Westchnęła i ponownie obejrzała kartkę. Szekel zaglądnął jej przez ramię i zaczął niepewnie odczytywać nazwiska.

„Krüach Aum” – przeczytała wreszcie Bellis, nie zważając na Szekla, który sylabizował powoli. „Jakie egzotyczne” – pomyślała z przekąsem, patrząc na pismo, archaiczny wariant ragamoll. „Johannes wspomniał o tobie. To nazwisko w kettai”.

W katalogach były po dwa woluminy Halprina i Fetchpawa: Polemiki z Benchamburgiem: radykalna teoria wody tego pierwszego – w dwóch tomach – oraz Ekologie morskie i Biofizyka wody morskiej tego drugiego.

Uhl-Hagd-Shajjer mógł się poszczycić sporą liczbą prac w katalogu książek z Khadoh o objętości średnio około czterdziestu stron. Bel1is była dostatecznie obznajomiona z alfabetem księżycowym, aby odcyfrować brzmienie tytułów, ale nie miała pojęcia, co one znaczą. Książek autorstwa Krüacha Auma nie było w ogóle.

Bellis patrzyła, jak Szekel uczy się czytać, grzebie w kartkach, na których wypisał trudne słowa, uzupełnia je podczas ich wymawiania, kopiuje słowa z leżących dokoła gazet, z szufladek katalogowych, z listy nazwisk zostawionej przez Tintinnabuluma. Wyglądało to tak, jakby chłopiec umiał kiedyś czytać i teraz odświeżał tę umiejętność.

O piątej usiadł z nią nad Bohaterskim jajem. Na jej pytania o przygody jaja odpowiadał z niemal komiczną precyzją. Wypowiadała nieznane mu słowa, sylaba po sylabie, pomagała mu zorientować się w zamęcie niemych lub różnie wymawianych liter. Powiedział jej, że przygotował się już z innej książki, którą przeczytał tego dnia w bibliotece.

Tego wieczoru Bellis po raz pierwszy napisała w liście o Silasie Fennecu. Kpiła z jego pseudonimu, ale przyznała, że po wielu dniach spędzonych samotnie towarzystwo tego aroganta sprawiło jej ulgę. Kontynuowała lekturę Esejów o zwierzętach Johannesa. Zastanawiała się, czy Fennec przyjdzie znowu, a kiedy nie przyszedł, położyła się do łóżka rozdrażniona i znudzona.

Nie po raz pierwszy śniła o rzecznej wyprawie do Zatoki Żelaznej.

Tannerowi śniło się, że jest prze-twarzany.

Znowu trafił do fabryki kar w Nowym Crobuzon, gdzie przez wiele rozdzierających, zamroczonych minut bólu i upokorzenia przyszywano mu dodatkowe kończyny. Powietrze znowu rozbrzmiało industrialnymi hałasami i krzykami, a Tanner leżał przypięty do pozaciekanego drewna, ale tym razem nachylony nad nim mężczyzna nie był biotaumaturgiem w masce, tylko armadyjskim cho rurgiem.

Tak samo jak na jawie chorurg pokazał mu rysunki anatomiczne jego ciała, z zaznaczonymi na czerwono miejscami przeznaczonymi do zmiany, podobnymi do poprawek w szkolnym zeszycie dziecka. Będzie bolało? – spytał Tanner i fabryka kar zblakła, sen też.

Pytanie pozostało. „Będzie bolało?” – pomyślał, leżąc w swoim pokoju, w którym od niedawna mieszkał sam.

Ale kiedy zszedł pod wodę, ponownie ogarnęła go tęsknota i zdał sobie sprawę, że mniej się boi bólu niż wiecznie go trawiącego pragnienia.

Angevine surowym tonem powiedziała Szeklowi, jak ma się zachowywać, gdy ona pracuje.

– Nie możesz tak do mnie zagadywać, chłopcze. Pracuję u Tintinnabuluma od lat. Niszczukowody płacą mi za opiekę nad nim, odkąd go sprowadzili. Dobrze mnie wyszkolił i jestem mu winna lojalność. Trzymaj się ode mnie z daleka, kiedy pracuję, rozumiesz? – Ostatnio z reguły mówiła do niego w salt, zmuszając go do nauki tego języka – była wobec niego bezwzględna, bo chciała jak najszybciej przyswoić go miastu. Odwróciła się do wyjścia, ale Szekel ją zatrzymał i powiedział zająkliwie, że chyba nie przyjdzie tego wieczoru do jej kajuty, że chyba powinien nocować u Tannera, który ma lekką chandrę.

– Dobrze o tobie świadczy, że o nim myślisz – powiedziała. Pod wieloma względami bardzo szybko dojrzewał. Lojalność, pożądanie i miłość nie wystarczały jej. Prawdziwą namiętność budziło w niej to częste wyzieranie mężczyzny spod dziecka, którego skorupę z siebie zrzucał. Macierzyńska czułość przeradzała się w niej wtedy w coś twardszego, bardziej prymitywnego i zawrotnego. – Poświęć mu jeden wieczór, a do mnie przyjdź jutro, mój kochanku.

To ostatnie słowo powiedziała z rozmysłem. Szekel uczył się z wdziękiem przyjmować takie prezenty.

Szekel spędzał w bibliotece samotne godziny, w otoczeniu drewna, papieru welinowego, delikatnie butwiejącej skóry i książkowego kurzu. Trzymał się działu w ragamoll, mając wokół siebie książki, które ostrożnie zdejmował z półek i otwierał. Teksty i obrazy leżały na podłodze jak kwiaty. Powoli przyswajał sobie opowieści o kaczkach, ubogich chłopcach, którzy zostali królami, bitwach z trałowcami i historii Nowego Crobuzon.

Zapisywał każde kłopotliwe słowo, którego dźwięki próbowały mu się wymknąć: pszczoła, szabla, charkot, Jhesshul, Krüach. Ćwiczył je bez ustanku.

Wszystkie książki trzymał przy sobie i odkładał na półkę dopiero na koniec dnia, nie według niezrozumiałych dla niego sygnatur, tylko zgodnie z własnym systemem mnemotechnicznym: ta idzie między duży czerwony i mały niebieski grzbiet, ta idzie na koniec obok książki z obrazkiem statku powietrznego.

Zdarzył się jeden straszny moment paniki. Szekel zdjął z półki książkę i kształty w środku, wszystkie litery, były jego przyjaciółmi, ale kiedy usiadł nad nimi i zaczął je wypowiadać, czekając, aż zabrzmią mu w głowie słowa, wyszedł z tego bełkot. Szekel wpadł w roztrzęsienie, sądząc, że utracił to, co zdobył.

Potem jednak zdał sobie sprawę, że wziął książkę z półki na lewo od działu w ragamoll, że alfabet jest wspólny z niedawno opanowanym przez niego, ale układa się w inny język. Szekel zbaraniał, uzmysłowiwszy sobie, że ryty, które po konał, spełniają to samo zadanie dla ludzi, którzy w ogóle nie umieliby się ze sobą porozumieć. Uśmiechnął się szeroko na tę myśl. Ta literkowa wspólnota ucieszyła go.

Otwierał kolejne obcojęzyczne tomy i produkował albo próbował produkować dźwięki odpowiadające literom, po czym śmiał się z tego, jak dziwnie brzmią. Usiłował powiązać obrazki ze słowami i stawiał ostrożną hipotezę, że w owym języku to konkretne skupisko liter oznacza „łódź”, a tamto „księżyc”.

Szekel powoli oddalał się od działu ragamollskiego, na chybił trafił brał książki i wpatrywał się w zawarte w nich nieprzeniknione historie, zmierzał długimi korytarzami książek dla dzieci, po czym dotarł do nowych regałów. Tam otworzył książkę z pismem zupełnie niepodobnym do tego, które znał. Roześmiał się, zachwycony tymi dziwnymi zawijasami.

Poszedł dalej i znalazł kolejny alfabet, a później jeszcze jeden. Przez wiele godzin z fascynacją i zdziwieniem penetrował nieragamollskie półki. Te pozbawione sensu słowa i nieczytelne alfabety budziły w nim nie tylko nabożną cześć wobec świata, ale również resztki fe tyszyzmu, któremu ulegał w czasach, kiedy wszystkie książki istniały dla niego w takiej formie jak te – były niemymi przedmiotami kreślonej masie, rozmiarach i barwie, ale pozbawionymi treści.

A jednak coś się zmieniło. To już nie to samo, kiedy patrzy się na te stronice ze świadomością, że miałyby sens dla jakiegoś cudzoziemskiego dziecka, tak jak Bohaterskie jajo, Historia Nowego Crobuzon czy Osa w peruce otworzyły przed nim skarbiec swojego znaczenia.

Książkom napisanym w niskim i wysokim kettai, sunglari, lubbock i khadohi przyglądał się z rodzajem fascynacji, tęsknoty za utraconą niepiśmiennością, chociaż ani przez moment nie miał chęci do niej wracać.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: