– Tak. Po prostu miałem pecha.
Na kilka chwil zapadła przy stole niezręczna cisza, ale gospodyni szybko podjęła swoje obowiązki.
– O ile mi wiadomo – zwróciła się do Leonie – wasza matka spędziła
tu część dzieciństwa.
Dziewczyna przytaknęła ruchem głowy.
– Musiała być bardzo samotna – uznała Izolda. – Nie miała towarzystwa innych dzieci.
Leonie uśmiechnęła się, wdzięczna, że nie musi zmyślać na temat zauroczenia matki Domaine de la Cade.
– Zostaniesz tutaj, ciociu, czy wrócisz do Tuluzy? – spytała bezmyślnie.
Izolda, zmieszana, spuściła powieki.
– Do Tuluzy? – podniosła na gościa zdziwione spojrzenie. – Obawiam się, że nie rozumiem…
– Siostro… – odezwał się Anatol.
Leonie zaczerwieniła się, ale dzielnie zniosła jego karcący wzrok.
– Mama chyba mówiła, że ciocia Izolda pochodzi z Tuluzy.
– Anatolu, nic się nie stało. Ale, skoro już o tym mowa, wychowywałam się w Paryżu.
Leonie przysunęła się bliżej ciotki, ostentacyjnie ignorując brata. Coraz bardziej ciekawiło ją, jak poznała wujka. O ile wiedziała, Jules Las-combe nie tęsknił za ożenkiem.
– Chciałabym wiedzieć… – zaczęła.
– Czy utrzymujesz ścisłe więzi towarzyskie z Rennes-les-Bains? – Anatol bezpardonowo przerwał siostrze w pół zdania. Okazja przepadła.
Izolda pokręciła głową.
– Mój mąż nie był zainteresowany podejmowaniem gości, a po jego śmierci, przyznaję szczerze, zaniedbałam obowiązki towarzyskie.
– Na pewno ludzie ci współczują.
– W ostatnich tygodniach życia męża mogłam liczyć na serdeczną pomoc większości sąsiadów. A po jego śmierci musiałam dopilnować wielu spraw poza Domaine de la Cade, więc bywałam tutaj znacznie rzadziej, niż powinnam. Teraz jednak… urwała i wciągnęła Leonie do rozmowy za pomocą kolejnego czarującego uśmiechu jeśli nie będziecie mieli nic przeciwko temu, zamierzam skorzystać z waszych odwiedzin, by w najbliższą sobotę wydać przyjęcie dla kilku osób z okolicy. Co ty na to, Leonie? Nie planuję nic wielkiego, ale moglibyście poznać przynajmniej najbliższych sąsiadów.
– Cudownie! – ucieszyła się Leonie i zapomniawszy o bożym świecie,
zaczęła wypytywać o szczegóły wiejskiego przyjęcia.
Popołudnie mijało niespiesznie. Izolda okazała się wspaniałą gospodynią, uważną i czarującą, Leonie czuła się w jej towarzystwie doskonale. Pogryzała chleb z pełnych ziaren, posmarowany białym kozim serem i posypany siekanym czosnkiem, chrupała cienkie paluszki tostowe z pastą anchois i grubo mielonym czarnym pieprzem, delektowała się pięknie podaną na tacy szynką wędzoną z półkolami dojrzałych fig. Napawała się tartą rabarbarową, słodkim pieczywem, złotym i obsypanym cukrem, syciła wzrok urodą błękitnej porcelanowej kompotiery, pełnej wywaru z morwy i wiśni, dzbanuszka ze śmietanką i srebrnej łyżki o długim trzonku.
– A to co to takiego? – spytała, wskazując talerz fioletowych cukierków, pokrytych białym lukrem. – Wyglądają smakowicie.
– Perły Pirenejów. Krople woni trawy cytrynowej, utrwalone w kawałeczkach cukru. Twoje ulubione, Anatolu, o ile mi wiadomo. A to – wskazała inny talerz – domowej roboty krem czekoladowy. Jules wiedział, kogo zatrudnić w kuchni. Ta kobieta pracuje u rodziny już prawie czterdzieści lat. – W jej głosie zabrzmiała nuta smutku, która obudziła w Leonie podejrzenie, że Izolda czuje się w Domaine de la Cade nieproszonym gościem zamiast panią na włościach.
– Pracujesz w gazecie? – spytała gospodyni Anatola.
– Rzuciłem to zajęcie jakiś czas temu. Nie odpowiada mi zawód żurnalisty. Bez przerwy człowiek pisze o awanturach domowych, konflikcie algierskim czy najnowszym kryzysie we władzach Akademii Sztuk Pięknych… Przygnębiało mnie zajmowanie się sprawami, które w ogóle mnie nie obchodziły. Teraz pisuję recenzje dla „ La Revue Blanche " i „ La Revue Contemporaine ", ale głównie daję upust literackim zapędom na mniej komercyjnym polu.
– Anatol jest w radzie konsultacyjnej magazynu kolekcjonerskiego -wtrąciła Leonie.
Izolda skwitowała rzecz uśmiechem.
– Chciałabym jeszcze raz podkreślić – powiedziała -jak bardzo się cieszę, że zechcieliście przyjąć zaproszenie. Obawiałam się, że perspektywa spędzenia na wsi całego miesiąca może się wam wydać niezbyt pociągająca w porównaniu z atrakcjami, jakie oferuje Paryż.
– W Paryżu nietrudno się znudzić – odparła Leonie uprzejmie. Te straszne wieczorki w towarzystwie wdów i starych panien, lamentujących na obecne czasy i z tęsknotą wspominających epokę cesarstwa… Wolę czytać!
– Leonie jest une lectrice assidue wyjaśnił z uśmiechem Anatol. Wiecznie z nosem w książce. A przy tym wybiera lektury, powiedziałbym…- sensacyjne. Całkiem obce mojemu gustowi. Historie o duchach, gotyckie horrory…
– Mamy tutaj bogatą bibliotekę. Mąż był zapalonym historykiem, inte
resował się różnymi mniej znanymi… – zawiesiła głos, szukając właściwego
słowa-… szczególnymi dziedzinami nauki. – Ponownie przerwała.
Leonie przyjrzała jej się z zaciekawieniem, ale ciotka nie uściśliła, czym dokładniej interesował się jej maż.
– Często kupował pierwsze wydania i różne rzadko spotykane wolumi
ny- podjęła gospodyni. Z pewnością niejeden cię zainteresuje, Anatolu.
Jest też szeroki wybór powieści i wydawnictw „Le Petit Journal", które za
ciekawią ciebie, jak sądzę. – Lekko przechyliła głowę w stronę dziewczyny.
– Bardzo proszę, czujcie się jak u siebie i korzystajcie z biblioteki do woli.
Minęła siódma. Cień rozłożystego kasztana wygonił z tarasu ostatnie ślady słońca, na trawnikach kładły się ciemne smugi wieczoru. Izolda zadzwoniła srebrnym dzwoneczkiem, który stał na stole.
Jak za sprawą czarów natychmiast pojawiła się Marieta.
– Czy Pascal przyniósł bagaże?
– Już dawno, madama.
– Doskonale. Leonie, umieściłam cię w Pokoju Żółtym. Anatolu, dla ciebie przewidziałam Apartament Anjou, na froncie domu. Wychodzi na północ, ale to bardzo przyjemne wnętrze.
– Na pewno będę się w nim czuł doskonale.
– Ponieważ posililiśmy się przy herbacie, a pewnie oboje jesteście zmęczeni i chcielibyście się wcześniej położyć, nie planuję na dzisiaj kolacji. Jeśli poczujecie apetyt, wystarczy zadzwonić na służbę, dostaniecie wszystko, o co poprosicie. Ja pozwalam sobie na drobną przekąskę o dziewiątej, w salonie; jeśli zechcecie się do mnie przyłączyć, będzie mi bardzo miło.
– Dziękuję – rzekł Anatol.
– Bardzo dziękujemy – powiedziała Leonie.
Wszyscy troje wstali.
– Mam ochotę przejść się po ogrodach – rzucił Anatol. – Wypalę papierosa.
W szarych oczach Izoldy zapalił się dziwny błysk.
– Nie chciałabym ci niczego narzucać, ale proponuję wstrzymać się ze
zwiedzaniem posiadłości do rana. Niedługo będzie ciemno. Nie chcielibyśmy cię szukać pierwszego wieczoru.
Na kilka chwil zapadła cisza. Po czym, ku zdumieniu Leonie, Anatol uśmiechnął się, jakby usłyszał przedni dowcip, zamiast protestować przeciwko ograniczeniu wolności. Ujął dłoń ciotki i ją ucałował. Perfekcyjnie doskonały, idealnie uprzejmy.
Pozornie.
– Oczywiście, ciociu, jak sobie życzysz. Do usług.
ROZDZIAŁ 25
Leonie poszła za służącą na piętro, a tam długim korytarzem, ciągnącym się przez cały dom. Po drodze Marieta pokazała jej, gdzie znaleźć toaletę i przestronną łazienkę z wielką miedzianą wanną pośrodku.
– Oto Pokój Żółty, madomaisela – rzekła, otworzywszy drzwi. Odstąpiła, przepuszczając gościa. – Ciepła woda jest na toaletce. Czy jeszcze czegoś będzie panienka teraz potrzebowała?
– Nie, dziękuję.
Służąca ukłoniła się i odeszła.
A Leonie długi czas stała i z ogromną przyjemnością rozglądała się po wnętrzu, które miało być jej ukochanym azylem przez najbliższe cztery tygodnie. Był to przyjaźnie urządzony pokój, równocześnie ładny i wygodny. z widokiem na rozległe trawniki od strony południowej. Przez otwarte okna słyszała dalekie pobrzękiwanie porcelany i rozmowy służby sprzątającej ze stołu.
Ściany pokryto papierową tapetą w delikatny wzór z fioletowych i różowych kwiatów, pasującą do zasłon oraz tapicerki, dzięki czemu uzyskano wrażenie lekkości mimo głębokiej barwy mahoniowych mebli. Łóżko, chyba największe, jakie w życiu widziała, prawdziwe łozę, miało bogato zdobione szczyty z błyszczącego drewna. Usadowiło się niczym egipska barka na samym środku pomieszczenia. Obok niego przycupnęła nocna szafka na lwich łapach, na niej brązowy świecznik oraz szklanka i dzbanek z wodą, przykryty białą haftowaną serwetką. Znajdował się tam również jej własny kuferek z robótkami, a także kaseta z papierami oraz przybory malarskie. Podróżne sztalugi ustawiono obok szafy.
Podeszła do wysokiej garderoby, rzeźbionej w takie same skomplikowane egipskie wzory jak łoże, wyposażonej w dwa długie lustra, osadzone po zewnętrznej stronie drzwi. Otworzyła prawe skrzydło, budząc brzęk wieszaków na drążku. Zobaczyła swoje halki, suknie popołudniowe, wieczorowe i żakiety, wiszące w równych rzędach. Wszystko pięknie rozpakowane.
W obszernej komodzie obok szafy znalazła bieliznę oraz drobniejsze sztuki ubrania: kamizelki, gorsety, bluzki, pończochy – ułożone staranie w głębokich, ciężkich szufladach, z których dobywał się zapach lawendy.
Kominek znajdował się w ścianie naprzeciwko drzwi, a nad nim lustro w mahoniowej ramie. Pośrodku gzymsu stał porcelanowy, złocony zegar z Sevres, podobny do tego, który mieli w domu.
Leonie zdjęła sukienkę, bawełniane pończochy, kombinację i gorset, upuszczając fragmenty odzieży na dywan i fotel. Pozostawszy w samej bie-liźnie, nalała ciepłej wody z dzbanka do miski. Obmyła twarz i ręce, odświeżyła dekolt. Skończywszy, zdjęła kaszmirowy peniuar z ciężkiego mosiężnego haka po wewnętrznej stronie drzwi i usiadła przy toaletce, przed środkowym z trzech wysokich okien o małych szybkach.
Szpilka za szpilką oswobodziła loki mieniące się żywym blaskiem miedzi i pozwoliła im swobodnie opaść na ramiona. Sięgały aż do szczupłej talii. Przechyliła lustro i długimi, zamaszystymi gestami rozczesywała nieposłuszną gęstwinę, aż ta spłynęła jej na plecy niczym jedwabna przędza.