Pollett przeniósł wzrok na Betsey.

– W porządku. A gdzie są jakieś wyniki, pani Cavalierre? Przyszedłem tu, żeby poleciało parę głów. Proszę mi uzasadnić, czemu nie powinny.

Przed przyjazdem do Waszyngtonu Pollett prowadził z powodzeniem poważną firmę inwestycyjną na Wall Street. Nie miał pojęcia o zwalczaniu przestępczości. Ale uważał, że jest na tyle inteligentny, iż potrafi wszystko zrozumieć, jeśli tylko pozna fakty.

Betsey spojrzała mu prosto w oczy.

– Czy kiedykolwiek brał pan udział w ogólnokrajowej obławie?

– Nie sądzę, by to miało coś do rzeczy – odparł sucho Pollett. – Prowadziłem już kilka ważnych dochodzeń i zawsze miałem wyniki.

– Napady następowały szybko jeden po drugim – usłyszałem swój własny głos. – Zaczynaliśmy od zera. Teraz wiemy, że wszystkie skoki na banki i morderstwa zaplanował jeden człowiek. Wynajmował tylko zabójców. Z jego portretu przestępcy wynika, że to biały mężczyzna w wieku od trzydziestu pięciu do pięćdziesięciu lat. Zapewne ma wyższe wykształcenie. Zna dokładnie banki i ich systemy zabezpieczające. Mógł kiedyś pracować w instytucji finansowej lub nawet w kilku, i może mieć do nich jakieś urazy. Okrada banki dla pieniędzy, ale morduje prawdopodobnie z zemsty. Tego nie jesteśmy jeszcze pewni.

Rozejrzałem się. Szmery ucichły, wszyscy uważnie słuchali.

– Kilka dni temu… – ciągnąłem – znaleźliśmy i przesłuchaliśmy mężczyznę nazwiskiem Tony Brophy. Został zwerbowany do jednego z napadów, ale odpadł. Nie jest zabójcą.

Pałeczkę przejęła Betsey.

– Mamy w terenie ponad dwustu agentów – wyjaśniła. – Do napadu na waszyngtoński Chase spóźniliśmy się zaledwie kilka minut. Wiemy, że organizator tych skoków nazywa siebie Supermózgiem. Zrobiliśmy wielki postęp w stosunkowo krótkim czasie.

Pollett odwrócił się do dyrektora FBI i skinął głową.

– Nie jestem usatysfakcjonowany, ale przynajmniej dostałem odpowiedzi na kilka pytań. Macie złapać tego Supermózga, Ron. To, co się dzieje, stwarza wrażenie, że cały nasz system finansowy jest bezbronny. Z sondaży wynika, że spada zaufanie do banków. To katastrofa dla kraju. Domyślam się, że ten wasz Supermózg też to wie.

Dziesięć minut później zjeżdżaliśmy z Betsey windą do podziemnego garażu FBI. Kyle został z dyrektorem Burnsem.

Kiedy winda stanęła, Betsey w końcu przemówiła.

– Jestem ci winna kolejkę za tamto na górze. Uratowałeś mnie. Mało brakowało, a wyładowałabym się na tym nadętym palancie z Wall Street.

Uśmiechnąłem się szeroko.

– Masz temperament. Ale chyba nie masz urazów do wielkiego biznesu czy do systemu finansowego? Wyszczerzyła zęby.

– Oczywiście, że mam. A kto nie ma?

Rozdział 52

Następne kilka godzin spędziłem w szpitalu z Jannie. Znów mi powiedziała, że zostanie lekarką. Z wielką satysfakcją używała terminów „gwiaździak” (jej nowotwór), „protrombina” (białko osocza uczestniczące w procesie krzepnięcia krwi) i „materiał kontrastowy” (barwnik używany przy tomografii komputerowej, którą miała tego ranka).

– Wróciłam – oznajmiła w końcu. – A ten nowy, usprawniony model jest o niebo lepszy od poprzedniego.

– Może lepiej pójdziesz do public relations albo do reklamy – zaproponowałem złośliwie. – Pracowałabyś dla J. Walter Thompsona albo Young and Rubicam w Nowym Jorku.

Wydęła usta z taką miną, jakby połknęła cytrynę.

– Będę panią doktor Janelle Cross. Zapamiętaj, gdzie to usłyszałeś pierwszy raz.

– Możesz się nie obawiać – uspokoiłem ją. – Niczego nie zapomnę.

Około pierwszej pojechałem do sztabu kryzysowego w biurze terenowym FBI na Czwartej ulicy. Po spotkaniu z Pollettem i Burnsem wiedziałem, że będziemy pracować do późna. Salę konferencyjną urządzono na trzecim piętrze. Na zewnątrz działało ponad stu agentów. I około sześćdziesięciu detektywów z Waszyngtonu i okolic.

Na ścianach wisiało teraz więcej portretów podejrzanych. Wszyscy robili duże skoki na banki. Przestudiowałem listę i przy kilku nazwiskach zrobiłem notatki.

Mitchell Brand był podejrzany o kilka napadów w Waszyngtonie i okolicach, dokonanych przez nieznanych sprawców. Stephen Schnurmacher obrobił przynajmniej dwa banki w Filadelfii. Jimmy Doud pracował w Bostonie jako barman. Nigdy go na niczym nie złapano, ale miał na koncie dziesiątki skoków na banki w Nowej Anglii. Victor Kenyon koncentrował swoje wysiłki na środkowej Florydzie. Wszyscy rabowali banki i nadal chodzili wolni. Byli za sprytni, żeby dać się złapać. Ale czy któryś z nich to Supermózg?

Długie posiedzenie na Czwartej ulicy zmęczyło mnie. Byłem sfrustrowany. Wykonałem kilka telefonów w sprawie podejrzanych. Chodziło mi głównie o Mitchella Branda, bo działał najbliżej nas. Kiedy po raz pierwszy zerknąłem na zegarek, dochodziła dwudziesta trzecia trzydzieści.

Od przyjścia do biura nie miałem okazji pogadać z Betsey. Poszedłem do niej, żeby się pożegnać przed wyjściem. Ciągle pracowała. Rozmawiała z kilkoma agentami, ale skinęła ręką, żebym zaczekał.

W końcu podeszła do mnie. Wciąż wyglądała świeżo i rześko. Zastanawiałem się, jak ona to robi.

– Policja waszyngtońska ma kilka śladów prowadzących do Branda – powiedziałem. – Jest na tyle brutalny, że może być zamieszany w tę sprawę.

Betsey nagle ziewnęła.

– To najdłuższy dzień w moim życiu. Jak Jannie?

Byłem mile zaskoczony, że zapytała.

– Wspaniale – odrzekłem. – Pewnie niedługo wróci do domu. Chce być lekarką.

– Chodźmy się napić, Alex – zaproponowała Betsey. – Strzelam w ciemno, ale coś mi mówi, że potrzebujesz z kimś pogadać. Może ze mną?

Muszę przyznać, że kompletnie zbiła mnie z tropu.

– Chętnie… ale nie dziś – wyjąkałem. – Muszę wracać do domu. Możemy to odłożyć?

– Jasne, rozumiem cię. Okay, pójdziemy kiedy indziej – odpowiedziała, ale przez moment wyglądała na zawiedzioną.

Nigdy bym się tego nie spodziewał po agentce Betsey Cavalierre. Martwiła się o moją rodzinę. I łatwo ją było zranić.

Rozdział 53

To było dobre miejsce, dobra pora i okazja.

Hotel Renaissance Mayflower na Connecticut Avenue blisko Siedemnastej ulicy. Jak każdego ranka panował tu wielki ruch. Budynek sprawiał dostojne wrażenie. Od czasów Calvina Coolidge’a odbywał się tutaj każdy prezydencki bal inauguracyjny. W roku 1992 hotel całkowicie odnowiono, współpraca architektów i historyków pozwoliła przywrócić mu dawną świetność. Stanowił popularne miejsce konferencji i spotkań zarządów różnych korporacji. Supermózg wybrał go właśnie z tego powodu.

Od dziewiątej przed wejściem czekał niebiesko-złoty autokar. Miał odjechać o wpół do dziesiątej i przystawać kolejno przy Centrum Kennedy’ego, Białym Domu, mauzoleach Lincolna i Wojny Wietnamskiej, Smithsonian Institution oraz innych atrakcjach turystycznych Waszyngtonu. Należał do firmy „Waszyngton na kołach”.

W autokarze siedziało szesnaście kobiet i dwoje dzieci, była to grupa z Towarzystwa Ubezpieczeniowego MetroHartford. O dziewiątej trzydzieści kierowca, Joseph Denyeau, zamknął drzwi.

– Wszyscy gotowi do zwiedzania muzeów, miejsc historycznych i lunchu – oświadczył do mikrofonu.

Asystentka z towarzystwa ubezpieczeniowego wstała, by powiedzieć kilka słów do grupy. Nazywała się Mary Jordan, miała około trzydziestki. Była atrakcyjna, sympatyczna i znakomita w swoim fachu. Odnosiła się z kurtuazją do ważnych kobiet, ale nie płaszczyła się przed nimi. W MetroHartford miała przezwisko Wesoła Mary.

– Znają panie plan naszej wycieczki – zaczęła z promiennym uśmiechem. – Ale może powinnyśmy dać sobie z tym spokój i pójść na drinka. Oczywiście żartuję – dodała szybko.

– To brzmi nieźle, Mary – przyznała jedna z pań. – Chodźmy do jakiegoś prawdziwego baru. Dokąd chodzi Teddy Kennedy na poranną lufę?

Wszystkie kobiety roześmiały się.

Autokar ruszył wolno sprzed hotelu i wyjechał na Connecticut Avenue. Po kilku minutach skręcił w Oliver, niewielką ulicę złożoną z prywatnych domów. Kierowcy odjeżdżający z Mayflower często korzystali z tego skrótu.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: