– Dzieci jeszcze nie mamy, ale możemy mieć – rzekł do niej mąż, odpracowawszy przedtem z wielkim zapałem obowiązki małżeńskie. – Więc nie wiem, czy nie robię głupstwa. W razie, chroń Bóg, śmierci ojca, razem z Piórkiem będę musiał spłacać wszystkich braci i siostry. Teoretycznie zostanę współwłaścicielem gospodarki, żaden luksus, a praktycznie nic mi z tego. Nie wiem, czy się na to zgadzasz, moja żono najdroższa.

Gdzieś na dnie podświadomości Antoinette zaiskrzył się nagle diament. Dużo ją obchodziły ewentualne komplikacje finansowe.

– Zrobisz, jak zechcesz, kochanie – odparła bez namysłu. – Gdybym miała nawet zostać tu z tobą na zawsze i osobiście grabić siano… No, te krowy… Nauczę się je doić! Też się zgadzam. Dom jest piękny! Będziemy przyjeżdżali na wakacje, tu jest cudownie. Pieniądze nie mają żadnego znaczenia.

Marcinek z podziwem dla siebie samego pomyślał, że wybrał żonę z rzadkim fartem, i przestał kłopotać się przyszłością. Mógł ojciec pisać testamenty, jakie mu się żywnie podobało.

Stary Kacperski i Klementyna przeżyli jeszcze pierwszą wojnę światową, która odbiła się na nich zgoła kontrastowo. Kacperskiemu nie zrobiła żadnej różnicy, nawet konie zdołał ukryć przed branką do wojska, na kulawego parobka nikt nie reflektował, pozostał zatem przy swoim stanie posiadania, powiększonym nawet nieco dostawami dla niemieckiej armii, cudem jakimś uczciwie zapłaconymi. Klementyna wręcz przeciwnie, straciła majątek.

Dobra Przyleskich podupadły ogromnie, głównie może dlatego, że nikt się nimi nie przejmował, licząc na dochody angielskie, akcje angielskie zaś straciły na wartości. Majętności francuskie skutecznie zniweczył syn Klementyny, a może nawet nie tyle syn, ile synowa. Wnuk, obecnie już osiemnastoletni, w dewastacji mienia nie brał udziału. Oczkiem w głowie wciąż była Justyna, zabezpieczona szczęśliwie dochodami męża, tyle że też nieco obciętymi. Tu jednak różnica na niekorzyść wypadła niewielka.

Rzecz oczywista, umierając, Klementyna zostawiła testament. Noirmont z konieczności przekazała synowi, część gotówki jednakże oraz całą zawartość biblioteki, Justynie. Przybyła na jej pogrzeb Justyna, zapłakana po babce i przygnębiona, wyjaśniła wujowi i wujence, w czym rzecz. Otóż do tej pory jeszcze nie wypełniła danej babce obietnicy, że ocali wiedzę o ziołach leczniczych, gdzieś w owej bibliotece zawartej, i testamentem babka jej o tym przypomina. Uczyni to oczywiście, ale ma nadzieję, że nie musi owych ton lektury zabierać ani do Anglii, ani do odrodzonej Polski, wpuszczą ją do biblioteki w Noirmont w każdej chwili. Dotychczas wyłapała tylko mandragorę, ale wie, że powinno być tego więcej.

Nie tylko lekkomyślny wuj, ale także wujenka, nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń. Oczywiście, Noirmont mogła odwiedzać, ilekroć jej się podobało, nawet bez uprzedzenia, całkiem znienacka. Pomijając już wszystko inne, jej angielska córka czuła się tam jak u siebie w domu, a nawet lepiej, i nikt nie zamierzał dziecku stawiać przeszkód.

Angielska córka Justyny tuż po zakończeniu wojny miała jedenaście lat. Jej francuski kuzyn, młody wicehrabia de Noirmont, doszedł do wieku lat dziewiętnastu. Żywa dziewczynka, spędzając lato w posiadłości jego przodków, wydała mu się nieznośna do tego stopnia, że nie był w stanie o niej zapomnieć.

Poślubił ją w siedem lat później.

***

Florek, zgodnie z przypuszczeniami Marcinka, po śmierci Klementyny wrócił do Polski, zdążywszy przed śmiercią ojca przejąć całkowicie gospodarkę. W pół roku później stary Kacperski umarł i należało załatwić po nim sprawy spadkowe, do czego niezbędny był także Marcinek.

Marcinek z małżonką zatem, przybywszy na pogrzeb ojca, pozostali dłużej, na co mogli sobie pozwolić bez żadnego uszczerbku. Żadnych przykrości finansowych przez wojnę nie doznali z dość niezwykłego powodu.

Otóż stary Kacperski dostał na starość istnego szmergla na tle złota. Sam pieniędzy w gotówce miał niewiele, bo co miał, to poszło na budowę i urządzenie wspaniałego domu, ale trząsł się o wszystkie dzieci, ze szczególnym uwzględnieniem dwóch najstarszych synów, obu bezdzietnych. Coś mu się gdzieś pokręciło i brak potomstwa chciał im koniecznie zastąpić majątkiem. Zmusił ich pod groźbą ojcowskiej klątwy do przejścia z papierów, akcji, banków i wszelkich innych walorów, na złoto w dowolnej postaci. Dla świętego spokoju, rozsądnie myśląc, że w końcu złoto wartości nie traci, obaj okazali posłuszeństwo, po czym, w obliczu ogólnoeuropejskiej inflacji, docenili ojcowski rozum, czy może ojcowskie jasnowidzenie. Raczej to drugie, bo o polityce i ekonomii stary Kacperski nie miał zielonego pojęcia.

W ten sposób jednakże Florek i Marcinek wspólnymi siłami legaty rodzeństwu wypłacili bezproblemowo i pozostali jedynymi właścicielami dwudziestu morgów gruntu, hektara sadu, małego kawałka lasu i pięknego dworu z pałacowym zadęciem. Państwo Przylescy życzeń starego Kacperskiego nie musieli spełniać, złoto im do głowy nie przyszło, inflacja ich zaskoczyła i w rezultacie część majętności przepadła całkiem. Babka Justyny po mieczu umarła W czasie wojny, dziadek nie żył już od dawna, spadek po nich zszedł niemal do zera, pozostała tylko posiadłość rodziców, wciąż istniejąca właściwie tylko dzięki dawnym zasobom gdańskiej babki. Rodzice Justyny zresztą, przetrwawszy wojnę w kraju, na mienie szambelańsko-miecznikowskich przodków machnęli ręką i żyli na zwolnionych obrotach, uważając się za jednostki wiekowe.

Pod nosem mieli dwóch braci Kacperskich, a bracia Kacperscy poszli siłą rozpędu i znów zaczęli im służyć. Florek zajął się ziemią, Marcinek zaś wszelką reprezentacją prawną. Zlikwidował swoje francuskie interesy i zdecydował się pozostać w Polsce na stałe.

Antoinette była nawet z tego zadowolona. Ona też z wiekiem uległa pewnej odmianie, wysoce nieszczęśliwej. Należała do szczupłych, nerwowych kobiet, spalających się w emocjach, i rozsądek w wybuchach rożnych uczuć wcale jej nie pomagał, tyle że korygował postępowanie. Udawało jej się niekiedy ukrywać rozszalałe doznania i hamować histeryczne objawy, ale kosztowało ją to dużo zdrowia. Nękało ją zaś zjawisko wewnętrzne potężne, straszliwe i destrukcyjne, mianowicie zazdrość.

Ona sama pozostała zręczna i szczupła, trochę nawet zbyt szczupła, pozostał jej ogólny wdzięk i piękne oczy, ale reszta podupadła. Szczególnie twarz. Twarz zaczynała się starzeć w przerażającym tempie, skóra więdła i pokrywała się zmarszczkami, w dodatku nawalała jej wątroba, gdzieniegdzie pojawiały się ohydne brązowe plamy, humor i pogodę ducha diabli brali.

Cholerny Marcinek zaś z wiekiem piękniał. Nie tył wcale, nie ramolał, sił fizycznych wręcz mu przybywało, nabierał ogłady i poloru, inteligencja w nim rosła, na nic nie był chory, twarz opierała się czasowi i przekraczając czterdziestkę, był mężczyzną bardziej interesującym niż w młodości. Kobiety, ogólnie biorąc, ślepe nie były, uwodziły go na potęgę i na wszystkie strony, co małżonkę doprowadzało do eksplozji szaleństwa. Nie trawiła już kompletnie żadnych spotkań służbowych, żadnych klientek, żadnego towarzystwa wokół, każda jednostka płci żeńskiej, która bodaj spojrzała na jej męża, przekształcała się w śmiertelnego wroga. Marcinek tak znów bardzo na te baby nie leciał, może tam czasem dał się poderwać, nieszkodliwie i bez konsekwencji, Antoinette jednakże nie była w stanie opanować wyobraźni. Wśród ludzi przeżywała katusze, które na tę wątrobę doskonale jej robiły. Znalazłszy się wraz z przesadnie pięknym mężem na wsi, poniekąd na odludziu, gdzie z kobiet eleganckich istniała tylko pani Dominika, chwalić Boga dobiegająca sześćdziesiątki, doznała ulgi tak niebotycznej, że prawie jej szarość zeszła z twarzy. O wojażach do stołecznego miasta, jakie niewątpliwie będzie musiał odbywać, jeszcze nie myślała i z wściekłym zapałem postanowiła zostać tu na zawsze.

I została. Dzięki czemu dwaj wierni słudzy Klementyny przenieśli się definitywnie z Noirmont do Perzanowa.

Florek nie żenił się uparcie z bardzo prostego powodu. Najzwyczajniej w świecie przez całe życie, od tego skoku do stawu, całym sercem i duszą kochał Justynę, do czego nie przyznał się nigdy nikomu, nawet sobie,. Uczucie było beznadziejne i zgoła gorszące, bo gdzie wsiowemu chłopakowi do jaśnie panienki z wielkich rodów, ale serce nie sługa. Nie żył w celibacie absolutnym, jako mężczyzna był mniej więcej normalny, coś tam sobie niekiedy wynajdywał, z góry jednak uprzedzał, iż romans jest chwilowy i tak jakby powierzchowny, a kochał damy nie będzie. Parę dam się popłakało, na ogół jednak udawało mu się załatwiać sprawę bezboleśnie. Żony zaś nie chciał i cześć.

Takie były układy prawne, kiedy pan Krzysztof Przyleski nabawił się zapalenia płuc i umarł, dożywszy roku 1924. Na pogrzeb ojca przyjechała Justyna wraz z mężem, przywożąc czternastoletniego George'a Blackhilla i szesnastoletnią Karolinę Blackhill, wyrwaną z Noirmont od ciotecznego dziadka i babki. Pan Przyleski odwalił to zapalenie płuc w dziwnej porze roku, na samym początku lata i dzieci akurat miały wakacje.

Karoliny właściwie nie trzeba było wyrywać, bo przywiózł ją osobiście hrabia de Noirmont, młodszy brat Dominiki. Jego syn przyjechał wraz z nimi dobrowolnie, z przyczyn niepojętych, wciąż bowiem uważał swoją kuzynkę za najnieznośniejszą dziewczynę świata i absolutnie nie mógł z nią wytrzymać. Twierdził, że okazuje grzeczność ciotce, ponieważ bardzo lubił babkę Klementynę.

Rezultaty tego pogrzebowego zjazdu były następujące:

Florek doznał czegoś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Szesnastoletnia Karolina, którą ostatnio widział pięć lat wcześniej, okazała się w jego oczach żywym obrazem matki. Odrodziła się w niej szesnastoletnia Justyna i wierne serce Florka rozdarło się na dwie, mniej więcej równe, połowy. Dla Karoliny miał tkliwość ojcowską, wzruszył się, a zarazem żal poczuł, widząc, iż umie pływać i na ratowanie jej z toni nie ma szans, prędzej ona mogłaby kogoś ratować, po czym, sam już nie wiedząc, co by tu dla niej zrobić, nauczył ją fechtować się na szable. Potrzebne jej to było jak dziura w moście, ale wywołało w niej zachwyt.

Antoinette wpadła w dziką rozterkę. Na widok Justyny, z którą niegdyś była wszak zaprzyjaźniona, i dzięki której w ogóle dostała swojego Marcinka, coś jej się zrobiło. W wieku trzydziestu ośmiu lat Justyna wciąż była piękną i młodą kobietą i starsza od niej zaledwie o dwa lata Antoinette śmiało mogłaby uchodzić za jej matkę. Zważywszy brak podobieństwa rodzinnego – za szkolną koleżankę jej matki, niewielka różnica. Kochając ją, równocześnie znienawidziła i drobną ulgę sprawiło jej tylko to, że Karolinę mogła znienawidzić bez kochania. Pogrzeb pana Krzysztofa Przyleskiego przeżyła tak, że samoistną żółtaczkę miała już jak w banku.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: