Sekretarka Vinniego siedziała nisko pochylona nad jakimiś dokumentami, nawet nie podniosła głowy.

– Czym mogę służyć? – zapytała.

– Nazywam się Stephanie Plum, chciałam porozmawiać z moim kuzynem, Vinniem.

– Stephanie! – Kobieta błyskawicznie się wyprostowała. – Nazywam się Connie Rosolli. Moja młodsza siostra, Tina, chodziła z tobą do jednej klasy. Matko Boska… Mam nadzieję, że nie musisz płacić kaucji w sądzie.

Od razu ją rozpoznałam, zresztą była podobna do Tiny, tylko trochę grubsza, bardziej okrągła na twarzy. Miała kruczoczarne, grubo polakierowane włosy, gładką oliwkową cerę i delikatny meszek na górnej wardze.

– Nie. Jedyna rzecz, którą naprawdę muszę, to jak najszybciej zdobyć jakieś pieniądze – odparłam. – Podobno Vinnie poszukuje kogoś do pracy biurowej.

– Wczoraj już przyjęliśmy dziewczynę. Między nami mówiąc, nie masz czego żałować. To paskudna robota. Za minimalną stawkę musiałabyć po całych dniach skakać przed regałem z dokumentami. W mojej ocenie, jeśli już się godzisz spędzać po parę godzin na klęczkach, to lepiej znajdź pracodawcę, który lepiej za to płaci.

– Po raz ostatni spędziłam parę godzin na klęczkach jakieś dwa lata temu, kiedy wypadły mi szkła kontaktowe.

– Wiesz co? Jeśli naprawdę tak bardzo potrzebujesz pracy, to spróbuj namówić Vinniego, żeby ci zlecił szukanie dłużnika. Na tym można nieźle zarobić.

– Ile?

– Dziesięć procent wpłaconej kaucji. – Connie wyciągnęła z szuflady teczkę z dokumentami. – Ta sprawa wpłynęła wczoraj. Wyznaczono kaucję w wysokości stu tysięcy dolarów, a gość nie stawił się na wezwanie do sądu. Gdybyś go odnalazła i ściągnęła, zarobiłabyś dziesięć tysięcy.

Chwyciłam się krawędzi biurka, żeby nie upaść.

– Dziesięć tysięcy za odnalezienie faceta? Nie bujasz?

– No cóż. Czasami tacy ludzie skutecznie się ukrywają, czasami nawet sięgają po broń. Na szczęście to zdarza się dość rzadko. – Zaczęła przerzucać papiery. – Ten facet jest tutejszy. Morty Beyers zajął się już tą sprawą, więc część wstępnej roboty została wykonana. Są tu fotografie, notatki…

– A dlaczego Beyers nie prowadzi dalej poszukiwań?

– Nagły atak wyrostka robaczkowego. Wczoraj, pół godziny przed północą, zabrała go karetka. Leży w szpitalu imienia świętego Franciszka, z drenem w brzuchu i plastikową rurką w nosie.

Byłam daleka od tego, aby źle życzyć Morty’emu, ale odczuwałam coraz silniejsze podniecenie perspektywą przejęcia jego obowiązków. Nie tylko kusiła mnie wysokość honorarium, lecz także pewien prestiż związany z tym zawodem. Z drugiej strony tropienie drobnych przestępców wydawało mi się podłym, a w dodatku byłam tchórzem i możliwość doznania jakichkolwiek uszczerbków cielesnych działała odstraszająco.

– Moim zdaniem nie powinnaś mieć większych kłopotów ze znalezieniem tego faceta – powiedziała Connie. – Zapewne wystarczyłoby pogadać z jego matką. A gdyby zrobiło się gorąco, zawsze mogłabyś się szybko wycofać. Rzekłabym, że nie masz nic do stracenia.

Jeśli nie liczyć mojego życia.

– Sama nie wiem… Odstrasza mnie perspektywa ewentualnej strzelaniny.

– Nie przesadzaj, każda robota niesie ze sobą jakieś ryzyko. Wszyscy musimy się z tym oswoić. Zresztą, według mnie, samo życie w New Jersey jest już dla człowieka wyzwaniem, jeśli wziąć pod uwagę zanieczyszczenie środowiska, piratów drogowych czy uzbrojonych schizofreników. Cóż to za różnica, który wariat weźmie cię na muszkę?

Wyznawałam w przybliżeniu identyczną filozofię. No i te dziesięć tysięcy było cholernie kuszące. Mogłabym uregulować wszystkie swoje długi i wreszcie wyjść na prostą.

– Dobra – oznajmiłam. – Zajmę się tym.

– Najpierw musisz porozmawiać z kuzynem. – Connie obróciła się na krzesełku w stronę drzwi do drugiego pokoju i zawołała głośno: – Hej! Vinnie! Ktoś przyszedł do ciebie!

Vincent miał czterdzieści pięć lat i był mi równy wzrostem, tyle tylko, że nosił buty na bardzo grubej zelówce. Mimo że szczupłej budowy, ciało miał dziwnie miękkie, jakby w ogóle pozbawione kośćca. Gustował w pantoflach o spiczastych noskach i panienkach o spiczastych piersiach, a także ciemnoskórych młodzieńcach. Jeździł ekskluzywnym cadillakiem seville.

– Steph chciałaby się zająć tropieniem naszych dłużników – oznajmiła Connie, gdy tylko Vinnie otworzył drzwi.

– Nie ma mowy, to zbyt niebezpieczne – odparł szybko. – Większość naszych agentów zbierała doświadczenia w firmach ochroniarskich. Poza tym musiałabyś znać podstawowe przepisy z zakresu egzekwowania prawa.

– Mogę się błyskawicznie z nimi zapoznać – powiedziałam.

– W takim razie porozmawiamy, jak to zrobisz.

– Ale ja już teraz potrzebuję pracy.

– To nie moje zmartwienie.

Doszłam do wniosku, że z nim trzeba pogrywać ostro.

– Więc niech to będzie twoje zmartwienie, Vinnie, bo inaczej umówię się na długą i szczerą rozmowę z Lucille.

Miałam na myśli jego żonę, chyba jedyną kobietę w „Miasteczku”, która jeszcze nic nie wiedziała o upodobaniach seksualnych Vinniego. Być może secjalnie starała się niczego nie dostrzegać, a mnie wcale się nie uśmiechała rola kogoś, kto jej na siłę otworzy oczy. Rzecz jasna, gdyby mnie o cokolwiek zapytała, wówczas… Ale to byłaby już zupełnie inna sytuacja.

– Zamierzasz mnie szantażować? Swojego kuzyna?

– Zostałam przyparta do muru.

Vinnie odwrócił się do sekretarki.

– Daj jej parę spraw cywilnych. Takich, które można załatwić przez telefon.

– Ale mnie zależy na tej robocie. – Wskazałam mu teczkę na biurku Connie. – Chciałabym zarobić dziesięć tysięcy.

– Nic z tego, tu chodzi o zabójcę. Nigdy bym się nie zgodził poręczyć za jego kaucję, gdyby facet nie mieszkał w „Miasteczku”. Zrobiło mi się żal jego matki. To sprawa nie dla ciebie, śmierdzi na kilometr.

– Cholernie potrzebuję forsy, Vinnie. Daj mi szansę, a przyciągnę ci tego faceta pod drzwi.

– Już to widzę – burknął. – Nawet nie chcę go więcej oglądać na oczy. Uznałem, że jestem na sto tysięcy do tyłu. Nie wysłałbym po niego nawet zawodowca, a co dopiero takiego żółtodzioba jak ty.

Connie spojrzała na mnie i uśmiechnęła się ironicznie.

– Można by odnieść wrażenie, że musi zapłacić tę kaucję z własnej kieszeni. Wystawi rachunek towarzystwu ubezpieczeniowemu i tak wyjdzie na swoje.

– Daj mi tydzień, Vinnie – powiedziałam. – Jeśli nie ściągnę faceta w ciągu tygodnia, przekażesz sprawę komu innemu.

– Nie dam ci nawet pół godziny.

Zaczerpnęłam głęboko powietrza, pochyliłam się ku niemu i szepnęłam do ucha:

– Wiem wszystko o Madam Zaretski, jej skórzanych strojach i łańcuchach. Wiem również o chłopcach, a nawet o kaczce.

Chyba mowę mu odjęło, bo tylko gapił się na mnie, tak silnie zagryzając wargi, że aż pobielały. Trafiłam w punkt. Lucille pewnie by go obrzygała od stóp do głowy, gdyby się dowiedziała, co wyczyniał z tą kaczką. A potem o wszystkim opowiedziałaby swemu ojcu, Harry’emu „Toporowi”, ten zaś bez wahania obciąłby Vinniemu kutasa.

– A więc kogo mam szukać? – zapytałam, jak gdyby nigdy nic.

Vinnie podniósł teczkę z biurka i wręczając miją, oświadczył:

– Josepha Morelliego.

Serce podeszło mi do gardła. Wiedziałam już, że Joe był zamieszany w zabójstwo. W całym „Miasteczku” huczało od plotek, „Trenton Times” w najdrobniejszych szczegółach opisywało przebieg strzelaniny. Tytuły w gazetach krzyczały: PRACOWNIK MIEJSKICH SŁUŻB PORZĄDKOWYCH ZASTRZELIŁ BEZBRONNEGO CZŁOWIEKA. Zdarzyło się to ponad miesiąc temu i od tego czasu inne, ważniejsze sprawy (jak choćby rekordowa wygrana w toto-lotka) zajęły miejsce na pierwszych stronach dzienników. Niezbyt się tym interesowałam, odniosłam wówczas wrażenie, że chodziło o wypadek nieumyślnego spowodowania śmierci podczas wykonywania obowiązków służbowych. Nie wiedziałam nawet, że Morelli został oskarżony o morderstwo.

Vinnie od razu spostrzegł moją reakcję.

– Sądząc po twojej minie, wnioskuję, że go znasz, przytaknęłam ruchem głowy.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: