Johannes zwiedzał miasto. Urażona Bellis patrzyła przez wodę na światła, które wysnuwały z mroku wieże. Przy burtach „Terpsychorii” nie było szalup i nie miał jej kto zawieźć na ląd. Kipiała frustracją. Nawet kwiląca siostra Meriope znalazła w sobie dość siły, żeby opuścić statek.

Bellis udała się na poszukiwania Cumbershuma. Nadzorował marynarzy łatających uszkodzony żagiel.

– Panna Coldwine.

Obrzucił ją chłodnym spojrzeniem.

Panie poruczniku, chciałam spytać, czy mogłabym zdeponować korespondencję w należącym do Nowego Crobuzon magazynie, o którym mówił mi kapitan Myzovic. Mam coś pilnego do wysłania… Głos odmówił jej posłuszeństwa. Cumbershum pokręcił głową. Niemożliwe, panno Coldwine. Nie mam kogo z panią posłać, nie mam klucza i w żadnym wypadku nie zamierzam prosić teraz o niego kapitana… Życzy sobie pani, abym kontynuował?

Nieszczęśliwa Bellis zapanowała nad sobą siłą woli.

– Panie poruczniku – powiedziała pozbawionym emocji tonem. – Panie poruczniku, kapitan osobiście obiecał mi, że będę mogła zostawić list. To niezwykle ważne.

– Panno Coldwine, gdyby to ode mnie zależało, sam bym panią eskortował, ale nie mogę i obawiam się, że nie mam na ten temat nic więcej do powiedzenia. Chociaż z drugiej strony… – Rozejrzał się chyłkiem na boki i powtórzył: – Chociaż z drugiej strony… proszę nikomu o tym nie mówić, ale… magazyn nie będzie pani potrzebny. Więcej powiedzieć nie mogę. Za kilka godzin pani zrozumie. Kapitan zwołał spotkanie na jutro rano. Wszystko wyjaśni. Proszę mi uwierzyć, panno Coldwine. Nie musi pani zostawiać listu tutaj. Daję pani na to moje słowo.

„Co on sugeruje?” – pomyślała Bellis, jednocześnie spanikowana i uradowana. „Na wszystkich bogów, co on sugeruje?”.

Jak większość skazańców Tanner Sack z zasady nie oddalał się zanadto od miejsca, które sobie zajął na pokładzie. Znajdowało się blisko sporadycznego światła z góry, jak również pożywienia, toteż było przedmiotem powszechnego pożądania. Dwukrotnie ktoś usiłował je ukraść, przenosząc się na jego kawałek podłogi, kiedy on poszedł za potrzebą. W obu wypadkach Tanner zdołał bez walki przegonić intruza.

Godzinami siedział oparty o ścianę na jednym z końców klatki. Szekel nigdy nie musiał go szukać.

– Hej, Sack! – Tanner spał i upłynęło sporo czasu, zanim rozproszyły się chmury w jego głowie. Szekel uśmiechał się do niego zza krat. – Obudź się, Tanner. Chcę ci opowiedzieć o Salkrikaltorze.

– Cicho bądź, mały – burknął mężczyzna obok Tannera. – Próbujemy spać.

– Odpierdol się, prze-tworzony kutasie – bluznął Szekel. – Chcesz dostać coś do jedzenia, jak następnym razem tu przyjdę?

Tanner zamachał pojednawczo rękami.

– Już dobrze, chłopie, już dobrze – powiedział, usiłując do końca się rozbudzić. – Mów, co masz do powiedzenia, byle nie za głośno, co?

Szekel uśmiechnął się od ucha do ucha. Był pijany i uradowany.

– Widziałeś kiedyś Salkrikaltor, Tanner?

– Nie, chłopie. To mój pierwszy wyjazd z Nowego Crobuzon – odparł Tanner łagodnie.

Mówił cicho w nadziei, że Szekel będzie go w tym naśladował.

Chłopiec wywinął oczami i oparł się o ścianę.

– Wsiadasz do łódki i wiosłujesz koło budynków, które wychodzą prosto z morza. Miejscami są blisko siebie jak drzewa. Wysoko w górze są wielkie mosty i czasem widać, jak ktoś, człowiek albo rak, skacze do wody. Jak człowiek, to na główkę, jak rak, to z podwiniętymi wszystkimi odnóżami, a potem ląduje w wodzie i wypływa na powierzchnię albo znika w głębinie. Właśnie byłem w barze w dzielnicy Od Lądu. To… – Dla zilustrowania słów układał dłonie w powyginane kształty. – Wysiada się z łódki prosto przez duże drzwi do wielkiej sali z tancerkami. – Uśmiechnął się łobuzersko. – A potem do baru, kurwa, nie ma podłogi, tylko rampa, co kilometrami schodzi do morza. Wszystko podświetlone od dołu. Raki łażą po tej kładce w tę i we w tę, do baru albo z powrotem do domu, wynurzają się i zanurzają. – Szekel cały czas uśmiechał się szeroko i kręcił głową. – Jeden z naszych tak się uwalił, że sam ruszył w drogę… – podjął ze śmiechem. – Wywlekliśmy go przemoczonego z wody. Rany, Tanner… W życiu czegoś takiego nie widziałem. My tu gadamy, a oni kręcą się pod nami. W tej chwili. Zupełnie jak we śnie. Miasto siedzi na morzu, a pod spodem jest go więcej niż na wierzchu. Jakby było odbite w wodzie, ale oni mogą wejść w to odbicie. Chcę to zobaczyć, Tanner – oznajmił z przejęciem. – Na statku są kombinezony, hełmy i różne inne… Jak by się dało, to zaraz bym zszedł. Zobaczył wszystko tak, jak oni widzą… – Tanner zastanawiał się, co powiedzieć, ale wciąż był zmęczony. Potrząsnął głową i usiłował sobie przypomnieć te fragmenty Kronik Crawfoota, które mówiły o życiu w morzu. Zanim zdążył się odezwać, Szekel dźwignął się na nogi. – Lepiej pójdę. Kapitan wszędzie powywieszał ogłoszenia. Rano zebranie, ważne instrukcje, sru-tu-tu-tu. Lepiej się przekimam.

Zanim Tanner przypomniał sobie historię o Crawfoocie i skrytobójcach spod znaku konchy, Szekla już nie było.

Rozdział piąty

Następnego dnia, kiedy Bellis wstała, „Terpsychoria” znajdowała się na otwartym morzu.

Płynęli na wschód i było coraz cieplej, dlatego pewnie pasażerowie, którzy zebrali się celem wysłuchania kapitańskiego ogłoszenia, nie mieli już na sobie swoich najgrubszych płaszczy. Załoga stała w cieniu bezanmasztu, a oficerowie przy schodkach na mostek.

Nowo przybyły, Silas Fennec, trzymał się z boku. Zobaczył, że Bellis patrzy na niego i uśmiechnął się do niej.

– Poznała go pani? – spytał Johannes Tearfly zza jej pleców. Pocierając podbródek, przyglądał się Fennecowi z zainteresowaniem. – Była pani z kapitanem pod wodą, prawda? Kiedy zjawił się Fennec?

Bellis wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.

– Nie rozmawialiśmy.

– Czy może wiadomo pani, dlaczego zmieniliśmy trasę? – Bellis zmarszczyła brwi na znak, że nie rozumie pytania. Spojrzał na nią karcąco. – Słońce mamy po lewej stronie. Płyniemy zatem na południe. Czyli nie tam, gdzie powinniśmy.

Kiedy na schodkach pojawił się kapitan, pomruki na pokładzie umilkły. Podniósł do ust miedziany lejek.

– Dziękuję, że zebraliście się tak szybko. – Wiatr niósł blaszane echo jego słów. – Mam przykrą wiadomość. – Na chwilę odsunął megafon od ust i zdawał się układać w głowie wypowiedź. Kiedy do niej powrócił, brzmiał bojowo: – Z góry zaznaczam, że nie dopuszczam żadnych sporów ani polemik. To nie jest czas na dyskusje. Reaguję na nieprzewidziane okoliczności i nie pozwolę na kwestionowanie moich decyzji. Nie płyniemy do Nova Esperium. Wracamy do Zatoki Żelaznej.

Pośród pasażerów rozległy się odgłosy zbulwersowania i oburzenia, a pośród załogi pomruki osłupienia.

„Nie może tego zrobić!” – pomyślała Bellis. Ogarnęła ją panika, ale przyjęła nowinę bez zaskoczenia. Zdała sobie sprawę, że spodziewała się tego, odkąd Cumbershum zasugerował, że nie trzeba będzie zostawiać listu w magazynie. Uzmysłowiła sobie również, że w głębi duszy cieszy się z perspektywy powrotu. Brutalnie zdławiła w sobie to uczucie. „To nie będzie dla mnie powrót do domu” – pomyślała z rozpaczą. „Muszę uciec. Co ja zrobię?”.

– Dosyć! – krzyknął kapitan. – Jak mówię, ta decyzja nie przyszła mi łatwo. – Podniósł głos, aby wybić się ponad okrzyki protestu. – W ciągu tygodnia będziemy z powrotem w Zatoce Żelaznej, ale dla płacących pasażerów znalezione zostaną zastępcze rozwiązania. Być może będziecie musieli popłynąć innym statkiem. Mam świadomość, że wydłuży to wam podróż o miesiąc, ale mogę z tego powodu tylko wyrazić ubolewanie.

Jego ponura i wściekła mina nie miała w sobie nic ubolewającego.

– Nova Esperium będzie musiała przeżyć bez was jeszcze kilka tygodni. Pasażerowie do godziny trzeciej będą przebywali na pokładzie rufówki. Załoga zaczeka tutaj na nowe rozkazy.

Odstawił od ust tubę i ruszył na dół.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: