żebyśmy przyjechali.
– Świetnie – odparł Bob – ale myślałem, że musisz pracować w składzie.
– Wujek Tytus zostaje dziś w domu i zajmie się składem. Nie jestem więc potrzebny. Sprawy w parku-dżungli nie przybiorą lepszego obrotu, póki nie rozwiążemy tej zagadki. Bądź w Kwaterze Głównej, jak możesz najszybciej. Pete jest już w drodze.
– Konrad zawiezie nas do parku-dżungli – mówił Jupiter. – Mamy tylko kilka minut, żeby przedyskutować problemy, które właśnie się wyłoniły. Jeśli moje wnioski są słuszne, będziemy wiedzieli, jakie podjąć działania, gdy znajdziemy się na miejscu.
Bob spojrzał na Pete'a zaintrygowany.
– Co jest grane?
Pete wzruszył ramionami.
Jupiter oświadczył z powagą:
– Na podstawie nowych informacji, dostarczonych przez Boba, i własnej dedukcji, doszedłem do wniosku, że bracia Hall są zaangażowani w aferę przemytniczą.
– Co? – zdumiał się Bob.
– Cal Hall – kontynuował Jupe – wysyła do swego brata zwierzęta. Myślę, że pod tą przykrywką przemyca z Afryki diamenty.
– Ale diamenty wydobywa się w Południowej Afryce – zaprotestował Bob. – Cal Hall jest w Środkowej Afryce. Czy te dwa miejsca nie są od siebie odległe?
– Mike powiedział nam, że Cal był w Rwandzie po goryla – odparł Jupe. – Jednakże charakter jego pracy wymaga podróżowania po całej Afryce. Poza tym diamenty wydobywa się w wielu krajach afrykańskich, nie tylko w Południowej Afryce. Także w Kongu, Ghanie, Wybrzeżu Kości Słoniowej, Liberii, Sierra Leone, Republice Środkowoafrykańskiej. Wszystkie te kraje eksportują diamenty.
Zdjął z półki atlas i odszukał mapę Afryki.
– Tu, we wschodniej Afryce, nie opodal Rwandy, jest kraj, który zwał się Tanganika. Widzicie? Zaraz koło Ugandy i Kenii. Teraz nazywa się Tanzania. Według tego atlasu posiada nie tylko kopalnie diamentów, ale również najbogatszą faunę w Afryce. Żeby załadować zwierzęta na statek, Cal musi się udać na wschodnie wybrzeże i oczywiście przejechać przez Tanzanię. Jak widzicie, jest tu duże miasto nadmorskie, które jest również stolicą, Dar es Salaam.
Pete gwizdnął.
– Brzmi znajomo. Bob, wyciągnij notatki.
Bob przekartkował swój notes;
– “To jest informacja z Dory salonu…” – przeczytał i również zagwizdał – Dory salon jest bardzo podobne w brzmieniu do Dar es Salaam.
– Wciąż nie wiemy, dlaczego Olsen miał tę depeszę – powiedział Jupe. – Jest oczywiste, że wysłał ją Cal Hall do brata z miejsca załadunki, żeby dać mu znać, że diamenty są w drodze. Ma też teraz sens pierwsze słowo depeszy. Chodzi o dok, basen portowy, z którego odpływa okręt. Diamenty i zwierzęta zostały wysłane z doku.
Bob wziął czystą kartkę i napisał:
DOK KIT STUK PAK EKS KRÓL
DOK KIT STUKNĄĆ PAKĘ EKSPEDIOWAĆ WKRÓTCE.
– Domyślamy się teraz, że “kit” oznacza diamenty, a ty myślisz, że stuknij pakę oznacza rozbij klatkę. A co z pozostałymi słowami?
– Jeszcze nie rozszyfrowałem dwu ostatnich – wyznał Jupe. – Myślę, że mylę się, co do tego “ekspediować wkrótce”. Słowo król musi zostać tak, jak jest w depeszy, ponieważ tylko wtedy nabiera to sensu.
Zamilkł, patrząc na nich znacząco.
– Jedź dalej! – zawołał Pete – Gadaj!
– Lew jest królem zwierząt. PAK KRÓL może na przykład znaczyć klatka George'a! George był wysłany z Afryki. Moim zdaniem, depesza zdecydowanie informuje, że diamenty zostały tu przemycone wraz z George'em i jego klatką. Co więcej, myślę, że diamenty zostały jakoś zgubione i w ich poszukiwaniu, kto by to nie był, ktoś kręci się teraz koło domu i denerwuje George'a.
Pete skinął głową.
– Nawet pies byłby niespokojny, gdyby wyczuwał po nocach obcego w pobliżu.
– Ale Jim Hall nie jest obcym – wytknął Bob – a według Jupe'a jest jednym z szajki przemytników.
– Nie, na Jima George by tak nie reagował. To musi być ktoś inny.
– Jay Eastland? – podsunął Pete.
– On może każdego wyprowadzić z równowagi.
– Jest taka możliwość, ale w tej chwili nie widzę żadnego związku miedzy nim a przemytem diamentów – powiedział Jupe.
Pete strzelił palcami.