– To również powinnam była wymyślić sama – powiedziała Marianna, wzdychając. – Zdaje się, że te świństwa osłabiają umysłowo. Ale przez cały czas jestem taka zdenerwowana, że nic mi nie przychodzi do głowy.

– W takim razie dobrze się stało, że akurat tutaj byłem – rzekł borsuk zgryźliwie. – Czystość w lesie interesuje mnie osobiście, więc może ruszajcie od razu.

Marianna i Pafnucy kiwnęli głowami i nie zajmując się już niczym więcej, ruszyli w drogę, w dwie różne strony.

Marianna mknęła wodą jak błyskawica i jeszcze przed wieczorem zdążyła omówić z bobrami całą tę okropną sprawę. Bobry zdenerwowały się i zaniepokoiły okropnie. Brudne smugi wody jeszcze do nich nie dotarły, ale na samo przypuszczenie, że mogłyby dotrzeć, poczuły się wręcz zrozpaczone.

– Musielibyśmy się natychmiast wyprowadzić – powiedział z troską naczelnik bobrów. – Nie mam pojęcia, dokąd. Tu jest doskonałe miejsce.

– Pafnucy mówi, że nasza rzeczka cały czas płynie w lesie – powiedziała Marianna. – Z wyjątkiem tego jednego ludzkiego miejsca. Wiecie równie dobrze, jak ja, że świństwa płyną z prądem, więc po drugiej stronie ich nie będzie.

Bóbr potrząsnął głową.

– Nie wiemy, jak tam wygląda – powiedział. – Zdaje się, że nie najlepiej. Coś sobie przypominam, że chyba mój pradziadek tam był. Nie podobało mu się i wybrał to miejsce tutaj.

– Pafnucy pójdzie i zobaczy – obiecała Marianna. – Ale, oczywiście, lepsze dla wszystkich byłoby pozostać tam, gdzie jesteśmy i skończyć z tymi truciznami. Jeszcze nie wiem, jak.

– Zastanowimy się – powiedział bóbr. – Będę ci bardzo wdzięczny za następne informacje.

Nie zwlekając, Marianna ruszyła w drogę powrotną.

Pafnucy dotarł do skraju lasu dość szybko, był bowiem najedzony i niczego nie szukał po drodze. Zatrzymał się przed znajomą łąką i popatrzył, co się dzieje.

Łąka wydała mu się prawie zatłoczona. Blisko lasu pasło się mnóstwo krów, dalej widać było wielkie stado owiec, a jeszcze dalej prawie równie wielkie stado gęsi. W pobliżu wsi pasły się także konie. Pomiędzy krowami spacerował jakiś obcy pies, podobny do Pucka, ale nie był to Pucek. Pafnucy zakłopotał się trochę, bo wiedział, że obcy pies go nie zna i może długo potrwać, zanim pozna. Pomyślał chwilę i podszedł do jednej krowy.

– Dzień dobry – powiedział. – Czy mógłbym cię prosić… Krowa była zupełnie głupia. Zapomniała, że poznała Pafnucego w ubiegłym roku i w pierwszej chwili przeraziła się do nieprzytomności. Na szczęście była krową, więc nie rzuciła się do ucieczki, tylko nabrała w płuca powietrza i zaryczała przeraźliwie.

Obcy pies w mgnieniu oka skoczył w jej kierunku. Krowa nagle przypomniała sobie, że zna Pafnucego doskonale, i umilkła, ale sygnał alarmowy już został wydany. Wszystkie krowy, owce i konie odwróciły się w ich stronę, a obcy pies pędził, wściekle warcząc.

Pafnucy, zrezygnowany, usiadł na trawie.

Obcy pies, oczywiście, słyszał o nim. Umiał myśleć o wiele szybciej niż krowa, więc już w trakcie pędu odgadł, że widzi niedźwiedzia. Przestał warczeć i tuż przed Pafnucym zarył się w trawie wszystkimi czterema łapami. Pociągnął nosem i warknął jeszcze raz, ale krótko i pytająco.

– Jestem Pafnucy – powiedział Pafnucy. – Mieszkam w lesie. Czy możemy się poznać? Pucek mnie zna.

– Wiem. Ja się nazywam Karuś – powiedział obcy pies, który właśnie przestał być obcy. – Pucek mi o tobie opowiadał. Przepraszam, że w pierwszej chwili byłem nieuprzejmy, ale ona mnie zmyliła.

Machnął ogonem w stronę krowy, która stała obok, bardzo zawstydzona.

– Ja cię poznałam, Pafnucy – powiedziała. – Ale wiesz, najpierw poczułam takie coś dzikie, a dopiero potem zobaczyłam, że to ty.

– Nic nie szkodzi – powiedział Pafnucy, któremu bardzo brakowało czasu. – Czy mógłbym zobaczyć się z Puckiem? Mam do niego bardzo ważny interes.

– Z tym będzie mały kłopot – odparł Karuś. – Pucek ma skaleczoną łapę i dlatego ja go zastępuję.

– To znaczy, że jest chory? – zaniepokoił się Pafnucy. – Czy musi leżeć w łóżku?

– A skąd! – powiedział Karuś. – Po prostu trudniej mu się biega i więcej odpoczywa. Ale już mu się goi i za kilka dni całkowicie wróci do zdrowia.

– Nie mogę czekać kilku dni – powiedział zmartwiony Pafnucy. – Jestem gotów iść do niego. Postaram się zrobić to tak, żeby mnie ludzie nie widzieli.

W tym momencie z daleka dobiegło ich szczeknięcie. Odwrócili się obaj i ujrzeli Pucka, który, kulejąc trochę, biegł przez łąkę. O przybyciu Pafnucego dowiedział się właśnie od koni, które dowiedziały się od owiec, które dowiedziały się od krów. Gęsi w udzielaniu wiadomości nie brały żadnego udziału, tylko gęgały przeraźliwie.

Pafnucy zerwał się pośpiesznie.

– Biegnijmy do niego! – zawołał z przejęciem. – Niech on nie chodzi tak daleko!

Spotkali się na środku łąki. Pucek ucieszył się bardzo z wizyty Pafnucego i zapewnił, że nic mu nie jest.

– Wlazłem na drut kolczasty – wyjaśnił. – Trochę mnie uszkodziło, ale sam widzisz, że już jest prawie w porządku. Na psie wszystko goi się szybko. Czy coś się stało?

– Stało się coś okropnego – powiedział Pafnucy. – Ale na szczęście nie jest to coś do biegania, tylko do rozmowy. Przyszedłem do ciebie po radę.

Opowiedział o wszystkim po kolei. O smugach obrzydliwej wody w jeziorku, o swojej wyprawie wzdłuż rzeczki, o ludziach, o myciu potwora w tamtym drugim stawie i o tym, co mówił Remigiusz. Oba psy słuchały bardzo uważnie.

– Widziałem to – powiedział Pucek. – No i popatrz, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przez tę moją nogę mój pan zawiózł mnie do weterynarza, bo cackają się ze mną wprost niemożliwie od czasu, jak uratowaliście leśniczego. Przejeżdżaliśmy właśnie tamtędy i na własne oczy widziałem, jak myli samochód. W dodatku teraz widzę dodatkową korzyść. Trochę musiałem poleżeć, więcej przebywałem między ludźmi i usłyszałem mnóstwo rzeczy, także i na ten temat.

– Opowiedz wszystko – poprosił Pafnucy.

Karuś leżał obok i na razie nie wtrącał się do rozmowy.

– Mój pan też widział ten samochód – powiedział Pucek. – i mój pan mówi, że tak sobie pozwalają, ponieważ nie ma leśniczego. To znaczy leśniczy jest, ale z tą swoją złamaną nogą nie może jeszcze chodzić i nie pilnuje lasu tak, jak pilnował przedtem. Wiem, że jeszcze nie będzie mógł chodzić przez trzy tygodnie.

– Przez trzy tygodnie zapaskudzą tę wodę kompletnie – powiedział smutnie Pafnucy. – Marianna mówi, że już za tydzień zdechną wszystkie ryby.

– Może nie będzie tak źle – pocieszył go Pucek. – Ale chyba macie rację, coś trzeba zrobić. Wiem, że tamto miejsce, tamta łączka nad wodą, bardzo się ludziom podoba i przyjeżdżają tam sobie na piknik.

– Na co? – zainteresował się Pafnucy.

– Na piknik – powtórzył Pucek i zaczai wyjaśniać. – To jest takie jedzenie na świeżym powietrzu. Normalnie ludzie jadają w domach, ale czasem zauważają, że na świeżym powietrzu jest przyjemniej, i wtedy biorą ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy i robią sobie obiad gdzieś nad wodą.

– Rozumiem – powiedział Pafnucy. – Takie jedzenie nad wodą nazywa się piknik.

– Właśnie – powiedział Pucek. – Samo jedzenie nikomu by nie szkodziło, a śmieci już umiecie sprzątać, ale oni zawsze przyjeżdżają samochodami i korzystają z wody, żeby te swoje samochody umyć. Myją je szamponem.

– Czym? – zainteresował się znów Pafnucy.

– Szampon to takie specjalne coś do mycia. Różnych rzeczy. Czasem myją w tym nawet psa i nie wyobrażasz sobie, ile trzeba wysiłku, żeby przestać tym cuchnąć. Każdy pies musi potem wytarzać się w czymś normalnym, na przykład w oborze…

– A ludzie go wtedy łapią i myją drugi raz – wtrącił z rozgoryczeniem Karuś.

– Czy samochody też się muszą potem wytarzać w oborze? – spytał z zaciekawieniem Pafnucy.

– Samochody nie – odparł Pucek. – One to jakoś wytrzymują. Poza tym, same z siebie cuchną nie do zniesienia, więc możliwe, że jest im wszystko jedno. Ale dla wody, dla trawy, dla ryb i w ogóle dla zwierząt to jest okropnie szkodliwe. Ludzie o tym wiedzą.

– To dlaczego robią to w lesie? – oburzył się Pafnucy.

– Bo nie mają gdzie – powiedział Pucek. – Tak twierdzą. Poza tym robią to z głupoty. I nielegalnie.

– To co to znaczy? – spytał Pafnucy.

– To znaczy, że im nie wolno – wyjaśnił Pucek. – Jest zakaz wylewania tych obrzydliwości do wody i gdyby leśniczy ich złapał, musieliby zapłacić straszną karę. Nie robili tego, jak leśniczy pilnował, prawda? Mieliście czystą wodę?

– Czystą – przyznał Pafnucy. – Zawsze do tej pory była czysta.

– No właśnie. Przez te kilka dni, kiedy byłem chory, nasłuchałem się mnóstwo i dlatego tyle wiem. Malutka odrobina tego świństwa, a do tego bardzo rzadko, to jeszcze nic, nie zaszkodzi nikomu, ale tak dużo i tak często to już jest coś, co może zniszczyć cały las. Poza tym usłyszałem jeszcze coś i spróbuję ci o tym powiedzieć, ale przypuszczam, że lepiej zrozumiałaby to Marianna.

– Dlaczego? – spytał Pafnucy.

– Bo to dotyczy wody – odparł Pucek. – Sam to rozumiem zaledwie piąte przez dziesiąte. Otóż woda oczyszcza się sama wtedy, kiedy przez coś przepływa.

Pafnucy zastanawiał się chwilę.

– Przepływa przez wielki kawał lasu i nic – powiedział. – Do Marianny dopływa brudna.

– Bo to nie tak – powiedział Pucek. – Ona musi przepływać nie na wierzchu, tylko tak bardziej pod spodem. Przez coś. Przez ziemię albo przez piasek, albo przez różne inne rzeczy. Rozumiesz, z jednej strony wchodzi w te rzeczy, a z drugiej wychodzi i jak wychodzi, już jest czystsza.

– Rozumiem – powiedział Pafnucy. – To znaczy, może niezupełnie rozumiem, ale rozumiem, jak to powiedzieć Mariannie. Ona będzie wiedziała. Czy radzisz nam zrobić coś, żeby woda przepływała pod spodem?

– Obawiam się, że to może być dla was za trudne – powiedział w zamyśleniu Pucek, pocierając sobie nos. – Ale przychodzi mi do głowy drugi sposób. Przedtem ludzie nie myli samochodów w lesie, bo się bali leśniczego i tej strasznej kary. Może trzeba wykombinować coś, żeby znów się bali.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: