Wskazał mi miejsce w foteliku przystawionym do biurka.
– Słyszałem, że znów pojawiła się pani w tej okolicy, postanowiłem więc skorzystać z okazji i serdecznie panią przeprosić. Wiem, co zaszło na sali między panią a Benito. Próbowałem się do pani dodzwonić, lecz aparat był odłączony.
Te przeprosiny jedynie wywołały moją złość.
– Brutalnego zachowania Ramireza nie da się w żaden sposób usprawiedliwić.
Alpha wyglądał na zakłopotanego.
– Nigdy nie przypuszczałem, że napotkam tego rodzaju problemy – rzekł. – Od początku kariery zależało mi tylko na tym, by mieć pod swą opieką przynajmniej jednego znakomitego boksera, a kiedy już takiego znalazłem, nabawiłem się przez niego wrzodów żołądka. – Z górnej szuflady biurka wyciągnął pokaźnych rozmiarów butelkę środka przeciw nadkwasocie. – Sama pani widzi. Zacząłem kupować to świństwo, gdy go poznałem. – Pociągnął spory łyk mikstury, przycisnął dłoń do piersi i odetchnął głęboko. – Jeszcze raz przepraszam. Jest mi niezmiernie przykro za to, co spotkało panią na sali treningowej.
– Nie widzę żadnego powodu, żeby pan mnie przepraszał. Przecież to nie pan zawinił.
– Chciałbym traktować to w ten sam sposób, lecz, niestety, jest to także moja wina. – Zakręcił z powrotem butelkę, wstawił ją do szuflady biurka, po czym pochylił się nisko, opierając szeroko łokcie na blacie. – Pracuje pani dla Vinniego?
– Tak.
– Znam go jeszcze z dzieciństwa. To facet z charakterem. Uśmiechnął się przymilnie. Odniosłam wrażenie, że przed tym spotkaniem zrobił dokładny wywiad środowiskowy.
Szybko jednak spoważniał, przygarbił się nieco i spuścił głowę, utkwiwszy spojrzenie w swoich dłoniach.
– Czasami sam nie wiem, jak postępować z Benito. On wcale nie jest taki zły, po prostu brak mu ogłady. Za to wspaniale potrafi boksować. Dla takiego jak on, człowieka znikąd, ten wielki sukces ma podwójne znaczenie.
Zerknął na moją twarz, zapewne chcąc się przekonać, czy trafia do mnie takie tłumaczenie. Jęknęłam cicho, pragnąc dać mu do zrozumienia, że nadal odczuwam obrzydzenie.
– Nawet nie chcę próbować wyjaśniać jego zachowania – dodał, robiąc jeszcze smutniejszą minę. – Benito coraz częściej postępuje niewłaściwie. Teraz nie mam już na niego żadnego wpływu. Nie słucha niczyich rad. W dodatku otoczył się ludźmi, którym boks odebrał resztki zdrowego rozsądku.
– To prawda. Na sali trenowała spora grupa, lecz nikt się za mną nie wstawił.
– Rozmawiałem z nimi o tamtym zajściu. No cóż, kiedyś kobiety otaczano szacunkiem. Teraz nie szanuje się nikogo i niczego. Coraz więcej morderców, narkomanów… – urwał i zagłębił się we własnych myślach.
Przypomniałam sobie, co Morelli mówił mi o Ramirezie i kilku ciążących na nim oskarżeniach o gwałt. Widocznie Alpha bądź to usilnie chował głowę w piasek, bądź też wziął na siebie zadanie robienia porządków po swym pupilku przynoszącym mu krociowe dochody. Wydawało mi się jednak, że bardziej pasuje do niego strusia polityka.
Przez jakiś czas przyglądałam mu się w milczeniu. Czułam się zbyt zagubiona w tym obskurnym gabinecie, w popadającej w ruinę kamienicy, by spokojnie zebrać myśli, a jednocześnie wciąż byłam do tego stopnia rozżalona, iż nie potrafiłam wydać z siebie choćby pomruku zrozumienia.
– Jeśli Benito będzie się jeszcze pani naprzykrzał, proszę mnie powiadomić – rzekł w końcu Alpha. – Nie chciałbym, żeby coś takiego się powtórzyło.
– Przedwczoraj wieczorem zjawił się pod drzwiami mego mieszkania i usiłował się dostać do środka. Na korytarzu zachowywał się wyzywająco i zapaskudził mi drzwi. Jeśli kiedykolwiek zobaczę go tam po raz drugi, zawiadomię policję i wniosę oskarżenie.
Alpha był wyraźnie wstrząśnięty.
– Nic o tym nie wiedziałem. Ale nie zrobił nikomu krzywdy, prawda?
– Nie, nikogo nie pobił.
Wyjął z szuflady biurka wizytówkę i szybko dopisał na niej ciąg cyfr.
– To mój domowy numer telefonu – rzekł, podając miją. – Gdyby miała pani jeszcze kłopoty, proszę dzwonić o dowolnej porze. Jeśli Benito ośmieli się włamać do pani mieszkania, będzie miał ze mną do czynienia.
– Nie sądzę, aby zdołał się włamać. Ale proszę go trzymać z dala ode mnie.
Alpha zacisnął wargi i przytaknął szybkim skinieniem głowy.
– Podejrzewam, że nie wie pan nic o Carmen Sanchez?
– Tylko to, co opisywali w gazetach.
Skręciłam w lewo, w ulicę State, i niemal od razu ugrzęzłam w popołudniowym korku. Stłoczone samochody posuwały się w żółwim tempie. Zostało mi jeszcze trochę pieniędzy na zakupy, toteż minęłam mój dom, pokonałam jeszcze kilkaset metrów i wjechałam na parking przed najbliższym supermarketem.
Stojąc w kolejce do kasy, uświadomiłam sobie nagle, że przecież Morelli także musi w jakiś sposób zdobywać żywność. Oczyma wyobraźni ujrzałam go wchodzącego do sklepu, z przyklejonymi sztucznymi wąsami i w wielkich ciemnych okularach na nosie. Bardzo mnie też ciekawiło, gdzie mieszka. Może sypia w tej niebieskiej furgonetce? Podejrzewałam jednak, że przestał z niej korzystać po tym, jak go zauważyłam za kierownicą, lecz wcale nie byłam o tym przekonana. Niewykluczone, że odznaczał się przesadną wiarą w siebie. Dysponował wszak ruchomym punktem obserwacyjnym, w którym mógł też nocować, a żywił się chociażby konserwami. Zresztą wszystko wskazywało na to, że ta furgonetka została wyposażona w nowoczesny sprzęt elektroniczny. Jeśli obserwował Ramireza z przeciwnej strony ulicy, to równie dobrze mógł zainstalować jakieś mikrofony i prowadzić z furgonetki podsłuch.
Nie widziałam jednak tego auta na ulicy Starka. Co prawda, nie szukałam go specjalnie, lecz z pewnością bym je zauważyła. Niewiele wiedziałam o metodach elektronicznego podsłuchu, ale wydawało mi się, że podsłuchujący musi przebywać gdzieś w pobliżu pomieszczeń, w których zainstalowano mikrofony. Należało wziąć to pod rozwagę. Być może wystarczyło odnaleźć niebieską furgonetkę, żeby przyskrzynić Morelliego.
O tej porze cały plac za domem był już zastawiony i musiałam zaparkować jeepa na jego najdalszym końcu. W takich sytuacjach nie szczędziłam w myślach przykrych słów ludziom, którzy w ogóle nie myślą o innych. Zgarnęłam z siedzenia naręcze papierowych toreb z zakupami oraz pojemnik z sześcioma butelkami piwa i byłam tak obładowana, że do zamknięcia drzwi auta musiałam sobie pomagać kolanem. Kiedy zaś szłam w stronę budynku, a wypchane torby obijały mi kolana, niespodziewanie przyszedł mi na myśl stary dowcip o jajach słonia.
Wjechałam na piętro windą i z ulgą złożyłam wszystkie pakunki na wycieraczce, żeby wyjąć z torebki klucze. Otworzyłam drzwi, zapaliłam światło i przeniosłam towary do kuchni, po czym szybko wróciłam i zamknęłam zasuwę. Następnie posortowałam zakupy, jedne powkładałam do lodówki, inne upchnęłam w szafce. Cieszyła mnie świadomość, że znowu mam pewien zapas żywności w domu. Nie potrafiłam się odzwyczaić od wyniesionych z domu nawyków. Każda gospodyni w „Miasteczku” była bowiem przygotowana na klęskę żywiołową, nikt tam nie umiał żyć, nie mając w zapasie stert papieru toaletowego czy parokilogramowych puszek z mąką.
Nawet Rex okazywał podniecenie moją aktywnością w kuchni. Obserwował mnie ze swojej klatki, stojąc na dwóch nóżkach i opierając maleńkie różowiutkie łapki o szklaną ścianę.
– Nadeszły wreszcie lepsze czasy, Rex – powiedziałam, wkładając mu do klatki spory kawałek jabłka. – Od tej pory możesz codziennie liczyć na świeże jabłka i brokuły.
W supermarkecie kupiłam także plan miasta, rozpostarłam go na kuchennym stole, zanim usiadłam do obiadu. Postanowiłam jutro z samego rana podjąć metodyczne poszukiwania niebieskiej furgonetki. Najpierw trzeba było zlustrować całe otoczenie sali treningowej oraz sąsiedztwo domu, w którym mieszkał Ramirez. Sięgnęłam po książkę telefoniczną, lecz znalazłam w niej aż dwudziestu trzech Ramirezów. Dwóch miało na imię Benito, przy trzech innych nazwiskach umieszczono tylko inicjał imienia, B. Zadzwoniłam pod pierwszy wyszczególniony numer i po czwartym sygnale odezwała się jakaś kobieta. W tle było słychać donośny płacz dziecka.