Znalazłam wolne miejsce przy krawężniku kilkadziesiąt metrów od baru. Starannie zamknęłam wóz i przeszłam kawałek, lecz tylko po to, by się przekonać, że lokal jest nieczynny. Drzwi blokowała ciężka żelazna sztaba, wszystkie okna były szczelnie zasłonięte. Nikt sobie nie zadał trudu, aby wywiesić kartkę z jakimś wyjaśnieniem. Nawet specjalnie mnie to nie rozczarowało. Po wydarzeniach na sali gimnastycznej nie miałam wielkiej ochoty na zawieranie bliższej znajomości z kolejnymi mieszkańcami tej dzielnicy. Pospiesznie wróciłam do jeepa i powoli przejechałam aż do końca ulicy Starka, mając nadzieję, że dojrzę gdzieś Morelliego. Potem zawróciłam i pojechałam z powrotem. Kiedy zaś po raz piąty mijałam salę treningową, ogarnęło mnie znużenie, w dodatku kończyła się benzyna. Zatrzymałam samochód i przeszukałam skrytkę w desce rozdzielczej, lecz nie znalazłam niczego ciekawego. Byłam w kropce. Nie miałam ani paliwa, ani pieniędzy, ani karty kredytowej.

Doszłam do wniosku, że jeśli chcę dalej prowadzić poszukiwania, muszę zdobyć forsę na podstawowe wydatki. Nie mogłam dłużej żyć, ssąc łapę jak wygłodniały niedźwiedź. Jedyne rozwiązanie tego problemu widziałam w kolejnej rozmowie z Vinniem. Musiałam uzyskać od niego jakąś zaliczkę. Kiedy zatrzymały mnie czerwone światła przed skrzyżowaniem, wykorzystałam wolny czas na dokładne obejrzenie telefonu komórkowego. Włączyłam aparat i na wyświetlaczu ukazał się jego numer. Przynajmniej ta jedna rzecz była pozytywna. Mogłam zapomnieć o skrupułach. Skoro odważyłam się ukraść samochód Morelliego, równie dobrze mogłam też obciążyć jego rachunek telefoniczny.

Zadzwoniłam do biura kuzyna. Odebrała Connie.

– Czy Vinnie jest u siebie? – zapytałam.

– Owszem. I pewnie będzie tu siedział przez całe popołudnie.

– Wpadnę tam za jakieś dziesięć minut. Muszę z nim porozmawiać.

– Znalazłaś Morelliego?

– Nie. Na razie skonfiskowałam jego samochód.

– Ze składanym dachem?

Pospiesznie zerknęłam do góry.

– Nie.

– Szkoda – mruknęła Connie.

Skręciłam w szeroką aleję Southard, ustalając w myślach następne posunięcia. Powinnam zdobyć tyle pieniędzy, żeby mi starczyło przynajmniej na dwa tygodnie. A jeśli zamierzałam wykorzystać ten samochód jako przynętę na Morelliego, to warto by też zainwestować w jakieś urządzenie alarmowe. Przecież nie mogłam obserwować jeepa przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie mogłam ryzykować, że Joe mi go po prostu odbierze, kiedy będę spała, siedziała w toalecie czy robiła zakupy.

Próbowałam oszacować wielkość potrzebnej zaliczki, kiedy niespodziewanie zaterkotał telefon. Byłam do tego stopnia zaskoczona, że omal nie wjechałam na chodnik. Poczułam się tak, jakbym została przyłapana na podsłuchiwaniu, wymyślaniu obrzydliwych kłamstw czy też siedziała na klozecie, podczas gdy walą się ściany łazienki. Z trudem opanowałam irracjonalną chęć zatrzymania samochodu w pierwszym lepszym dogodnym miejscu i rzucenia się do panicznej ucieczki.

Zwolniłam i sięgnęłam po aparat.

– Słucham.

Przez chwilę panowała cisza, wreszcie kobiecy głos zażądał stanowczo:

– Chcę rozmawiać z Josephem Morellim.

No i masz babo placek. Od razu rozpoznałam głos starszej pani Morelli, matki Joego. Jakby mi brakowało innych zmartwień.

– Joego tu nie ma.

– A kto mówi?

– Jestem jego przyjaciółką. Poprosił mnie, bym się zaopiekowała jego samochodem na jakiś czas.

– Kłamiesz! – rzekła ostro kobieta. – To ty, Stephanie Plum. Wcale nie tak trudno cię poznać po głosie. Czy możesz mi wyjaśnić, co robisz w samochodzie Josepha?

Chyba nikt nie potrafi aż tak dobitnie okazywać swej pogardy, jak pani Morelli. Gdybym w podobnej sytuacji rozmawiała z kimś innym, pewnie zaczęłabym się tłumaczyć i przepraszać, ale matka Joego należała do tych osób, które wzbudzały we mnie bezpodstawny lęk.

– Halo! – zawołałam. – Nic nie słyszę. Halo! Halo!

Szybko wyłączyłam aparat i odwiesiłam go na miejsce.

– Brawo, Steph – pochwaliłam się na głos. – To było naprawdę dobre. Wykazałaś się profesjonalną pomysłowością i znakomitym refleksem.

Zaparkowałam wóz i ruszyłam energicznym krokiem do biura Vinniego. Układałam w myślach zdania, czując zarazem, że krew zaczyna mi krążyć szybciej, jakbym zyskała dodatkowe siły. Wkroczyłam do środka z dumnie uniesioną głową, jak prawdziwa gwiazda, dałam Connie znak kciukiem uniesionym ku górze, po czym weszłam do gabinetu kuzyna. Siedział zgarbiony nad biurkiem, uważnie przeglądając program wyścigów konnych.

– Cześć. Jak leci?

– Jak krew z nosa – burknął. – Masz jeszcze jakieś pytania.

Właśnie to mi się podoba w naszej rodzince. Pozostajemy wszyscy w bliskim kontakcie, odnosząc się do siebie przyjaźnie i z wyrozumiałością.

– Potrzebuję zaliczki. Mam zbyt duże wydatki związane z realizacją twojego zlecenia.

– Zaliczki? To jakiś żart? Czyżbyś zamierzała mi poprawić humor?

– Wcale nie żartuję. Skoro mam zdobyć dziesięć tysięcy honorarium za schwytanie Morelliego, to chciałabym teraz uzyskać ze dwa tysiące zaliczki.

– Wybij to sobie z głowy. I nawet nie próbuj mnie znowu szantażować. Jeśli cokolwiek wygadasz mojej żonie, to mogę się już uznać za trupa, a od nieboszczyka nie wydębisz nawet złamanego grosza, spryciulo.

Trudno było odmówić mu racji.

– W porządku, nie będę cię szantażować. Za to sprawdzę, do jakiego stopnia jesteś chciwy. Zróbmy tak: jeśli dasz mi teraz dwa tysiące zaliczki, nie będę się domagała pełnych dziesięciu procent kaucji.

– A jeśli nie znajdziesz Morelliego? Czy choć przez chwilę brałaś pod uwagę taką możliwość?

Każdego ranka ta myśl wyrzucała mnie z łóżka.

– Na pewno go sprowadzę.

– Już to widzę. Nie gniewaj się, ale pozwolę sobie w to wątpić. I nie zapominaj, że zgodziłem się dać ci tę sprawę jedynie na tydzień. Jeśli nie znajdziesz Morelliego do poniedziałku, przekażę ją komu innemu.

W drzwiach gabinetu stanęła Connie.

– Po co robić z igły widły? Stephanie potrzebuje pieniędzy? To dlaczego nie dasz jej sprawy Clarence’a Sampsona?

– Kim jest ten Sampson?

– To jeden z niepoprawnych pijaczków, naszych stałych klientów. Zazwyczaj spokojnie wraca do domu i idzie spać, ale od czasu do czasu wstępuje w niego diabeł.

– To znaczy?

– Na przykład ostatnio usiadł za kierownicą w stanie kompletnego upojenia alkoholowego i spotkało go to nieszczęście, że dokumentnie zniszczył jeden z wozów policyjnych.

– Po pijanemu zderzył się z radiowozem?

– No, niezupełnie. Postanowił skorzystać z okazji i sobie nim pojeździć, ale nie zdążył wyhamować przed wystawą sklepu monopolowego przy ulicy State.

– Masz zdjęcie tego faceta?

– Mogłabym otworzyć wystawę z jego fotografiami z okresu ostatniego dwudziestolecia. Już tyle razy poręczaliśmy kaucję za Sampsona, że mogę z pamięci zacytować numer jego polisy ubezpieczeniowej.

Poszłam za Connie do sekretariatu. Z niecierpliwością czekałam, aż wybierze ze stosu odpowiednie dokumenty.

– Większość pracujących dla nas agentów bierze po kilka spraw naraz – wyjaśniła, przekazując mi aż kilkanaście teczek. – W ten sposób mogą działać wydajniej. Tu masz sprawy, którymi się zajmował Morty Beyers. Jeszcze jakiś czas będzie musiał spędzić w szpitalu, więc możesz przejąć je wszystkie. Niektóre są dość proste. Powbijaj sobie w pamięć nazwiska tych ludzi i trzymaj pod ręką ich fotografie. W każdej chwili możesz się natknąć na którąś z poszukiwanych osób, W ubiegłym tygodniu Andy Zabotsky postanowił kupić sobie na obiad porcję pieczonego kurczaka i rozpoznał w sprzedawcy jednego z poszukiwanych. Po prostu miał szczęście. Ten gość był handlarzem narkotyków, przez niego stracilibyśmy kaucję w wysokości trzydziestu tysięcy dolarów.

– Nie wiedziałam, że poręczacie także za handlarzy narkotyków – zagadnęłam. – Sądziłam, że wasi klienci to głównie pijacy i drobni złodzieje.

– Handlarze narkotyków są dla nas źródłem dość łatwych zysków – odparła Connie. – Mają swoje rewiry, stałą klientelę, na której zarabiają grubą forsę. Jeśli więc nie zgłoszą się do sądu, wcześniej czy później znowu zaczną działać na swoim terenie, zatem łatwo ich namierzyć.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: