– Afiszowania się z tym.
– A jednak jej zdjęcie pojawia się w jego ogłoszeniu.
– Aha. Myślisz, że ktoś go wystawia.
– Właśnie.
– Kto?
– Postawiłbym na Freda Nicklera.
– Hm. Bez specjalnych oporów podał numer skrytki Grady’ego.
– Iz łatwością mógł podmienić zdjęcia w swojej szmacie.
– Co zatem proponujesz?
– Dokładne prześwietlenie pana Nicklera. I być może ponowną rozmowę z nim. Rozmowę! – podkreślił Myron. – Nie wizytę.
Na boisku Christian znów się cofał. Po raz trzeci szarżujący Tommy Lawrence minął bez przeszkód lewego obrońcę, który najzwyczajniej w świecie stał podparty pod boki i patrzył.
– Wystawia go własny obrońca! – oburzył się Myron.
Christian zrobił unik, uniósł ręce i z niesamowitą prędkością walnął obrońcę piłką w krocze. Obrońca stęknął i złożył się jak składane krzesło.
– Uch! – jęknął Win.
– Rzut jak z Najdłuższego jarda. Myron o mało co nie zaklaskał.
Lewy obrońca oczywiście nosił ochraniacze, które jednak nie w pełni chroniły przed przyśpieszającym pociskiem. Patrząc, jak z wytrzeszczonymi oczami tarza się po ziemi, skurczony niczym w łonie matki, wszyscy wokół wydali z siebie chórem współczujące „Uuuuu!”.
Christian podszedł do leżącego gracza – byka ważącego ze sto trzydzieści kilo – i podał mu rękę. Obrońca przyjął ją i po chwili potruchtał w stronę drużyny.
– Christian to chłop z jajami – rzekł Myron.
Win skinął głową.
– Czy to samo da się powiedzieć o lewym obrońcy?
18
Tuż po wjeździe na teren kampusu w samochodzie Myrona zadzwonił telefon.
– Załatwiłem ci to, ciołku – oznajmił P.T. – Mój znajomy nazywa się Jake Courter. Jest szeryfem.
– Szeryfem? Chyba żartujesz.
– Niech cię nie myli ten tytuł. Jake pracował w wydziałach zabójstw w Filadelfii, Bostonie i Nowym Jorku. To dobry glina. Spotka się dziś z tobą o trzeciej.
Myron spojrzał na zegarek. Dochodziła pierwsza. Posterunek znajdował się pięć minut od kampusu.
– Dzięki, P.T.
– Mogę cię o coś spytać, Myron?
– Wal.
– Po co wściubiasz w to nos?
– Długo by mówić, P.T.
– To ma związek z jej siostrą? Z tą laską jak z obrazka, którą stukałeś przed laty?
P.T. zachichotał.
– Jesteś klasą dla samego siebie, P.T.
– Opowiesz mi kiedyś o tym, Myron. Detalicznie.
– Masz to u mnie.
Myron zaparkował samochód i poszedł do starego ośrodka sportowego. Korytarz był bardziej zniszczony, niż się spodziewał. Na ścianach wisiały w trzech rzędach oprawione w ramki zdjęcia dawnych uniwersyteckich drużyn – niektóre nawet sprzed stu lat. Dotarł do drzwi z kojarzącą się z Sokołem maltańskim matową szybą z napisem FUTBOL i zapukał.
– Czego? – dobiegł go głos brzmiący szorstko jak stara opona na żwirze.
Wsadził głowę do środka.
– Zajęty pan? – spytał.
Trener zespołu futbolowego Uniwersytetu Restona, Danny Clarke, oderwał wzrok od komputera.
– A pan coś za jeden, do cholery? – wychrypiał.
– Dziękuję, mam się dobrze, lecz darujmy sobie uprzejmości.
– To ma być śmieszne?
– A nie jest? – Myron przekrzywił głowę.
– Pytam jeszcze raz: coś pan za jeden?
– Myron Bolitar.
Trener nadal miał kwaśną minę.
– My się znamy? – spytał.
Był gorący letni dzień, kampus wyludniony, a legendarny uniwersytecki trener siedział w garniturze i krawacie i oglądał taśmy z kandydatami na studia. W garniturze, krawacie, bez klimatyzacji. Jeśli Danny’emu Clarke’owi doskwierał upał, to nie było tego widać. Bardzo schludny i zadbany, łuskał i gryzł fistaszki, ale nie śmiecił. Mięśniami szczęki pracował tak mocno, że przy uszach wyrastały mu i znikały małe wzgórki. Czoło przecinała wydatna żyła.
– Jestem agentem sportowym.
Strzelił oczami jak władca odprawiający spojrzeniem poddanego.
– Wyjdź pan. Nie mam czasu.
– Musimy porozmawiać.
– Zjeżdżaj, dupku! Ale już.
– Ja tylko…
– Posłuchaj, matole! – Clarke wymierzył w Myrona palec. – Nie gadam z łachudrami. Pracuję uczciwie z uczciwymi graczami. Nie biorę łapówek od tak zwanych agentów, nie tykam gówna. Jeżeli przyszedłeś z kopertą wypchaną zielonymi, wsadź ją sobie w dupę.
Myron zaklaskał.
– Brawo! Śmiałem się i płakałem, ale w końcu wepchałem.
Danny Clarke spojrzał na niego bystro. Nie przywykł, by lekceważono jego słowa, niemniej odpowiedź Myrona odrobinę go rozbawiła.
– Zjeżdżaj – burknął nieco uprzejmiejszym tonem i odwrócił się do monitora.
Na ekranie młody rozgrywający wykonał długie spiralne podanie, które skończyło się przyłożeniem.
– Dobry jest – pochwalił Myron, taktownie próbując rozbroić trenera.
– Dobry? Pijawka z ciebie, a nie łowca talentów. Ten chłopak jest do niczego. A teraz gub się stąd.
– Chcę porozmawiać o Christianie Steele’u.
– A o co chodzi? – spytał Danny Clarke, nagle zainteresowany.
– Jestem jego agentem.
– Aha, przypomniałem sobie. Jesteś byłym koszykarzem. Tym, któremu rozwalili kolano.
– Do usług.
– Z Christianem wszystko w porządku?
– Podobno nie był za pan brat z kolegami z drużyny – rzekł Myron, niby od niechcenia.
– Bo co? Jesteś jego kuratorem?
– Na czym to polegało?
– A czy to teraz ważne?
– Niech pan mi zrobi przyjemność.
Wzrok trenera złagodniał, chociaż nie od razu.
– Chodziło o wiele spraw – odparł – ale głównym problemem był Horty.
– Horty?
Najsprytniejsza metoda przesłuchania – słuchaj z uwagą świadka.
– Junior Horton. Cofnięty obrońca. Szybki, rozrośnięty, utalentowany. Za to we łbie sieczka.
– A jak się to ma do Christiana?
– Nie patrzyli sobie w oczy.
– Dlaczego?
Danny Clarke chwilę się zastanawiał.
– Nie wiem. Poszło im chyba o tę dziewczynę, która zniknęła.
– Kathy Culver?
– Tak. O nią.
– Dlaczego?
Trener odwrócił się do magnetowidu, zmienił kasetę i postukał w klawiaturę.
– Zdaje się, że spotykała się z Hortym przed Christianem.
– I co się stało?
– Horty od samego początku był zepsutym jabłkiem. Kiedy kończył studia, odkryłem, że sprzedaje graczom narkotyki – kokainę, dopalacze i Bóg wie co jeszcze. Wywaliłem go. Później dowiedziałem się, że przez trzy lata dostarczał chłopakom sterydy.
Później? Akurat! – żachnął się Myron, choć raz zachowując tę myśl dla siebie.
– Co to ma wspólnego z Christianem?
– Zaczęły krążyć plotki, że to on doprowadził do rzucenia Horty’ego z drużyny. Horty je podsycał, rozpowiadając chłopakom, że Christian kabluje na nich, że pakują się sterydami itepe.
– A kablował?
– Nie. Kiedy dwaj moi najlepsi gracze przyszli na mecz nawaleni, że ledwie widzieli na oczy, wyciągnąłem wobec nich konsekwencje. Christian nie miał z tym nic wspólnego.
– Powiedział pan to swoim chłopcom?
– Myślisz, że to by coś dało? Pomyśleliby, że go kryję, chronię. I znielubiliby go jeszcze bardziej. Dopóki nie miało to i wpływu na grę zespołu – a nie miało – nie zawracałem sobie i tym głowy. Zostawiłem sprawy własnemu biegowi.
– Urodzony pedagog z pana, trenerze.
Clarke zgromił Myrona wzrokiem jak pierwszoroczniaka. Żyła na czole mu nabrzmiała.
– Pleciesz, Bolitar!
– Nie pierwszy raz.
– Dbam o swoich chłopców.
– Aha, widzę. Pozwolił pan Horty’emu pozostać w drużynie, dopóki faszerował chłopaków niebezpiecznymi środkami, dzięki którym grali lepiej. Kiedy przerzucił się na mocniejsze, na takie, które przeszkadzają w grze, nagle zmienił się pan w szlachetnego pogromcę narkotyków.
– Dość mam słuchania tych pierdoł! – huknął Danny Clarke. – Zwłaszcza z ust zasranego krwiopijcy! Jazda mi z gabinetu! W tej chwili!
– Nie wybrałby się pan ze mną do kina, trenerze? – spytał Myron. – Albo na show na Broadwayu?
– Won!
Myron wyszedł. Znalezienie nowego przyjaciela musiało zaczekać na inny dzień. Najważniejszy był urok osobisty.