Jessica wzięła głęboki oddech. Nie było co dłużej robić ceregieli i liczyć się z uczuciami brata i matki. Otworzyła torebkę i wyjęła egzemplarz Cyców.

– Kilka dni temu ten magazyn trafił do sprzedaży – powiedziała i rzuciła pismo na stół, okładką do góry.

Na twarzy matki pojawiło się zmieszanie i niesmak. Edward zachował spokój.

– Co to jest? – spytał.

Jessica otworzyła pismo na właściwej stronie.,

– Proszę – powiedziała, wskazując zdjęcie Kathy w dolnym rzędzie.

Dopiero po kilku chwilach skojarzyli, na co patrzą, tak jakby ów obraz utknął gdzieś po drodze między okiem a mózgiem. Carol Culver jęknęła, dłonią przysłoniła usta, tłumiąc okrzyk. Oczy Edwarda zamieniły się w szparki.

– To nie wszystko – dodała Jessica, nie dając im czasu dojść do siebie.

Matka obrzuciła ją pustym spojrzeniem. W jej oczach nie było życia, jakby jakiś zimny podmuch bezpowrotnie zgasił w nich pełgający płomień.

– Grafolog, który zbadał charakter pisma na kopercie, stwierdził, że zgadza się ono z pismem Kathy.

Edward gwałtownie zaczerpnął powietrza, a pod matką wreszcie ugięły się kolana. Opadła na krzesło i się przeżegnała. Z oczu popłynęły jej łzy.

– Żyje? – spytała.

– Nie wiem.

– Ale jest jakaś szansa? – wtrącił Edward.

Jessica skinęła głową.

– Zawsze jest. Zamilkli w osłupieniu.

– Muszę jednak wiedzieć, co się z nią stało – ciągnęła. – Dlaczego się zmieniła.

– Co masz na myśli? – spytał Edward, któremu znów zwęziły się oczy.

– W klasie maturalnej Kathy miała romans z nauczycielem angielskiego.

Matka i brat znowu zamilkli, choć raczej nie z osłupienia.

– Z Garym Gradym. Ta gnida to potwierdziła.

– Nie – zaprotestowała cicho Carol Culver. Opuściła głowę. Krzyż na jej szyi zakołysał się jak wahadło i się rozpłakała. – Jezu Chryste, nie moje dziecko…

– Wystarczy, Jess. Edward wstał.

– Nie wystarczy.

– Wychodzę. Chwycił marynarkę.

– Zaczekaj. Dokąd się wybierasz?

– Do widzenia.

– Musimy to wyjaśnić.

– Niczego nie wyjaśnimy!

– Edward…

Wybiegł tylnym wejściem, zatrzaskując drzwi. Jessica wróciła do matki. Jej łkanie było rozdzierające. Patrzyła na nią kilka chwil, a potem wyszła z kuchni.

Roy O’Connor już czekał na Myrona na kanapce z tyłu restauracji. Ssał kostkę lodu wyjętą z pustej szklanki.

– Cześć, Roy.

O’Connor, nie racząc wstać, wskazał głową kanapkę naprzeciwko siebie. Złote sygnety tonęły w fałdach tłuszczu na palcach pulchnych dłoni. Trudno było powiedzieć, ile ma lat – czterdzieści pięć czy dziesięć więcej. Łysinę zakrywał pożyczką, której przedziałek zaczynał się pod pachą.

– Przyjemny lokal – pochwalił Myron. – Stolik z tyłu, przyćmione światła, cicha romantyczna muzyka. Gdybym cię nie znał…

O’Connor potrząsnął głową.

– Wiem, Bolitar, że uważasz się za drugiego Steve’a Martina, ale daj sobie spokój, dobra?

– Widzę, że z kwiatów po występie nici…

– Musimy porozmawiać.

– Zamieniam się w słuch.

Podeszła kelnerka.

– Podać panom coś do picia? – spytała.

– To samo – odparł Roy, wskazując swoją szklankę.

– A dla pana?

– Macie Yoo-Hoo? – spytał Myron.

– Tak.

– Wspaniale. To poproszę.

Kelnerka odeszła.

– Yoo-Hoo? O, kurwa.

Roy pokręcił głową.

– Mówiłeś coś?

– Dziś w nocy odwiedził mnie twój oprych.

– Wcześniej odwiedziło mnie dwóch twoich.

– Nie mam z tym nic wspólnego.

Myron spojrzeniem „bujać to my” wyraził najlepiej jak; umiał niewiarę. Kelnerka przyniosła drinki. Roy wlał w siebie martini tak szybko, jakby była to odtrutka ratująca życie: Myron przeciwnie, sączył swoje Yoo-Hoo z pełną kulturą. Jak na dżentelmena przystało.

– A sprawa wygląda tak – ciągnął O’Connor. – Podpisałem z Landreaux kontrakt. Dałem mu zaliczkę. Co miesiąc dostawał kasę. Wywiązałem się z warunków umowy.

– Podpisałeś z nim kontrakt nielegalnie.

– Nie ja pierwszy.

– Ani ostatni. W co grasz, Roy?

– Znasz mnie. Wiesz, jak działam.

Myron skinął głową.

– Jak drań.

– Nie powiem, postraszyłem chłopaka. To dla mnie niej pierwszyzna. Ale na tym koniec. W życiu nikomu nie zrobiłem krzywdy.

– Jasne.

– Gdyby sportowcy usłyszeli o takim numerze, poszedłbym z torbami.

– Wielka szkoda.

– Nie ułatwiasz mi życia, Bolitar.

– Ani myślę.

O’Connor dał znak kelnerce, żeby podała następnego drinka.

– Zadałem się z niewłaściwymi ludźmi – wyznał.

– To znaczy?

– Grałem i popadłem w duże długi. Długi, których nie mogę spłacić.

– Przejęli część interesu. O’Connor skinął głową.

– Mają mnie w ręku. Twój… twój znajomy zeszłej nocy… – Na wspomnienie Wina głos zadrżał mu tak, że z pewnością odnotowałyby to sejsmografy. – Z chęcią spełniłbym jego życzenie, ale ja nie mam już nic do powiedzenia.

Myron pociągnął łyk Yoo-Hoo. Miał nadzieję, że nie zostaną mu po tym czekoladowe wąsy.

– Mojego znajomego to nie ucieszy.

– Powiedz mu, że to nie ja.

– A kto?

Roy usiadł prosto, potrząsając głową.

– Nie mogę powiedzieć. Wiedz, że ci ludzie nie cofną się przed niczym. Nie kumają nic z reguł naszego fachu. Wierzą, że groźbami podporządkują każdego. I chcą z kogoś zrobić przykład.

– Ten przykład to Chaz Landreaux?

– Landreaux i ty. Jemu chcą zrobić krzywdę, a ciebie zabić. Wydali zlecenie killerom.

Myron spokojnie pociągnął łyk. Milczał.

– Niespecjalnie się przejąłeś – rzekł O’Connor.

– Śmieję się śmierci w twarz. A raczej chichoczę. Cicho. Urągliwie.

– Wariat z ciebie.

– Nie zaśmiałbym się jej prosto w twarz. Więc urągliwie, cicho chichoczę za jej plecami.

– To nie jest śmieszne, Bolitar.

– Pewnie, że nie – przyznał Myron. – Dlatego radzę ci, żebyś ich odwołał.

– Nic do ciebie nie dotarło? Ja nie mam nic do gadania.

– Jeżeli coś mi się stanie, mój znajomy bardzo się; Ciebie weźmie w obroty.

Roy O’Connor przełknął ślinę.

– Nic nie mogę. Uwierz mi.

– To powiedz mi, kto rządzi.

– Nie mogę.

Myron wzruszył ramionami.

– Może pochowają nas obok siebie. Jak w romantycznych tragediach – powiedział.

– Zabiją mnie, jeśli pisnę słowo.

– A co zrobi z tobą mój znajomy?

Roy zadygotał. Znów ssał lód, starając się ocalić reszt martini.

– Gdzie ta cholerna pipa z moim drinkiem? – rozeźlił się

– Kto rządzi, Roy?

– Usłyszałeś to nie ode mnie, zgoda?

– Zgoda.

– Nie powiesz im?

– Będę milczał jak grób.

Roy wessał się w kostkę.

– Ache – powiedział.

– Herman Ache?! – zdumiał się Myron. – Stoi za tym Herman Ache?

Roy pokręcił głową.

– Frank, jego młodszy brat. Tego psychola nikt nie kont – roluje. Jest nieprzewidywalny.

Frank Ache? To miało ręce i nogi. Herman Ache, czołowy nowojorski gangster, miał na sumieniu mnóstwo nie W porównaniu z młodszym bratem Frankiem był niegroźny ja aktor Alan Alda. Aaron z chęcią pracowałby dla takiego bydlaka jak Frank.

Nie były to dobre wieści. Myron zastanawiał się, czy niej lepiej zrezygnować z urągliwego chichotu.

– Masz coś do dodania? – spytał.

– Nie. Tylko nie chcę, żeby kogoś spotkała krzywda.

– Jesteś facet do rany przyłóż, Roy. Taki bezinteresowny.

– Powiedziałem ci wszystko.

O’Connor wstał.

– Myślałem, że zjemy lunch.

– Zjedz sam. Na mój rachunek.

– Bez twojego towarzystwa to nie to samo.

– Jakoś wytrzymasz.

– Spróbuję.

Myron wziął do ręki menu.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: