– Niejasne?
Myron usiadł prosto.
– Osiem miesięcy temu Lloyd Rennart popełnił samobójstwo.
– Jak?
– To właśnie jest niejasne. Był z żoną na wakacjach w górach w Peru. Któregoś ranka po obudzeniu się napisał krótki list i skoczył w przepaść.
– Żartujesz.
– Nie. Nie zebrałam jeszcze zbyt wielu szczegółów. Napisano o tym w „Philadelphia Daily News”. – Na ustach Esperanzy pojawiła się zapowiedź uśmiechu. – Ale według tego artykuliku nie odnaleziono ciała.
Myron szybko się rozbudził.
– Co?!
– Lloyd Rennart rzucił się w niedostępną przepaść w dalekim kraju. Być może do tego czasu zlokalizowano jego szczątki, niestety, nie znalazłam nic więcej na ten temat. Żadna z lokalnych gazet nie zamieściła nekrologu.
Myron pokręcił głową. Brak zwłok. Pytania narzucały się same: czy Lloyd Rennart wciąż żyje? Czy upozorował własną śmierć, żeby się zemścić? Naciągana koncepcja, choć kto wie?… Jeśli tę śmierć zainscenizował, dlaczego czekał aż dwadzieścia trzy lata? Fakt, mistrzostwa rozgrywano ponownie w Merion. Mogło to oczywiście rozdrapać stare rany. Niemniej…
– Dziwne. – Spojrzał na Esperanzę. – Mogłaś mi to przekazać przez telefon. Nie musiałaś przyjeżdżać aż tu.
– O co się żołądkujesz?! – odcięła się. – Chciałam się wyrwać z miasta na weekend. Uznałam, że rozerwę się, oglądając mistrzostwa. Masz coś przeciwko temu?
– Tylko spytałem.
– Bywasz strasznie wścibski.
– Dobrze, dobrze. – Podniósł ręce udając, że się poddaje. – Zapomnij, że pytałem.
– Zapomniałam – odparła. – Powiesz mi, co się dzieje? Opowiedział jej o Paskudnym Faszyście z galerii handlowej i o tym, jak zgubił ubranego na czarno delikwenta. Kiedy skończył, pokręciła głową.
– Chryste Panie! – jęknęła. – Bez Wina jesteś beznadziejny.
Pokrzepicielka.
– Skoro mowa o Winie, nie wspominaj mu o tej sprawie.
– Dlaczego?
– Źle na nią reaguje. Przyjrzała mu się uważnie.
– Jak źle? – spytała.
– Poszedł w nocy w miasto.
Chwilę milczała.
– Myślałam, że już z tym skończył.
– Ja również.
– Jesteś pewien, że to zrobił?
– Na podjeździe stał chevrolet – odparł Myron. – Odjechał nim stąd i wrócił o wpół do czwartej nad ranem.
Win trzymał kilka starych, niezarejestrowanych chevroletów. Wozów jednorazowego użytku, jak je nazywał. Kompletnie anonimowych, nie do zidentyfikowania.
– Nie możesz stosować podwójnej miary – powiedziała cicho.
– O czym ty mówisz?
– Prosić go o przysługę, gdy ci to pasuje, i mieć mu za złe, gdy robi to na własną rękę.
– Nigdy go nie prosiłem, żeby się bawił w samozwańczego stróża prawa.
– Jak to nie? Sam go w to wciągasz. Kiedy potrzebujesz, spuszczasz go ze smyczy. Wykorzystujesz jak broń.
– To nie tak.
– Właśnie tak! – odparła. – Dokładnie! Czy na tych nocnych eskapadach Win krzywdzi niewinnych?
Myron rozważył pytanie.
– Nie.
– Więc w czym problem? Po prostu dopada złoczyńców innego typu. Wybiera ich zamiast ciebie.
– To nie to samo – odparł Myron, kręcąc głową.
– Ponieważ wymierzasz sprawiedliwość?
– Nie wysyłam go, żeby krzywdził ludzi. Wysyłam go, żeby ich obserwował lub żeby mnie wspomagał.
– Nie widzę wielkiej różnicy.
– Wiesz, co robi w czasie tych nocnych wypadów?
Ciemną nocą przemierza najgorsze dzielnice. Dawni kumple z FBI informują go, gdzie: w jakich zaułkach, opuszczonych budynkach itp., przesiadują dealerzy narkotyków, pedofile, uliczne gangi. A on przechadza się po tych zakazanych miejscach, w które boją się zapuścić policjanci.
– Niczym Batman – odparła.
– Nie widzisz w tym nic złego?
– Jasne, że widzę – odparła spokojnie. – Ale nie wiem, czy widzisz to ty.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Zastanów się, dlaczego jesteś zły na Wina. Usłyszeli kroki. W drzwiach pojawiła się głowa Wina.
Uśmiechał się jak gościnna gwiazda w tle czołówki odcinka Statku miłości.
– Dzień dobry wszystkim – powiedział przesadnie radosnym tonem.
Był ubrany w tradycyjny, choć dyskretny, strój do golfa: koszulkę polo, zwykłą czapkę, błękitne spodnie z zaszewkami. Ucałował Esperanzę w policzek.
– Zostaniesz z nami, Esperanzo? – spytał z największą uprzejmością.
Popatrzyła na niego, na Myrona i skinęła głową.
– Cudownie. Możesz zająć sypialnię z lewej w korytarzu – rzekł Win i zwrócił się do Myrona: – Nie uwierzysz!
– Zamieniam się w słuch, rozanielony przyjacielu – odparł Myron.
– Crispin nadal chce się z tobą spotkać. Zdaje się, że twoje wczorajsze wyjście zrobiło na nim wrażenie. – Uśmiechnięty szeroko Win rozłożył ręce. – Metoda na niezdecydowanego kontrahenta. Muszę ją kiedyś wypróbować.
– Tad Crispin? Ten Tad Crispin?! – spytała Esperanza.
– Ten sam – odparł Win.
– Ja cię!
Spojrzała z aprobatą na Myrona.
– Otóż to! No cóż, muszę lecieć. Zobaczymy się w Merion. Większość czasu spędzę w namiocie Lock-Horne’ów. – Win ponowił uśmiech. – Pa, pa.
Ruszył do drzwi, zatrzymał się, strzelił palcami.
– O mało nie zapomniałem. – Rzucił Myronowi kasetę. – Może to oszczędzi ci trochę czasu.
Kaseta wylądowała na łóżku.
– Czy to…?
– Taśma z banku First Philadelphia – wyjaśnił Win. – Z szóstej osiemnaście w czwartek po południu. Jak prosiłeś. – Raz jeszcze się uśmiechnął i skinął ręką. – Przyjemnego dnia.
– Przyjemnego dnia? – powtórzyła Esperanza, patrząc, jak wychodzi.
Myron wzruszył ramionami.
– Kogo on udawał? – spytała.
– Winka Martindale’a – odparł Myron. – Chodź. Zejdźmy na dół i obejrzyjmy ją sobie.
Rozdział 12
Linda Coldren otworzyła drzwi, zanim zapukał.
– Co się stało? – spytała.
Twarz miała ściągniętą, co uwydatniło jej wysokie kości policzkowe. Spojrzenie nieobecne, zgaszone. Nie spała tej nocy. Stres, troska, niepewność dały się jej we znaki. Była silna. Próbowała stawić czoło sytuacji. Jednak zniknięcie syna zaczynało ją powoli zżerać.
Myron pokazał kasetę.
– Ma pani magnetowid? – spytał.
W lekkim otępieniu zaprowadziła go do telewizora, w który patrzyła wczoraj, kiedy się poznali. Z pokoju w głębi wyłonił się Jack Coldren z workiem golfowym na ramieniu. On również wyglądał na wyczerpanego. Pod oczami miał mięsiste worki, przypominające miękkie kokony. Błysnął powitalnym uśmiechem, ale tak nikłym jak płomień w zapalniczce, w której się skończył gaz.
– Cześć, Myron.
– Cześć, Jack.
– Co się dzieje?
Myron wsunął kasetę do magnetowidu.
– Znają państwo kogoś, kto mieszka przy Green Acres Road? – zagadnął.
Jack i Linda spojrzeli na siebie.
– Dlaczego pan o to pyta? – zdziwiła się Linda.
– Zeszłej nocy obserwowałem wasz dom. Ktoś wyszedł stąd przez okno.
– Przez okno? – Jack zmarszczył brwi. – Które?
– Okno sypialni waszego syna.
Zapadła cisza.
– A co to ma wspólnego z Green Acres Road? – spytała Linda.
– Podążyłem za nim. Skręcił w Green Acres Road i zniknął… – albo w jednym z domów, albo w lesie.
Opuściła głowę.
– Przy Green Acres Road mieszkają Squiresowie – rzekł Jack, robiąc krok do przodu. – Najbliższy kolega Chada, Matthew.
Myron skinął głową. Nie był zaskoczony. Włączył telewizor.
– To taśma z banku First Philadelphia – wyjaśnił.
– Skąd pan ją ma? – spytał Jack.
– Nieważne.
Otworzyły się drzwi wejściowe i wszedł Bucky. Ubrany dziś w spodnie w kratę i żółtozieloną koszulę, starszy pan wkroczył do pokoju, po swojemu wyciągając szyję.
– Co robicie? – spytał.
Nie odpowiedzieli.
– Pytam…
– Oglądamy, tato – odparła Linda.
– Aha – rzekł cicho Bucky, przysuwając się bliżej. Myron przełączył na trzeci kanał i wcisnął odtwarzanie.
Wpatrzyli się w ekran. Myron już widział to nagranie. Obserwował więc twarze, rejestrując reakcje.