– Sama nie wiem. Raczej nie.
– Zmienili mi rozkład patroli, będę teraz pełnił służby w ciągu dnia, ale możemy się spotykać na strzelnicy za sklepem Sunny codziennie o wpół do piątej. Biorę na siebie koszty amunicji i opłaty. Jedyny sposób na pokonanie lęku przed bronią palną to jak najczęstsze ćwiczenia w strzelaniu.
Rozdział 10
Wróciłam do domu o dwudziestej pierwszej i nie mając nic lepszego do roboty postanowiłam gruntownie posprzątać mieszkanie. Automatyczna sekretarka nie zarejestrowała ani jednej wiadomości, nie znalazłam też żadnej podejrzanej paczki przed swoimi drzwiami. Zrobiłam porządek w klatce Rexa, odkurzyłam dywan, wymyłam kafelki w łazience i przetarłam środkiem czyszczącym te nieliczne meble, jakie mi zostały. Skończyłam o dziesiątej. Po raz kolejny sprawdziłam zamknięcie okien i drzwi, wzięłam prysznic i poszłam do łóżka.
Obudziłam się o siódmej całkiem wypoczęta. Spałam jak zabita. Automat dołączony do telefonu nadal wskazywał, że nie było żadnych połączeń. Na zewnątrz ćwierkały ptaki, słońce jasno świeciło i nawet dostrzegłam odbicie swojej twarzy w błyszczącej obudowie tostera. Ubrałam się w szorty oraz bluzkę i nastawiłam ekspres do kawy. Kiedy rozsunęłam zasłony w saloniku, widok za oknem niemalże zaparł mi dech w piersi. Na błękitnym niebie nie zauważyłam ani jednej chmurki, a powietrze wciąż było rześkie i wilgotne po ostatnich opadach. Ogarnęła mnie nieodparta chęć poobcowania ze sztuką, toteż zaśpiewałam na głos: „Wzgórza ożywa-a-ają na dźwięk tej muzyki…” Okazało się jednak, że nie pamiętam dalszego tekstu.
Wróciłam do sypialni i energicznym ruchem odsunęłam zasłonę. Widok Luli wiszącej za oknem zmroził mi krew w żyłach. Była przywiązana do drabinki pożarowej i wyglądała jak nadmuchana gumowa lalka. Wyciągnięte ku górze ręce miała wykręcone pod nienaturalnym kątem, głowa zwisała nisko na piersi, a nogi podciągnięto jej tak, żeby siedziała na podeście drabiny i nie spadła. Była całkiem naga i silnie zakrwawiona. Pasma zakrzepłej krwi posklejały jej włosy i czarnymi smugami ciągnęły się wzdłuż ud. Od zewnątrz zasłonięto ją prześcieradłem, żeby nikt z parkingu nie zauważył nagiego ciała na drabinie.
Zawołałam imię Luli i sięgnęłam do klamki. Serce waliło mi tak, że aż miałam mroczki przed oczyma. Pospiesznie otworzyłam okno, wychyliłam się do polowy i zaczęłam szarpać węzły liny, którą dziewczyna była przymocowana.
Lula się nie ruszała, nie wydawała z siebie żadnego dźwięku, a ja byłam zbyt zdenerwowana, by móc sprawdzić, czy jeszcze oddycha.
– Wszystko będzie w porządku – wymamrotałam nieswoim głosem; czułam silny ucisk w gardle, a w piersi coś paliło jak żywy ogień. – Zaraz sprowadzę pomoc. – Chlipnęłam raz i drugi, próbując opanować szloch. – Tylko nie umieraj. Boże, Lula, nie umieraj.
Odwróciłam się, żeby pobiec do telefonu i zadzwonić po karetkę. Pośliznęłam się na dywanie i huknęłam na podłogę, lecz nawet nie poczułam bólu. Do tego stopnia byłam przerażona, że podreptałam na czworakach do salonu, ale nie mogłam sobie przypomnieć numeru pogotowia ratunkowego. W głowie miałam kompletną pustkę, zdawało mi się, że lada moment wpadnę w histerię. Czułam się zagubiona i bezradna w obliczu tej niespodziewanej tragedii.
W końcu połączyłam się z centralą, podałam swój adres i wykrzyczałam, że Lula wisi nieprzytomna na drabince pożarowej za oknem mej sypialni. We wspomnieniach ujrzałam Jackie Kennedy, wijącą się na podłodze limuzyny i usiłującą ratować męża trafionego kulami zamachowca. Nie zdołałam opanować łez, płakałam nad losem Luli, Jackie Kennedy, a także swoim – nad losem wszelkich ofiar przemocy.
Rzuciłam się do kuchennego stołu, w panice szukając w szufladzie noża, wreszcie znalazłam go na suszarce nad zlewem. Nie miałam pojęcia, jak długo dziewczyna siedzi tak przywiązana do drabinki, ale myślałam jedynie o tym, że nie pozwolę jej tam zostać ani minuty dłużej.
Pobiegłam z nożem do sypialni i roztrzęsionymi rękoma zaczęłam odcinać węzły krępujące dziewczynę. W końcu Lula osunęła mi się w ramiona. Była chyba ze dwa razy cięższa ode mnie, ale jakimś cudem zdołałam ją wciągnąć przez okno do środka. Instynkt podpowiadał mi, żeby uciekać, szukać jakiegoś bezpiecznego schronienia. Uspokoiło mnie dopiero przybierające stopniowo na sile wycie syren. Wreszcie policjanci zastukali do drzwi mieszkania. Nawet nie pamiętam, jak wpuściłam ich do środka, choć przecież musiałam to zrobić. Prawdopodobnie byłam strasznie rozhisteryzowana, gdyż pierwszy gliniarz wziął mnie za rękę, zaprowadził do kuchni i posadził przy stole. Pojawił się też ktoś w białym fartuchu.
– Co się stało? – zapytał policjant.
– Znalazłam ją na drabince pożarowej – wyjaśniłam. – Kiedy odsunęłam zasłonkę, ona już tam była. – Mówiłam urywkami zdań, ponieważ serce waliło mi jak młotem i zęby dzwoniły o siebie, toteż spazmatycznie łapałam powietrze wielkimi haustami. – Siedziała przywiązana do drabinki. Przecięłam sznury nożem i wciągnęłam ją do środka.
Lekarz zawołał przez okno sypialni, żeby sanitariusze wnieśli nosze. Rozległ się głośny zgrzyt odsuwanego na bok łóżka, widocznie potrzeba było więcej miejsca. Strasznie się bałam zapytać, czy Lula jeszcze żyje. Oddychałam głęboko, tak silnie zaciskając splecione palce, że prawie cała krew mi z nich odpłynęła. Mimo woli głęboko wbijałam sobie paznokcie w skórę.
– Lula tu mieszkała? – zapytał policjant.
– Nie, mieszkam sama. Nie znam jej adresu. Nawet nie wiem, jak się właściwie nazywa.
Zadzwonił telefon, odruchowo sięgnęłam po słuchawkę. Rozmówca szepnął mi prosto do ucha:
– Otrzymałaś mój prezent, Stephanie?
Poczułam się tak, jakbym dostała nagle silny cios w żołądek. Przez chwilę nie wiedziałam, co robić, wreszcie błyskawicznie oprzytomniałam. Wcisnęłam klawisz zapisu w automatycznej sekretarce i obróciłam pokrętłem wzmocnienia, żeby gliniarze mogli słyszeć tę rozmowę.
– O jakim prezencie pan mówi? – spytałam.
– Nie udawaj, doskonale wiesz. Widziałem, że ją znalazłaś i wciągnęłaś przez okno do sypialni. Obserwowałem cię. Mogłem wejść i wziąć cię w nocy, kiedy smacznie spałaś, lecz wolałem, żebyś najpierw zobaczyła Lulę. Chciałem ci pokazać, jak potrafię zaspokoić kobietę, żebyś wiedziała, czego się spodziewać. Przemyśl to sobie, suko. Spróbuj sobie wyobrazić, jak to może boleć i jakimi słowami najlepiej błagać o litość.
– Widzę, że lubi pan zadawać ból kobietom – powiedziałam, szybko odzyskując spokój.
– Bo czasami kobiety bardzo to lubią.
Postanowiłam przejąć inicjatywę.
– A co z Carmen Sanchez? Jej także zrobił pan krzywdę?
– Nie taką, jaką zamierzam wyrządzić tobie. Bo wobec ciebie mam specjalne plany.
– No to na co pan czeka?
Nawet mnie samą zaskoczył ten zaczepny ton. Wcale nie zamierzałam udawać specjalnie odważnej. Po prostu ogarnęła mnie zimna, skalkulowana, niepohamowana wściekłość.
– Teraz są tam gliny, suko. Nie myślisz chyba, że przyjdę do ciebie, żeby wpaść im w łapy. Dopadnę cię, kiedy będziesz sama, w najmniej oczekiwanym momencie. Muszę zyskać pewność, że będziemy mieli mnóstwo czasu tylko dla siebie.
Połączenie zostało przerwane.
– Jezus, Maria! – szepnął policjant. – Ten facet zwariował!
– Wie pan już, kto dzwonił?
– Domyślam się.
Wyjęłam kasetę z automatu i na nalepce zapisałam swoje nazwisko oraz datę nagrania. Ręce wciąż mi się trzęsły do tego stopnia, że napis wyszedł ledwie czytelny.
W salonie rozległa się seria trzasków z głośnika włączonej krótkofalówki, z sypialni docierały stłumione głosy lekarza i sanitariuszy. Działało to na mnie uspokajająco, odnosiłam wrażenie, że wszystko wokół mnie wraca do normy. Spojrzałam na siebie i dopiero teraz zauważyłam, że całąbluzkę mam zaplamioną krwią Luli. Ciemne smugi były widoczne zarówno na moich rękach i przedramionach, jak i na bosych stopach. Rozejrzałam się dokoła. Ślady krwi widniały też na słuchawce telefonu, na podłodze, blacie kuchennym przy zlewie.