Dopiero kiedy znikł z oczu, zwierzęta przestały być skamieniałe. Pierwszy wyskoczył na łąkę Remigiusz.
– Pafnucy, wracaj! – zawołał, pękając ze śmiechu. – Co za świetne przedstawienie! Schowaj się, niech cię inni nie widzą!
Zaraz za nim wypadło z lasu całe stado dzików, które, przepychając się wzajemnie, w szalonym pośpiechu zaczęły próbować wszystkiego, co zostało po ludziach. Pafnucy, okropnie zaskoczony wrażeniem, jakie wywołał, opadł na cztery łapy i wycofał się z tego zamieszania. Marianna w lesie aż popiskiwała z zachwytu.
– Cóż to za świetny sposób! – wykrzykiwała. – Żadnego paskudzenia! Sam Pafnucy wystarczył! W życiu bym nie przypuszczała, że ci ludzie są tacy głupi!
– Niewygodnie – powiedział dzięcioł. – Nie ma o co zaczepić pazurów. Ale robota łatwa.
– Głupio trochę dziobać coś, w czym nie ma nic do jedzenia – rzekł jego krewniak.
– Za to jakie to użyteczne! – wykrzyknęła Marianna. – Proszę was, poświęćcie się! Nikt nie zrobi tego równie dobrze!
Akurat na tę chwilę nadeszły bobry i stanęły zdumione, bo wszyscy podskakiwali, wykrzykiwali i wybuchali śmiechem. Opowiedziano, im czym prędzej o tym, co działo się na łące, i bobry rozweseliły się również.
– Co do zmiany koryta rzeki, nie ma sprawy – powiedziały. – Sprawdziliśmy wszystko i można to zrobić w ciągu tygodnia. Pod warunkiem, że ktoś pomoże kopać. Ale skoro straszenie udaje się tak dobrze, nie musimy jeszcze zaczynać. Przygotujemy się tylko na wszelki wypadek.
Dziki wróciły z łąki zachwycone bezgranicznie.
– Nie wiem, które to było, ten piknik, ale chyba wszystko – powiedział Euzebiusz. – Trafiłem na same znakomite rzeczy, nigdy w życiu nie jadłem nic równie dobrego. Trochę mało, jak na całe nasze stado, i plątały się tam jakieś niepotrzebne dodatki, ale lepiej mało niż wcale. Doskonały pomysł! Remigiusz, mam nadzieję, że oni jeszcze przyjadą? Remigiusz na nowo wybuchnął śmiechem.
– Przypuszczam, że tak – powiedział. – Jeszcze jest wcześnie. Dawno się tak nie ubawiłem!
– W takim razie czekamy – zdecydowały dziki, oblizując się. – Stanowczo warto!
– Ja też poczekam – postanowiła Marianna. – Szczególnie, że potem będę mogła spokojnie wrócić wodą. Wczorajsze obrzydlistwo z pewnością już spłynęło.
Następny samochód przyjechał po godzinie. Wyszły z niego tylko dwie osoby i ku wielkiemu żalowi dzików, wcale nie wyjęły niczego do jedzenia, tylko od razu zabrały się do mycia. Dzięcioły wystartowały już po pierwszym chluśnięciu i nikt inny nie miał nic do roboty, ponieważ okropnie zdenerwowani ludzie zrezygnowali z mycia i odjechali natychmiast. Na szosie zatrzymali się, spotkali bowiem jakiś inny samochód i wszyscy widzieli z daleka, że ludzie z owych dwóch samochodów rozmawiali ze sobą. Tamci z tego drugiego wysiedli i obejrzeli podziobany dach, po czym zawrócili i odjechali razem w tę samą stronę.
– Coś mi się wydaje, że jedni drugich zniechęcili do tego miejsca – powiedział po zastanowieniu Remigiusz. – Szkoda, że odjechali. Byłoby lepiej, gdyby zostali i zniechęcali wszystkich.
Przed wieczorem przyjechały jeszcze dwa samochody razem. Ludzkich osób wyszło z nich sześć i, zdaniem dzików, zaczęły zachowywać się bardzo przyzwoicie. Wszystkie wyjmowane rzeczy układały na trawie bez żadnych stolików i najwyraźniej w świecie przygotowywały się do jedzenia. Pojawiła się jednak pewna drobna komplikacja. Mianowicie cztery osoby zajmowały się tym wyciąganiem i układaniem, a dwie od razu pomaszerowały po wodę.
– Uwaga! – zaczął ostrzegawczo Remigiusz, ale Euzebiusz przerwał mu od razu.
– Przepraszam cię bardzo, czy nie można by chwilę zaczekać? – spytał błagalnie. – Tak jak poprzednim razem. Mam wrażenie, że oni jeszcze wszystkiego nie wyjęli. Byłaby taka szkoda, gdyby z tym odjechali!
– Zastanów się, co mówisz! – skarciła go Marianna. – Będzie większa szkoda, jeżeli napuszczą trucizny do wody!
Remigiusz miał duże doświadczenie i załatwił sprawę ugodowo.
– Nic, nic, nie obawiaj się – rzekł uspokajająco. – Dopóki leją samą wodę, nic złego się nie dzieje. Niebezpieczeństwo pojawi się dopiero, jak zaczną robić pianę. Na razie niech wyjmują, możemy zaczekać. Tylko dzięcioły powinny być przygotowane do ataku.
– Dziękuję ci bardzo – powiedział Euzebiusz.
W wielkim napięciu i wśród nerwowego prychania Marianny przeczekali kilka chluśnięć. Tamte cztery osoby przestały wyjmować rzeczy i zaczęły krzątać się wokół tego, co już zostało wyjęte. Euzebiusz powęszył.
– Jaki cudowny zapach! – szepnął z zachwytem.
– Nie wiem, gdzie on widzi ten cudowny zapach – parsknęła Marianna. – Ja czuję samą obrzydliwość!
Jeden człowiek postawił wiaderko z wodą obok samochodu i sięgnął po coś do środka.
– Teraz! – krzyknął gwałtownie Remigiusz. – Dzięcioły, już!!!
Dzięcioły rozdzieliły się na dwie grupy i powietrze zafurkotało. Trzy spadły na jeden dach, cztery na drugi. Brzęczący terkot zagrzmiał ogłuszająco. Ludzie zbaranieli tak, że dzięcioły zdążyły wykonać bardzo porządną pracę, zanim spłoszył je pierwszy przeraźliwy krzyk. Ludzie rzucili się do samochodów i poprzewracali wiaderka. Znów zaczęło się macanie i oglądanie podziobanych dachów, znów jedna osoba podniosła jakiś przedmiot i wydała następny okrzyk, bo szczur wodny był bardzo pracowity. Ludzkie zamieszanie trwało, osoby naradzały się i z daleka widać było, że nikt nie wie, co zrobić.
– No i co to ma być? – zniecierpliwiła się Marianna. – Jeszcze nie zrezygnowali? Będą tu stali do jutra? Pafnucy, przestrasz ich!
Pafnucy posłusznie podniósł się i wymaszerował z lasu na łąkę. Za nim wysunęło się pilnie węszące stado dzików z Euzebiuszem na czele.
Ludzie odwrócili się nagle i zobaczyli ich. Wszyscy znieruchomieli kompletnie. Przestali się odzywać i tak stali naprzeciwko siebie, sześć ludzkich osób i jeden niedźwiedź, a do nich przysuwało się powoli duże stado dzików.
Pafnucy w gruncie rzeczy wcale nie miał w sobie skłonności do straszenia Wydawało mu się, że powinien może coś powiedzieć. Odchrząknął.
Wszystko nastąpiło natychmiast potem w jednym i tym samym momencie. W ludzkich uszach chrząknięcie Pafnucego zabrzmiało jak groźny ryk. Sześć osób rzuciło się w popłochu ku samochodom, po drodze jednak chwycili z trawy jakieś przedmioty.
– O nie! – zawołał na to Euzebiusz z wielkim oburzeniem. Najmłodszy i najbardziej lekkomyślny dzik nie wytrzymał.
W szalonym tempie runął na jeden z samochodów, dopadł go, kłapnął paszczą, kwiknął okropnie i natychmiast uciekł. Ludzie wrzasnęli. Z lasu dobiegło nagle głuche, ponure, przeciągłe wycie. Tego już było za wiele.
Remigiusz, piejąc z uciechy, chwytał się za brzuch i fikał koziołki, a ze śmiechu łzy płynęły mu z oczu.
– Wilki! – pokrzykiwał. – Cudo! W najlepszym momencie! Patrzcie, co oni robią! Nie mogę, pęknę chyba!
Ludzie na łące prawie dostali szału. O żadnym podnoszeniu niczego już nie myśleli, wepchnęli się do samochodów na oślep, samochody ruszyły, omal się nie zderzając ze sobą, uciekły z łąki, jeden przodem, a drugi tyłem. W ciągu minuty już ich nie było widać.
Dziki nie czekały nawet, aż im znikną z oczu, tylko od razu zajęły się tym, co leżało na trawie. Euzebiusz wrócił do lasu uszczęśliwiony bezgranicznie.
– Jest to absolutnie najpiękniejsza zabawa ze wszystkich możliwych – oznajmił. – Ja się stąd nie ruszę. Kto wpadł na ten cudowny pomysł? Będę mu wdzięczny do końca życia!
– Pafnucy – powiedziała, chichocząc, Marianna.
– Nic podobnego – zaprzeczył sprawiedliwie Pafnucy. – To Pucek. I Karuś.
– W takim razie kochamy Pucka i Karusia – powiedział Euzebiusz. – Pafnucy, ciebie też! Piknik, cóż to za znakomite jedzenie!
Wszyscy byli do tego stopnia rozbawieni, że prawie zaczęli pragnąć przyjazdu następnych samochodów. Zaczynało się jednak już zmierzchać i Remigiusz oznajmił, że na dalsze rozrywki nie ma szans.
– Nikt więcej nie przyjedzie – zawyrokował. – Ludzie nie potrafią nic robić w ciemnościach. Uzgodnijmy, co ma być jutro, bo jeden dzień straszenia to za mało. Jeszcze się nie przyzwyczaili, że tu jest niedobrze.
– My zostajemy – powiedziały dziki od razu. – Znamy ten teren i czujemy się tu doskonale. Nie musimy nigdzie odchodzić.
– Przyjdziemy trochę wcześniej niż dziś, bo widzę, że tu bywa bardzo śmiesznie – obiecał wilk. – Mam wrażenie, że niezbędny jest także Pafnucy i, oczywiście, dzięcioły.
– O, my będziemy od rana – powiedziały dzięcioły. – Znalazłyśmy tu kilka bardzo pociągających drzew i nie zostawimy ich własnemu losowi. Praca jest wprawdzie trochę nerwowa, ale rozumiemy, że konieczna.
Wszyscy postanowili trzymać się blisko, żeby obejrzeć następne przedstawienie. Do domu zdecydowały się wracać tylko bobry.
– Mamy co opowiadać, bo to było bardzo zabawne – oznajmiły. – W każdym razie pamiętajcie, że do przesuwania rzeczki jesteśmy gotowe w każdej chwili.
– Dziękujemy wam bardzo! – powiedziała Marianna. – Dziękuję wszystkim! Gdybym wiedziała, że wyjdzie z tego taka komedia, możliwe, że byłabym znacznie mniej zdenerwowana…
– Pafnucy, ja chyba przyjdę do lasu i pomieszkam z wami – powiedział Pucek po kilku dniach. – Aż mnie korci. Znów zrobiliście jakieś zamieszanie! Opowiedz mi, co tam było, a ja ci potem powiem, co mówią ludzie.
Łapa już mu się zagoiła i biegał zupełnie dobrze. Obaj z Karusiem czekali na skraju lasu, mając wielką nadzieję, że Pafnucy się pojawi, bo Karuś już za dwa dni wraca do domu. Pafnucy przyszedł podzielić się wrażeniami i opowiedzieć o wynikach straszenia.
Odpowiedział zatem Puckowi bardzo chętnie. Wszystko opowiedział porządnie i dokładnie, a oba psy z radości aż się tarzały po trawie.
– Nie wiemy, co by było, gdyby nas nie było – powiedział na końcu. – Ale teraz o żadnym paskudzeniu wody nawet mowy nie ma. Nikt nie umył przez ten czas ani jednego samochodu i Marianna zupełnie wróciła do równowagi. Żadne świństwo nie płynie. Ale…
– Zaraz – przerwał mu Pucek. – Muszę ci powiedzieć, co ludzie mówią. Nic kompletnie nie rozumieją i nie mogą pojąć, dlaczego ptaki dziobią samochody. Wygadują straszne brednie, że w tym lesie panuje wścieklizna, że rzucił się na nich wielki, dziki niedźwiedź, że z lasu wypadła wataha rozżartych wilków, że straszne stado dzików próbowało ich poszarpać na kawałki i że tajemnicza siła pożera wszystko, co się położy na trawie. Pafnucy, co to jest ta tajemnicza siła?