– W porządku, zacznijmy od samego początku – rzekł Gazarra. – Twój rewolwer to Smith amp; Wesson, model specjalny kalibru 9,65 milimetra. To broń pięciostrzałowa, przez co zaliczana jest do kategorii małych rewolwerów. Widzę, że masz naboje z pociskami o miękkim płaszczu, których głównym zadaniem jest wywołanie u postrzelonego maksimum bólu oraz cierpienia. Jeśli popchniesz kciukiem do przodu ten mały zameczek, otworzysz bębenek i będziesz mogła wtedy nabić broń. Do każdego cylindra włóż jeden nabój i zatrzaśnij bębenek z powrotem. Nigdy nie rób tego, trzymając palec na spuście. Człowiek przestraszony lub zaskoczony odruchowo zgina palce i bardzo łatwo mogłabyś się wtedy sama postrzelić. Najlepiej trzymaj palec wskazujący wyprostowany i ułożony wzdłuż komory rewolweru, a połóż go na spuście dopiero wtedy, kiedy będziesz gotowa do strzelania. Dzisiaj pokażę ci podstawową pozycję strzelecką. Rozstaw lekko stopy, na szerokość ramion, stań pewnie na piętach, chwyć kolbę obiema dłońmi, układając lewy kciuk na prawym, i wyprostuj ręce. Popatrz na tarczę, powoli unieś broń i wymierz ją do celu. Na czubku lufy znajduje się muszka, a u jej nasady szczelina. Musisz tak wymierzyć, by środek celu znajdował się dokładnie na linii muszki i szczeliny. Strzelać z rewolweru można na dwa sposoby, albo tylko naciskając spust, albo naciskając go i jednocześnie odciągając kurek, wtedy jest lżej.

Kolejno demonstrował mi wszystkie czynności, robiąc to powoli, aby rewolwer nie wypalił. Wreszcie otworzył bębenek, wysypał naboje na pulpit, położył broń obok nich i cofnął się o krok.

– Masz jakieś pytania?

– Nie. Przynajmniej na razie.

Wręczył mi ochraniacze na uszy.

– No to do dzieła.

Pierwszy strzał oddałam tylko naciskając spust i pocisk trafił w koncentryczne koła na tarczy. Opróżniłam w ten sposób cały bębenek, ponownie naładowałam rewolwer i spróbowałam strzelać, odciągając kciukiem kurek. Przy tej metodzie było mi nieco trudniej utrzymać broń w prostej linii, lecz i tak pociski trafiały w tarczę.

W ciągu pół godziny zużyłam cały swój zapas amunicji, a strzelanie wychodziło mi coraz gorzej, gdyż rozbolały mnie mięśnie rąk. Kiedy jeszcze korzystałam z sali gimnastycznej, zazwyczaj stosowałam ćwiczenia na mięśnie brzucha i nóg, ponieważ chciałam zahamować odkładanie się tłuszczu na udach oraz biodrach. Teraz, na strzelnicy, tamte ćwiczenia na nic mi się nie przydawały, gdyż mięśnie górnych partii ciała miałam wyraźnie słabiej rozwinięte.

Eddie wcisnął guzik i tarcza podjechała do stanowiska.

– Całkiem nieźle, kowboju.

– Zdecydowanie łatwiej mi się strzela, gdy tylko naciskam spust.

– To pewnie dlatego, że jesteś kobietą.

– Masz czelność mówić takie rzeczy, kiedy stoję przed tobą z rewolwerem w ręku?

Przed wyjściem ze sklepu kupiłam nową paczkę amunicji i wraz z bronią wrzuciłam ją do torebki. Przyszło mi do głowy, że skoro od paru dni jeżdżę kradzionym samochodem, to chyba nie ma się co przejmować groźbą oskarżenia o noszenie rewolweru bez specjalnego zezwolenia.

– I co? Zasłużyłem na tę pizzę? – zapytał Eddie.

– A Shirley?

– Jest na przyjęciu dobroczynnym.

– Z dziećmi?

– Nie, odwiozła je do teściowej.

– I chcesz zrezygnować z diety?

– Czyżbyś próbowała się wykręcić sianem?

– Jestem w sytuacji bezdomnej staruszki żebrzącej na peronie dworca. Moje zasoby gotówkowe wynoszą dwanaście dolarów i trzydzieści trzy centy.

– W takim razie ja ci postawię pizzę.

– Dobra. Zresztą chciałabym z tobą pogadać, mam kłopoty.

Dziesięć minut później zajęliśmy miejsca w pizzerii Pina. W śródmieściu jest kilka włoskich restauracji, ale Pino serwuje najlepszą pizzę. Co prawda, słyszałam, że nocami po zapleczu lokalu grasują karaluchy wielkości dobrze spasionych kotów, ale nigdy mnie to nie zniechęciło do odwiedzania tej znakomitej pizzerii. Ciasto było tu zawsze chrupiące z zewnątrz i puszyste w środku, sosy wyśmienite, domowej roboty, a przyprawy tak dobrane, że jakimś magicznym sposobem natychmiast usuwały z człowieka wszelkie ślady zmęczenia. Z salą jadalną sąsiadował niewielki bar, ulubione miejsce spotkań gliniarzy schodzących ze służby. O tej porze jednak kolejkę w barze tworzyli głównie ludzie kupujący pizzę na wynos.

Zajęliśmy miejsca na sali, zamówiliśmy pizzę i poprosiliśmy o dwa piwa. Stolik zakrywała cerata w biało-czerwoną szachownicę, na środku stały dwa słoiczki, jeden z mieloną papryką, drugi z tartym parmezanem. Ściany lokalu były wyłożone grubo polakierowanymi panelami boazeryjnymi, nad nimi ciągnęły się szeregi oprawionych w ramki fotografii znanych obywateli włoskiego pochodzenia. Do nielicznych wyjątków należały zdjęcia Franka Sinatry oraz Benito Ramireza.

– Co to za kłopoty? – spytał Gazarra.

– Dwa. Pierwszym moim problemem jest Joe Morelli. Spotkałam go już czterokrotnie od czasu, kiedy podjęłam się wykonać zlecenie dla Vinniego, i ani razu nie zdołałam zrobić nic w celu obezwładnienia go i odstawienia do aresztu.

– Boisz się go?

– Nie, ale odczuwam lęk przed korzystaniem z rewolweru.

– Więc zrób to kobiecym sposobem, użyj gazu i potem nałóż mu kajdanki.

Łatwo powiedzieć, pomyślałam. Jak można użyć gazu obezwładniającego wobec mężczyzny, który ci wpycha język do ust?

– Zamierzałam tak postąpić, ale za każdym razem Joe okazywał się szybszy ode mnie.

– Chcesz mojej rady? Daj sobie spokój z Morellim. Jesteś nowicjuszką, a on zawodowcem, ma za sobą kilka lat służby w policji. Powszechnie uważa się go za spryciarza, na pewno nie jest taki, jak pospolici przestępcy.

– Tak się składa, że nie mogę zrezygnować z tego zlecenia. Czy mógłbyś sprawdzić, do kogo należy ten samochód? – Pospiesznie zapisałam na serwetce numer rejestracyjny niebieskiej furgonetki. – Może to coś wyjaśni. Chciałabym też wiedzieć, czy Carmen Sanchez miała samochód, a jeśli tak, to czy nie został odstawiony na parking policyjny.

Upiłam spory łyk piwa i rozsiadłam się wygodnie. Nawet nie spostrzegłam, kiedy sala się zapełniła. Otaczał nas gwar rozmów. Wszystkie stoliki były zajęte, w wejściu stała nawet grupka oczekujących na wolne miejsca. W taki upał nikomu się nie chciało gotować w domu.

– A jaki jest ten drugi problem? – spytał Eddie.

– Najpierw musisz mi obiecać, że nikomu o tym nie powiesz.

– Jezu. Zaszłaś w ciążę?

Spojrzałam na niego, unosząc wysoko brwi.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

Zrobił głupią minę.

– Nie wiem, tak jakoś skojarzyłem. Shirley ciągle mnie tym straszy.

Gazarra doczekał się już czwórki dzieci, najstarsze miało dziewięć lat, najmłodsze dopiero roczek. Shirley rodziła samych chłopców, a co jeden zapowiadał się na większego urwisa.

– Nie, nie jestem w ciąży. Chodzi o Ramireza.

Pokrótce opowiedziałam mu o wszystkim.

– Powinnaś złożyć na niego oficjalną skargę – rzekł Eddie. – Dlaczego nie zawiadomiłaś policji od razu po tym, jak cię napadł na sali treningowej?

– Czy „Leśnik” w takiej sytuacji złożyłby meldunek?

– Ty nie jesteś „Leśnikiem”.

– Owszem, ale chyba rozumiesz, do czego zmierzam.

– Więc po co mi o tym opowiedziałaś?

– Po to, żebyś wiedział, od czego zacząć dochodzenie, gdybym nagle zniknęła.

– Matko Boska – syknął. – Jeśli sądzisz, że Ramirez jest aż tak groźny, to zwróć się do policji o ochronę.

– Nie mam zaufania do policyjnej ochrony. Poza tym jakie argumenty przedstawiłabym w sądzie? Ze Ramirez obiecał mi przysłać jakiś prezent? Obejrzyj się tylko. Co tam widzisz, na ścianie?

Eddie zerknął przez ramię i westchnął ciężko.

– No tak, fotografia Ramireza wisi między zdjęciami Franka Sinatry i Papieża.

– Nie podejrzewam, aby spotkało mnie coś złego. Po prostu musiałam się przed kimś wygadać.

– W takim razie umówmy się, że jeśli jeszcze będzie ci się naprzykrzał, natychmiast dasz mi znać.

Skinęłam głową.

– A kiedy będziesz sama w domu, zawsze trzymaj pod ręką nabity rewolwer – ciągnął Gazarra. – Nie bałabyś się go użyć przeciwko Ramirezowi, gdybyś została do tego zmuszona?


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: