– Alicja, kto tu był? – spytałam z wielkim naciskiem.

– Edith przychodziła codziennie i radziła się mnie, co ma wziąć ze sobą, bo jedzie do Australii. Jakieś kiecki przynosiła, pokazywała i pytała, czy brać. Mnie pytała, już nie miała kogo…! Na szczęście pojechała wreszcie, przeszło tydzień temu. Małga była przez trzy dni, przyjechała po swoje obrazy, zabrała je…

– Gdzie były?

– Leżały na pawlaczu.

– Znalazła je od razu?

– Od pierwszego kopa. Wiedziałam, że tam są.

– I trzy dni jej to zajęło?

– Zmusiłam ją, żeby wszystko powkładała z powrotem…

– Że Małga nie pchała się do atelier, to pewne…

– A pewnie, że pewne, bo cały czas jej zajęły histerie na tle opakowania, latała i szukała sztywnych kartonów, one były oprawione. Bez problemu weszły jej do samochodu i nie wiem, po co urządzała te rozpacze.

Małga była jedyną siostrzenicą Alicji, najbliższą jej z całej rodziny, ale charakterami zgadzały się nie najlepiej. Wspólny pobyt w jednym domu przez trzy dni zaczynał się uściskami i okrzykami radości, kończył zaś wzajemnym wypominaniem wszystkich wad i gwałtownym pragnieniem rozstania. Alicja ambicji pedagogicznych nie żywiła najmniejszych i wcale nie miała ochoty siostrzenicy wychowywać, ale z upływem czasu coraz silniej żądała od niej umiarkowania i rozsądku, troskę, może i rzeczywiście nieco przesadną, o męża, dzieci, dom, pracę i rozmaite inne problemy, uważając za wybuchy wariactwa. Małga, sama bałaganiara życiowa, za to w urządzeniu domu absolutna pedantka, namiętnie tępiła pudła i makulaturę Alicji, bezskutecznie usiłując nakłonić ją do zrobienia porządku. Rozpacze w kwestii pakowania obrazów mogłam doskonale zrozumieć, bo były to jej własne, wczesne dzieła, a malowała, trzeba przyznać, znakomicie i trudno było się dziwić, że chce swoją twórczość uchronić przed zniszczeniem. Zarazem oczyma duszy ujrzałam, jak rwie włosy z głowy, doprowadzając Alicję do szału i ucieszyłam się, że mnie przy tym nie było.

– No dobrze, weszły jej, wyjechała. Kto był jeszcze?

Alicja się zawahała.

– Marianek wpadł na trochę – wyznała z oporem. – Zaraz się będziesz czepiać.

Zgrzytnęłam lekko zębami.

– Będę, owszem. Co to znaczy, wpadł? Mieszkał? Jak długo?

– A właśnie wcale nie mieszkał, zatrzymał się u siostry…

– Nie wierzę.

– Oszalałaś? To uważasz, że co, na dworcu nocował? Bo u mnie nie.

– Ciepło było, spał w ogrodzie. Albo się zakradł do atelier.

– Wariatka. Mieszkał u siostry, bo oni wyjechali na trzy dni, może cztery, nie pamiętam.

– A…! Rozumiem. Pilnował im domu, żeby się nie zakradli telefoniarze. Ale żywił się u ciebie?

Alicji udało się nie udzielić odpowiedzi, ponieważ wtrąciła się Beata.

– Jacy telefoniarze…? O, przepraszam, nie chciałam wam przerywać…

– Nie szkodzi – uspokoiła ją żywo Alicja. – Tacy różni, młodzież głównie, włamują się do pustych domów, których właściciele wyjechali na urlop, niczego nie kradną i tylko korzystają z telefonu. Dzwonią do Kalifornii, do Australii, gdzie popadnie, do rodziny i przyjaciół, a potem ludzie wracają z urlopów i dostają rachunek na osiemdziesiąt tysięcy koron albo i więcej. Apele są w prasie, żeby, wyjeżdżając, ukrywać gdzieś telefon. Wstyd przyznać, ale zdaje się, że wymyślili to nasi.

– O Boże, co za naród…

– Wracajmy do Marianka – zażądałam kąśliwie. – Posiłki konsumował u ciebie, tego jestem pewna. Czy wykonywał także jakieś prace zlecone?

Paweł zachichotał, bo znał Marianka. Beata, nic już nie mówiąc, patrzyła pytająco. Alicja spróbowała opanować wściekłość na mnie.

– Odczep się. Obsesjonistka. Owszem, wykonywał. Targał ze sklepu ciężkie zakupy…

– We własnym interesie. W to chętnie wierzę.

– …i uciął jedną suchą gałąź…

I tu Alicja nie wytrzymała, też zachichotała. Pogląd na Marianka w gruncie rzeczy miałyśmy jednakowy, tyle że ja wypowiadałam się ostrzej, a ona protestowała tylko dla zasady. No i Marianek grymaśny nie był, żarł wszystko, co znajdowało się w zasięgu ręki, bez wyboru, możliwe, że zeżarłby nawet tę nogę baranią w jej obecnym stanie. Alicji się to bardzo podobało, zapewne dlatego, że nigdy w życiu nie była zmuszona do gotowania obiadów i codziennego karmienia ukochanych najbliższych, ponadto, jako robotnik na pracach zleconych, był bardzo miły, czas spędzał z wielkim zapałem na pogawędkach przy kawie. Nazywało się to, że pracuje. Kiedyś przez cały dzień, od rana do wieczora, malował olejną farbą deskę o powierzchni trzy czwarte metra kwadratowego, czyniąc to, rzeczywiście, nad wraz porządnie i dokładnie. Alicja wysoko oceniła precyzję, nie zważając na tempo, co było dla mnie niezbitym dowodem, że, najzwyczajniej w świecie, chciała go zaopatrywać w jakieś pieniądze i musiała mieć pretekst. Głupio było trochę dawać mu za nic, płaciła zatem za, pożal się Boże, robotę.

Idiotyzmy, jakie się przy tych okazjach Mariankowi przytrafiały, przerastały wszystko. Biedny chłopiec do myślenia był zdolny tylko w jednym kierunku, mianowicie, jak osiągnąć jakąś korzyść dla siebie, jeśli zatem przy powierzonym mu zajęciu należało pomyśleć, pewne było jak w banku, że zrobi głupotę. Zaciekawiłam się gwałtownie, jaki też numer wywinął tym razem.

– Którą gałąź?

Alicja doceniała uciechy, nawet szkodliwe.

– Miał uciąć tę nad stołem, ja, w każdym razie, ją miałam na myśli…

– Sterczy nadal. Widziałam na własne oczy.

– Toteż właśnie. Uciął patyk, który sterczał nad tamtym żelaznym stołem w ogrodzie. Z tym że patyk nie należał do żadnego drzewa, sama go tam położyłam, był długi i miał służyć jako podpórka dla gałęzi z jabłkami, z dwóch stron wystaje i gałęzie na nim leżą, utrzymuje się w równowadze. To znaczy, utrzymywał. Marianek uciął z jednej strony, strasznie się namęczył, bo mu to latało, nie było przymocowane, a wtedy druga strona, oczywiście, zleciała. Okropnie się zdziwił.

– Marianek przebija wszystkie możliwości mojej wyobraźni – powiedziałam, kręcąc głową w podziwie. – Co jeszcze robił? Nie ucinał chyba tego patyka przez cztery dni?

– Nie. Zwierzał się. Ma kłopoty.

– Ale, zaraz! Miałam ci przypomnieć, żeby uciąć to suche nad tarasem, jak się pojawi jakiś silny facet. Pawłowi, mam wrażenie, nic nie brakuje…?

– Paweł…

Paweł zareagował, jakby mu ktoś chlusnął wiadrem wody na głowę. Szarpnął się jakoś, zamrugał oczami.

– Tak, słucham cię…?

Nie słuchali. Ani on, ani Beata nie słyszeli jednego słowa z naszej rozmowy. Diabli wiedzą czy coś do siebie mówili, ale między nimi iskrzyło. I wcale nie siedzieli tuż obok, tylko naprzeciwko, Paweł na kanapie, a Beata w fotelu, pochylali się ku sobie nad stołem, wyprostowali się teraz gwałtownie. Rzuciłam okiem na Alicję, nie spojrzała na mnie, prezentowała roztargnienie konkursowe.

– Paweł, nie teraz, bo już się robi ciemno, ale jutro. Nie uciąłbyś tej suchej gałęzi, która lada chwila zleci komuś na głowę, tam, na tarasie?

– Nie ma sprawy, bardzo chętnie. Piłę masz?

– Mam, nawet kilka. Jutro znajdę.

– No to bez problemu. Zaraz, na czym stoimy w tych gościach Alicji? Jako ostatni, był tu Marianek. I co?

– I właśnie masz uciąć gałąź, którą ucinał Marianek – wyjaśniłam kąśliwie. – Co do gości, z Mariankiem jeszcze nie koniec. Z czym się zwierzał, jakie ma kłopoty?

Alicja pomacała po stole w poszukiwaniu papierosów. Paczka była pusta, ale odkryła pod talerzem jeszcze jedną połówkę. Od lat trwała w manii przełamywania papierosów bez filtra na pół.

– Jakieś dziwne i nie wszystko zrozumiałam. Znalazł sobie przyjaciela albo może wspólnika, nie wiem do czego, i ten wspólnik ma wymagania, których Marianek nie może zaspokoić. Starszy od niego, to pamiętam. Mazał mi się tu w kamizelkę, że mogłabym chyba pomóc albo co, ale tego już starałam się nie słuchać.

– Pieniądze…!

– A właśnie nie, wcale mu nie chodziło o pieniądze i nawet nie umizgał się o pożyczkę. Czegoś ten wspólnik od niego żąda, Marianek coś zgubił i teraz ma odnaleźć, czy coś w tym guście. Wyszło mi, że zgubił u mnie w domu, więc sama rozumiesz, że tym bardziej starałam się nie słuchać.

– Osobiście zgubiłam u ciebie w domu popielniczkę na przyssawce…

– Trzeba było pilnować. A Marianek tak snuł się za mną i marudził, koniecznie chciał mi pomagać, z tym że nie wiem w czym, ale chyba w porządkach.

– W jakich porządkach?

– Nie wiem. Wszyscy czepiają się moich porządków, maniactwo jakieś, istna paranoja. Dopytywał się o koty w worku, może mam jakieś i jak to wygląda, bo on też by chciał brać udział w licytacjach…

– Może potrzebny mu proszek do prania. Trzeba było dać mu trochę, zapas masz duży.

– Proszku do prania nie chciał. Proponowałam. Myślałam, że z wiekiem zmądrzeje, ale zdaje się, że przez ostatnie piętnaście lat do reszty mu się w głowie poprzewracało. Chyba rzeczywiście czegoś szukał, bo z natężeniem wpatrywał się w różne kąty.

– Nie posuwając się do czynów?

– Nie, dlaczego? Jedno pudło z podłogi przestawił na fotel.

– A, to dlatego tu leżała taka chwiejna piramida! Któryś kot na niej spał.

– Kotów bał się panicznie, bo go nie lubiły. Niczego nie znalazł i pojechał.

– A kto to był, ten jakiś starszy wspólnik?

– Nie mam pojęcia. Też pewnie kretyn. Nawet nie wiem, tutejszy czy z Polski.

– No dobrze, Marianka mamy z głowy, chociaż zalicza się do grona podejrzanych. Wątpliwości wprowadza jego szalona pracowitość, wątpię, czy zdobyłby się na to, żeby się przedrzeć do piwnicy i wyłączyć zamrażalnik, ale wykluczyć tego nie można. Co dalej?

– Jakie co dalej?

– Z gośćmi co dalej. Kto jeszcze był? Nie psychopata przypadkiem?

– Oszalałaś! Psychopaty bym nie wpuściła. Poza tym, o ile wiem, on znów siedzi, to znaczy leczą go w zakładzie zamkniętym, bo podobno zamieszkał w cudzym domu podczas nieobecności właścicieli i zdewastował im mieszkanie. Tak mi się o uszy obiło, jak mnie policja o niego pytała.

– Dawno?

– Nie, ze trzy miesiące temu. Na narty wyjechali. Na krótko, ale zdążył przez ten czas zalać wodą połowę pomieszczeń, zepsuć wszystko w kuchni i porąbać meble ogrodowe, żeby palić ogień w kominku. Ale ten kominek był sztuczny, na prąd, więc istny cud, że nie spalił im całego domu.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: