W telewizorze pojawił się podjazd do bankomatów. Kamera patrzyła z góry, czarno-biały szerokokątny obraz bez dźwięku był nieco zniekształcony przez efekt rybiego oka. Myron nastawił taśmę na właściwy moment. Niemal natychmiast w polu widzenia pojawił się samochód. Kamera filmowała od strony kierowcy.
– To samochód Chada – oznajmił Jack Coldren.
W napiętym milczeniu patrzyli, jak szyba auta zjeżdża w dół. Pomimo nieco dziwnego kąta widzenia – z góry, od strony bankomatu – nie ulegało wątpliwości, że za kierownicą siedzi młody Coldren. Chad wychylił się z okna, wsadził kartę w otwór i postukał palcami w guziki jak wytrawna stenografka.
Na twarzy miał promienny, uszczęśliwiony uśmiech.
Gdy jego palce zakończyły małą rumbę, rozsiadł się w samochodzie. Czekając, na chwilę odwrócił się od kamery w stronę fotela dla pasażera. Ktoś tam siedział. Myron znów zbadał reakcje Coldrenów. Linda, Jack i Bucky mrużyli oczy, próbując robić dobrą minę do złej gry, ale się nie dało. Chad obrócił roześmianą twarz do kamery, wyjął pieniądze, chwycił kartę, cofnął się do środka, zamknął okno i odjechał.
Myron wyłączył magnetowid i czekał. W pokoju zapadło milczenie. Linda Coldren wolno podniosła głowę. Nie zmieniła miny, lecz broda drżała jej z napięcia.
– W samochodzie był ktoś jeszcze – powiedziała. – Może mierzył do Chada z pistoletu albo…
– Przestań! – krzyknął Jack. – Widziałaś jego minę, Lindo! Na miłość boską, widziałaś jego uśmiechniętą, zadowoloną gębę!
– Znam mojego syna. Nie zrobiłby tego.
– Wcale go nie znasz – odparował Jack. – Spójrz prawdzie w oczy. Żadne z nas go nie zna.
– Na pewno jest inaczej – nie dała za wygraną, mówiąc bardziej do siebie niż do nich.
– Tak? – Poczerwieniały Jack wskazał telewizor. – No to jak wytłumaczysz to, co przed chwilą widzieliśmy? Ha? Śmiał się. Świetnie się bawi naszym kosztem. – Zamilkł, zmagając się z jakąś myślą. – Moim kosztem – poprawił się.
Linda posłała mu długie spojrzenie.
– Idź grać, Jack – powiedziała.
– Tak właśnie zrobię.
Jack Coldren podniósł worek. Spojrzenia jego i Bucky’ego spotkały się. Starszy pan milczał. Po policzku spłynęła mu łza, Jack oderwał od niego wzrok i ruszył do drzwi.
– Jack? – zawołał Myron. Coldren zatrzymał się.
– Mimo wszystko może być inaczej, niż się zdaje.
– Jak to?
– Namierzyłem, skąd do was wczoraj dzwoniono – wyjaśnił Myron. – Z automatu w galerii handlowej.
Opowiedział im w skrócie o wizycie w galerii Grand Mercado i o Paskudzie. Z twarzy Lindy zaczęła znikać nadzieja, wypierana przez rozpacz i konsternację. Myron świetnie rozumiał jej uczucia. Pragnęła, żeby syn był bezpieczny, a zarazem za nic nie chciałaby porwanie okazało się okrutnym żartem. Parszywy dylemat.
– To dowód, że Chad jest w niebezpieczeństwie – oznajmiła, kiedy skończył.
– To żaden dowód – odparł z lekkim rozdrażnieniem Jack. – Bogate dzieciaki też przesiadują w centrach handlowych i ubierają się jak punki. To pewnie kolega Chada.
Linda znów surowo spojrzała na męża.
– Idź grać, Jack – powtórzyła wyważonym tonem. Jack otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zrezygnował.
Pokręcił głową, poprawił worek na ramieniu i wyszedł. Bucky przemierzył pokój. Chciał przytulić córkę, lecz ona zesztywniała pod jego dotykiem. Odsunęła się od niego, badając wzrokiem twarz Myrona.
– Pan też myśli, że Chad upozorował porwanie – powiedziała.
– Wyjaśnienie Jacka jest sensowne.
– Dlatego zaniecha pan poszukiwań?
– Nie wiem – odparł Myron.
Wyprostowała się.
– Jeśli pan się nie wycofa… – zaczęła – przyrzekam, że podpiszę z panem kontrakt.
– Lindo…
– Czyż nie po to pan się tutaj zjawił? Chce mnie pan reprezentować. Dobrze, umowa jest taka. Pan się nie wycofa, a ja podpiszę, co tylko pan chce. Bez względu na to, czym okaże się to porwanie. Podpisanie umowy z najwyżej sklasyfikowaną golfistką na świecie to chyba duża sprawa.
– Owszem.
– Więc jak? – Wyciągnęła rękę. – Umowa stoi?
Myron zatrzymał ręce przy sobie.
– Pozwoli pani, że o coś spytam.
– O co?
– Skąd u pani tak silne przekonanie, że to nie mistyfikacja?
– Ma mnie pan za naiwną?
– Nie. Po prostu chcę wiedzieć. Opuściła rękę i odwróciła się od niego.
– Tato?
– Hmm? – spytał Bucky z taką miną, jakby ocknął się z oszołomienia.
– Mógłbyś zostawić nas samych?
– A! – powiedział Bucky, wyciągając szyję raz i drugi. Szczęście, że nie był żyrafą. – Tak, dobrze, zresztą i tak chciałem jechać do Merion.
– Więc jedź. Tam się spotkamy.
Kiedy zostali sami, Linda zaczęła chodzić po pokoju. Myron znów znalazł się pod urokiem jej urody – paradoksalnego połączenia piękna, siły i delikatności. Mocnych, muskularnych rąk, a przy tym długiej, smukłej szyi. Rysów wyrazistych i ostrych, a przy tym miękkich chabrowych oczu. Znał określenie „subtelna uroda”, ale to nie odnosiło się do Lindy.
– Nie przywiązuję dużej wagi do – Linda zakreśliła palcami w powietrzu cudzysłów – kobiecej intuicji i bzdur w rodzaju „matka zna syna najlepiej”. Ale wiem, że Chad jest w niebezpieczeństwie. Nie zniknąłby z takiego powodu. Wszystko jedno jak to wygląda, nie upozorował porwania.
Myron milczał.
– Nie lubię prosić o pomoc. Nie mam zwyczaju polegać na innych. Jednak w tej sytuacji… boję się. Jeszcze nigdy tak się nie bałam. Zżera mnie strach. Dusi. Mój syn jest w niebezpieczeństwie i w żaden sposób nie mogę mu pomóc. Żąda pan dowodu, że nie sfingował porwania? Nie dostarczę go panu. Po prostu wiem swoje. Dlatego proszę: niech pan mi pomoże.
Myron nie bardzo wiedział, jak zareagować. Płynących prosto z serca argumentów Lindy Coldren nie wspierały żadne dowody i fakty, lecz jej cierpienie nie było przez to ani trochę mniej prawdziwe.
– Odwiedzę dom Matthew – rzekł wreszcie. – Zobaczymy, co się wydarzy.
Rozdział 13
Za dnia Green Acres Road robiło jeszcze większe wrażenie. Po obu stronach ulicy rosły trzymetrowe krzewy tak zwarte, że trudno było określić gęstość ich listowia. Myron zatrzymał samochód przed kutą żelazną bramą, podszedł do domofonu, nacisnął guzik i zaczekał. Zauważył kilka kamer. Niektóre się nie ruszały, inne przesuwały się z cichym terkotem w obie strony. Dostrzegł też czujniki ruchu, drut kolczasty i dobermany.
Niezła forteca, pomyślał.
– Słucham – rozległ się przez głośnik głos nieprzystępny jak tutejsze krzewy.
– Dzień dobry. – Myron uśmiechnął się przyjaźnie, ale nie jak akwizytor, do najbliższej kamery. Gadał do kamery. Niczym w Wielkim Bracie.
– Ja do Matthew Squiresa.
Pauza.
– Pańskie nazwisko?
– Myron Bolitar.
– Czy panicz Squires pana oczekuje?
– Nie.
Panicz?!
– A więc nie był pan z nim umówiony?
Umówiony na spotkanie z szesnastolatkiem? Kim był ten dzieciak, drugim Doogiem Howserem?
– Niestety, nie.
– Wolno spytać o cel pańskiej wizyty?
– Chcę porozmawiać z Matthew Squiresem.
– Obawiam się, że nie będzie to możliwe – odparł głos.
– Może mu pan przekazać, że chodzi o Chada Coldrena? Kolejna pauza. Kamery zatańczyły. Myron rozejrzał się.
Wpatrywały się w niego jak wrodzy kosmici, jak nauczyciele na dyżurze w stołówce szkolnej.
– W jakim sensie dotyczy to panicza Coldrena? – spytał głos.
Myron spojrzał w kamerę.
– Można wiedzieć, z kim rozmawiam? – spytał.
Nie dostał odpowiedzi.
– Powinien pan odpowiedzieć: „Jestem wielki i potężny Oz”.
– Przykro mi, proszę pana. Nie wpuszczamy osób nieumówionych. Życzę miłego dnia.
– Chwileczkę! Halo? Halo?
Myron nacisnął guzik. Żadnej reakcji. Naciskał go kilka sekund. Bez skutku. Spojrzał w kamerę i uśmiechnął się do niej milutko jak sympatyczny, nieszkodliwy, prosty, Bogu ducha winny Amerykanin. Wypisz, wymaluj Tom Brokaw. Pomachał dłonią. Nic. Odstąpił kroczek i pozdrowił oko kamery zamaszystym futbolowym wymachem w stylu wielkiego Jacka Kempa. Figa z makiem.