– Nie chcę was martwić, ale jak odchodziłem, przyjechały dwa samochody z całym stadem ludzi – powiedział i machnął ogonem w kierunku wilków. – Szczerze żałowałem, że nie mam was pod ręką. Były tam ludzkie dzieci i zdaje się, że wystarczyłoby tylko zawyć porządnie parę razy.
– Jeśli o to chodzi, możemy ich uszczęśliwić – powiedział zgryźliwie stary wilk. – Wyciem możemy służyć przez całe popołudnie, a także część nocy.
Wszystkie zwierzęta były przejęte, bo wszystkie piły wodę z rzeczki i zależało im bardzo, żeby ta woda była czysta. Dziki poczuły się ogromnie zainteresowane resztkami, które mogły pozostać po uciekających ludziach, i okazywały wyraźną ochotę do kłapania paszczęką. Dzięcioły omówiły sprawę między sobą i zgłosiły gotowość dziobania. Milczący i mrukliwy szczur wodny wymamrotał, że może spróbować czegokolwiek, co się nada do pogryzienia, nawet gdyby było zupełnie niejadalne. Uzgodniono, że wszyscy wyruszą w górę rzeczki wczesnym rankiem, żeby zdążyć na popołudnie.
Wieczorem przypłynęły dwa bobry.
– Odbyliśmy naradę – powiedziały do Marianny. – I mamy pewien pomysł. Niech ktoś dokładnie powie, jak tam jest, a potem pójdziemy i sprawdzimy osobiście.
Pafnucy nie odchodził nigdzie daleko i znajdował się w pobliżu, więc na pierwsze wołanie Marianny przybiegł z pośpiechem. Opisał bobrom bardzo porządnie rzeczkę, jeziorko przy łące i dalej znów rzeczkę, która niknęła w lesie.
– Dalej nie byłem, więc nie wiem – powiedział z żalem. – Bardzo was przepraszam, nie zdążyłem.
– Nic nie szkodzi – odparły bobry. – Wygląda na to, że nasz pomysł da się zrealizować. Otóż proponujemy, żeby zawrócić wodę i zabrać ją ludziom. Niech płynie tylko przez las.
Marianna zrozumiała to natychmiast, ale Pafnucy, który nie był wodnym zwierzęciem, gapił się na bobry ze zdumieniem.
– Jak zawrócić i zabrać? – spytał niepewnie.
– Zwyczajnie – odpowiedziały bobry uprzejmie. – Liczymy, oczywiście, na to, że inni nam pomogą, bo w końcu to nie będzie przecież nasze osiedle. Trzeba wykopać nowe koryto. Nie musi być wielkie, tylko trochę zagłębione, a resztę woda zrobi sama. Potem zagrodzić rzeczkę za korytem i już.
Pafnucy jeszcze niedokładnie rozumiał.
– Pafnucy, po prostu wykopie się kawałek miejsca na rzeczkę z tej strony, w lesie – wyjaśniła niecierpliwie Marianna. – Ominie się całkiem tamtą część, gdzie ona wychodzi z lasu. Woda popłynie i połączy się z dalszym ciągiem rzeczki bliżej nas i nikt już do niej nie dojedzie żadnym samochodem ani piknikiem. Bobry wymyśliły doskonale!
– Ale robota będzie potężna – ostrzegł borsuk, który już w ogóle się nie oddalał, żeby przypadkiem nie stracić jakiejś informacji. – Zanim zaczniemy robić te wysiłki, sprawdźmy, czy nie wystarczy metoda straszenia i krzywdzenia. Bo może się obejdzie.
– Słuszna uwaga – powiedziały bobry. – W każdym razie pójdziemy tam i obejrzymy teren, tak na wszelki wypadek. Żeby w razie potrzeby wszystko było wiadome.
– Uważajcie bardzo na wodę, bo rano znów może płynąć trucizna – powiedziała Marianna.
– I tak wydaje nam się, że woda tu u ciebie jest odrobinę gorsza niż u nas – odparły bobry. – W żadnym wypadku nie zamierzamy czekać, aż to okropieństwo zniszczy nam życie. Wyruszamy od razu. Do zobaczenia!
– Spotkamy się jutro na miejscu! – zawołała za nimi Marianna.
Zaledwie minęło południe, wszyscy spotkali się na skraju lasu, na brzegu tego drugiego jeziorka. Nikt oczywiście nie wychodził na łąkę, bo daleko widać było ludzi, którzy pojawili się koło swoich domów. Szosą od czasu do czasu przejeżdżały samochody.
Marianna była wściekła. Kichała, pluła i prychała na wszystkie strony, bo do wyprawy zachęciła ją możliwość przybycia tu wodą. Usiłowała przepłynąć jak najdalej i natknęła się na grube smugi wstrętnej ohydy, tak że musiała wytarzać się w gęstej, mokrej trawie, żeby pozbyć się z siebie obrzydliwego zapachu. Teraz zaś po każdym przejeździe samochodu zaczynała kichać na nowo, bo w powietrzu pojawiała się dławiąca, wstrętna woń.
– Co to za szczęście, że nasz las jest duży – powiedziała. – Gdyby do tej szosy było bliżej, w ogóle bym tego nie zniosła. Czy ktoś widział bobry?
– Tu ich nie ma – powiedziała sarenka Klementyna. – Przespacerowałam się trochę i nie widziałam ich nigdzie blisko.
– Są w lesie, nad tamtą drugą częścią rzeczki – oznajmił jelonek Kikuś. – Byłem tam przed chwilą i widziałem, że oglądają brzegi.
– Ciekawe, jak długo będziemy czekać! – westchnął Euzebiusz, największy i najstarszy dzik.
– Spieszy ci się do nich? – zdziwiła się Marianna. – Ja bym wolała, żebyśmy się wcale nie doczekali.
– W gruncie rzeczy ja bym też wolał – odparł Euzebiusz.
– Ale ciekaw jestem trochę tego piknika.
– Nie ma jeszcze wilków – zawiadomił z drzewa dzięcioł.
– Sroka po nie poleciała. Mówiły, że przyjdą trochę później, bo się muszą wyspać. One przeważnie śpią w dzień.
– Uwaga! – zawołał ostrzegawczo Remigiusz. – Są! Jeden jadący szosą samochód bardzo zwolnił, zjechał na łąkę i podjechał do samego jeziorka. Zatrzymał się blisko brzegu i zaczęli wychodzić z niego ludzie, dwie osoby większe i dwie mniejsze. Wszystkie zwierzęta, nie wiadomo jakim sposobem, od razu wiedziały, że te mniejsze są ludzkimi dziećmi.
Klementyna niespokojnie wezwała do siebie swoją córeczkę, Perełkę, i kazała jej odsunąć się w głąb lasu. Euzebiusz uczynił krok ku łące.
– Zaczynamy? – spytał z ożywieniem.
– Jeżeli chcesz, żeby coś po sobie zostawili, radziłbym ci poczekać – odparł Remigiusz. – Popatrzmy, co będą robić.
Ludzie zaczęli od razu wyciągać z samochodu różne rzeczy. Jedna osoba rozstawiła jakąś dziwną konstrukcję. Zwierzęta nie wiedziały, że jest to turystyczny stolik, i przyglądały się ze zdumieniem i zaciekawieniem.
– Będą jedli – zawiadomił Remigiusz z uciechą. – Nie zaczynają palić ognia, więc wszystko mają gotowe. Jeżeli wyjmują takie coś, zawsze im to służy do jedzenia.
Osoba wyciągnęła także i rozstawiła turystyczne krzesła, a potem wielką torbę, z której zaczęła wydobywać paczki i pudełka. Remigiusz o wszystkim kolejno informował, widywał bowiem takich ludzi na wycieczce mnóstwo razy.
– Jeżeli będą tylko jedli, proponuję, żeby im dać spokój – powiedział. – Paskudztwa z tego nie będzie, najwyżej trochę śmieci. Wypłaszamy wyłącznie takich, którzy spróbują myć to swoje pudło.
– Eeeeee… – powiedział Euzebiusz z wyraźnym rozczarowaniem.
Ludzie nadal kręcili się wokół samochodu i ciągle z niego coś wywlekali. Niektóre rzeczy rzucali na trawę, inne układali na stoliku. Wszystkie zwierzęta patrzyły na to z ogromnym zainteresowaniem, nawet Marianna przestała kichać.
Największy człowiek wyciągnął wreszcie wiaderko, podszedł do jeziorka, nabrał wody i wylał ją na dach samochodu. Remigiusz zerwał się na równe nogi.
– Zaczyna się! – krzyknął zduszonym głosem. – Uwaga! Do roboty! Dzięcioły pierwsze!
Siedem dzięciołów poderwało się równocześnie, furknęło i wszystkie opadły na dach samochodu. Ludzie nagle znieruchomieli i patrzyli na to w osłupieniu. Największy człowiek trzymał w ręku pełne wiaderko, bo właśnie znów nabrał wody. Dzięcioły przystąpiły do pracy.
Dzięcioły mają bardzo twarde i silne dzioby. Kują nimi drewno tak szybko, że brzmi to jak terkotanie. Wszystkie razem zaczęły kuć dach samochodu, chociaż było im bardzo niewygodnie, bo nie miały się czego trzymać. Uderzenia były przez to nieco słabsze, ale w zupełności wystarczyły, żeby poprzebijać cienką blachę. Okropny, brzęczący, metaliczny terkot brzmiał przez chwilę nad łąką, aż echo odbiło go w lesie.
Człowiek z wiaderkiem krzyknął strasznie, rzucił naczynie i runął w kierunku swego samochodu. Dzięcioły spodziewały się tego. W mgnieniu oka poderwały się i furknęły do lasu.
– No proszę! – powiedział dumnie Remigiusz. – Nie mówiłem?
– To nie ty mówiłeś, to Karuś – zwrócił mu delikatnie uwagę Pafnucy.
– Rzeczywiście – powiedziała równocześnie Marianna z wielkim zadowoleniem. – Tę rzecz z wodą już zgubili.
– Ale wrzeszczą okropnie – stwierdziła z niesmakiem Klementyna i odsunęła się odrobinę za drzewa.
Ludzie na łące miotali się jak szaleńcy. Dzieci popędziły kawałek za dzięciołami, ale zostały od razu zawrócone. Wszyscy biegali wokół samochodu, macali dach, wspinali się na palce i usiłowali go obejrzeć. O żadnym myciu oczywiście nie mogło już być mowy, bo przez dziurki woda wlałaby się im do środka.
– Ejże, to świetny pomysł! – powiedział borsuk, zdumiony sukcesem.
– Jeśli mają zwiewać, trzeba ich postraszyć – przypomniał Remigiusz. – Pafnucy, no…!
– A my? – spytał niecierpliwie Euzebiusz.
– Wy za chwilę – zarządził Remigiusz. – Zobaczymy, co powiedzą na Pafnucego.
Pafnucego to wszystko trochę rozbawiło, bo ludzie zachowywali się bardzo śmiesznie. Sam był ciekaw, co powiedzą na niego. Niewiele myśląc, wybiegł z lasu i pojawił się na łące.
Nikt w tym całym zamieszaniu nie zauważył, że szczur wodny podpłynął, wylazł na brzeg i, kryjąc się w gęstej trawie, zaczął się zbliżać do samochodu. Po drodze znalazł coś, co zostało rzucone, i z dużym pośpiechem przystąpił do obgryzania tego. Nikt mu w tym nie przeszkadzał. Ludzie przestali wreszcie macać dach, rozejrzeli się i zaczęli podnosić porozrzucane przedmioty. Szczur wodny znikł błyskawicznie. Jeden człowiek trafił na obgryziony przez niego przedmiot, podniósł go i znów strasznie krzyknął, ponieważ cały narożnik gumowego dywanika samochodowego pod nogi przestał istnieć i zostały z niego tylko nierówne strzępy.
Zgrupowani nad wodą ludzie oglądali dywanik i wcale nie widzieli Pafnucego. Pafnucy podszedł bliżej. Nie miał cierpliwości czekać, aż się wreszcie rozejrzą porządnie, i postanowił zwrócić na siebie ich uwagę. Podniósł się na tylne nogi i ryknął potężnie.
To, co nastąpiło potem, omal nie spłoszyło wszystkich zwierząt, ukrytych w lesie. Z wrzaskiem panicznego przerażenia ludzie runęli do samochodu, przewracając po drodze stolik i krzesła i gubiąc wszystko, co trzymali w rękach. Wepchnęli się do środka głowami do przodu, pozatrzaskiwali drzwi, samochód gwałtownie ruszył prosto do wody, zatrzymał się i równie gwałtownie ruszył do tyłu. Znów się zatrzymał, wykręcił i w wielkim pędzie wyjechał na szosę, podskakując gwałtownie na różnych nierównościach.