– Bez jeźdźca – szepnął Bob.

– Może powinniśmy go schwytać? – spytał Pete.

– Nie, nie myślę – odpowiedział Jupiter. – Poczekajmy jeszcze.

Siedzieli cicho w swym ukryciu. Nagle zamarli w bezruchu. Jakiś człowiek schodził z góry szybkim krokiem. Przeszedł tak blisko, że widzieli go dokładnie w świetle księżyca. Był wysoki, ciemnowłosy, o długim nosie. Poszarpana blizna przebiegała przez jego prawy policzek, a na prawym oku nosił czarną klapkę.

– Widzieliście tę przepaskę na oku? – syknął Pete.

– I bliznę – dodał Bob.

– Bardziej zainteresował mnie jego strój – szepnął Jupiter. – To był zdecydowanie garnitur, jaki nosi się w mieście, i jeśli się nie mylę, facet miał pistolet pod marynarką.

– Czy możemy już iść, Jupe? – zapytał Pete nerwowo.

– Tak, chodźmy – zgodził się Jupiter. – To był niezwykle interesujący wieczór.

Szli spiesznie drogą do miejsca, gdzie zostawili rowery, oglądając się niespokojnie za siebie. Nikt nie szedł za nimi, było cicho i spokojnie. Kiedy jednak jechali na rowerach, już na obrzeżu Jęczącej Doliny, długie zawodzenie przecięło nocną ciszę.

– Aaaaaaaaa-uuuu-uuuuu-uu!

Chłopcy pedałowali szaleńczo w stronę zabudowań rancza.

ROZDZIAŁ 8. El Diablo!

Słoneczne światło dnia obudziło Pete'a. Zdezorientowany patrzył na obce mu ściany. Gdzie jest właściwie? Wtem koń zarżał za oknem, zamuczała krowa i Pete przypomniał sobie, że jest w sypialni, którą dzieli z Bobem i Jupiterem, na Ranczu Krzywe Y. Przechylił się przez krawędź piętrowego łóżka, by zobaczyć, czy śpiący na dole Jupiter już się obudził. Jupe'a nie było.

Usiadł szybko, waląc głową w niski sufit.

– Auu! – pisnął.

– Cyt! – uciszył go Bob ze swego legowiska po drugiej stronie pokoju i wskazał w kierunku okna.

Na podłodze, przed oknem, Jupiter siedział po turecku. Wyglądał jak mały Budda w płaszczu kąpielowym. Przed nim rozpostarta była duża płachta papieru, na niej cztery książki, leżące jedna na drugiej. Na papierze Jupiter wyrysował ołówkiem jakieś linie.

Spoglądając z góry na papier, książki i linie, Pete uświadomił sobie, że Jupiter wykonał z grubsza plan Jęczącej Doliny. Zaznaczył na nim wejścia do jaskini.

– Siedzi tak już od godziny – szepnął Bob.

– O rany, nie wytrzymałbym nawet dziesięciu minut – powiedział Pete.

Umiejętność głębokiej koncentracji Jupe'a zadziwiała zawsze jego przyjaciół.

Jupiter odezwał się wreszcie:

– Ustalam topograficzne ukształtowanie Jęczącej Doliny, Pete. Mapa fizyczna terenu stanowi klucz do naszej zagadki.

– Hę?

– Jupe myśli, że możemy rozwiązać tajemnicę, studiując plan terenu – powiedział Bob.

– Aha, dlaczego nie powiedział tego od razu?

Ignorując tę wymianę zdań, Jupiter kontynuował swoje rozważania:

– Prawdziwą zagadką Jęczącej Doliny jest, dlaczego jęki ustają, gdy wchodzimy do środka. Zdarzyło się to dwukrotnie ubiegłego wieczoru, co więcej, rozległy się ponownie, gdy opuszczaliśmy tę strefę.

Wziął do ręki leżącą obok gazetę.

– Znalazłem tu wiadomość o ponownych jękach w dolinie. I wypowiedź szeryfa, że głównym powodem niemożności odnalezienia źródła i przyczyny jęków jest to, że ustają one z chwilą wejścia ludzi do jaskini – Jupiter odłożył gazetę. – Wziąwszy wszystko razem pod uwagę, jestem przekonany, że jęk nie ustaje przypadkowo.

– Myślę, że masz rację – powiedział Bob. – Słyszeliśmy jęki nim weszliśmy do jaskini i po wyjściu z niej. Ktoś nas musiał obserwować.

– Ale jak ta… hm… mapa fizyczna pomoże nam, Jupe? – zapytał Pete.

Jupiter patrzył na swój niezbyt precyzyjny model.

– Zaznaczyłem wszystkie miejsca, w których byliśmy wczoraj. Wiemy teraz, że zawodzenie ustawało za każdym razem, kiedy wchodziliśmy do jaskini. Natychmiast po naszym wejściu, a więc zbyt szybko, by ten kto nas zobaczył, był wewnątrz jaskini.

Bob skinął głową z ożywieniem.

– Rozumiem! Zauważono nas, nim weszliśmy do środka.

– Właśnie! – potwierdził Jupiter. – Na podstawie mojego modelu wydedukowałem, że tylko z jednego miejsca mogliśmy być widziani, gdziekolwiek nie poszlibyśmy, i jest to szczyt Diabelskiej Góry.

– Zostało nam tylko jedno do zrobienia: powiedzieć panu Daltonowi, że ktoś jest na tej górze i niech go łapie! – wykrzyknął Pete.

Jupiter potrząsnął głową.

– To nie takie proste, Pete. Nikt nam nie uwierzy, dopóki nie schwytają tego człowieka, a jest niemal niemożliwe dotrzeć na szczyt, nie będąc zauważonym. Zawsze zdąży uciec i ukryć się.

– Co… – zaczął Bob.

– Jak… – zawtórował mu Pete.

– Będziemy obserwowali, co się rzeczywiście dzieje w jaskini, tak długo, aż będziemy mogli wszystko wyjaśnić – przerwał im Jupiter.

– Byliśmy tam już i nie mamy pojęcia, czy coś się tam w ogóle dzieje – powiedział Pete.

– Nie, ale przemyślałem pewien plan – odparł Jupiter. – Mam także pewną poszlakę, która pomoże nam wyjaśnić, o co tu właściwie chodzi.

– Naprawdę? Co to jest?

– Znalazłem to wczoraj w jednym z korytarzy – Jupiter pokazał im szorstki, czarniawy kamyk. – Ten korytarz był kiedyś szybem kopalni, a ten kamień znalazłem na jego końcu, to znaczy tam, gdzie szyb został zablokowany.

Bob wziął do ręki mały kamień, obejrzał z zaciekawieniem i podał Pete'owi.

– Ale co to jest, Jupe? – pytał Pete. – To znaczy poza tym, że jest to twardy, śliski kamień.

– Przejedź tym po szkle – powiedział Jupiter.

– Co? Nie można tym…

– Spróbuj! – Na okrągłej twarzy Jupitera malowało się zadowolenie. Pete podszedł do okna i przeciągnął kamykiem po szkle. Wszedł w nie jak w masło. Pete zagwizdał przeciągle.

– Jupe! – wykrzyknął Bob. – Chcesz powiedzieć, że to jest…

– Diament – dokończył Jupiter. – Tak jest, nie obrobiony diament. I to całkiem spory. Myślę, że nie jest dobrej jakości, prawdopodobnie nadaje się tylko do użytku przemysłowego, ale to diament.

– Myślisz, że jaskinia El Diablo jest kopalnią diamentów? Tu, w Kalifornii? – pytał sceptycznie Bob.

– No, były pewne pogłoski i myślę…

Przerwało mu donośne pukanie do drzwi, zza których dobiegł głos pani Dalton:

– Wstawać, chłopcy! Śniadanie na stole. Nie wylegujemy się tu do późna!

Chłopcy uświadomili sobie nagle, jak bardzo są głodni, i myśl o śniadaniu odsunęła wszystkie inne na dalszy plan. Umyli się i ubrali błyskawicznie i w parę minut zjawili się w obszernej kuchni. Pan Dalton i profesor Walsh roześmiali się na ich widok.

– Widzę, że Jęcząca Dolina i jej tajemnica nie odebrały wam apetytu – powiedział profesor.

Pani Dalton zakrzątnęła się po kuchni i wkrótce chłopcy wcinali biały chleb z szynką i popijali zimne, świeże mleko z dużych kubków.

– Jesteście chłopcy gotowi popracować dziś trochę? – zapytał pan Dalton.

– Pewnie, że są – odpowiedziała za nich pani Dalton. – Może weźmiesz ich na sianokosy na północną łąkę?

– Dobry pomysł. Potem mogą pomóc przy zbłąkańcach.

Chłopcy czytali trochę o życiu na farmie i wiedzieli, że zbłąkańcy to bydło, które odłączyło się od głównego stada i nie może znaleźć drogi powrotnej.

– Mieliście wczoraj miły spacer po plaży? – zapytał profesor Walsh. – Znaleźliście coś ciekawego?

– Zrobiliśmy bardzo interesującą wyprawę – odparł Jupiter. – Spotkaliśmy dość dziwnego starego człowieka. Powiedział, że nazywa się Ben Jackson. Kto to jest, proszę pana?

– Stary Ben i Waldo Turner są poszukiwaczami – wyjaśnił pan Dalton. – Swego czasu poszukiwali złota, srebra i cennych kamieni po całym Zachodzie.

– Przybyli tu wiele lat temu, kiedy rozeszły się pogłoski, że znaleziono złoto w tej okolicy – dodała pani Dalton. – Oczywiście nie ma tu żadnego złota, ale stary Ben i Waldo nie dają za wygraną i wciąż uważają się za poszukiwaczy. Mają chatę na naszej ziemi. Nie lubią, by ich odwiedzać, ale nie odmawiają brania datków od okolicznych farmerów. Oczywiście nazywamy to pożyczką, nigdy nie przyjęliby jałmużny. Twierdzą, że zwrócą wszystko, jak tylko znajdą złoto.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: