– Matthew Wielki? No, wychodź, mały. Wiem, że gdzieś tu jesteś. Widzę twoje ślady. Mam cię na muszce, synu. Jest z tobą twoja śliczna siostrzyczka?
To był wujek Thomas. Matthew zaczął się trząść jeszcze mocniej. Zrobiło mu się niedobrze, nie mógł złapać oddechu i pomyślał sobie, że umrze na atak serca, choć ma dopiero dziewięć lat.
– Zawsze byłeś dobrym dzieckiem. Obydwaj o tym wiemy, mały. No, wyjdź stamtąd, a potraktuję cię ulgowo. Jak bum cyk cyk.
Matthew naprawdę zawsze był grzeczny, posłuszny. Nie spodobało mu się to, że ten obrzydliwiec Thomas powiedział „jak bum cyk cyk”. To wyrażenie zarezerwowane było dla nich, Matthew i Max. Tak przypieczętowywali składane sobie obietnice.
Ale teraz sytuacja była bez wyjścia. Matthew nie miał dokąd uciec. Chłopiec wstał. Trząsł się jak osika: dygotały mu nogi, ręce, mięśnie twarzy, a nawet tyłek. Poza tym był brudny, okropnie śmierdział i z tego powodu czuł się dość głupio.
Wychylił się ze swojej kryjówki.
Zobaczył wujka Thomasa. Było z nim paru jego ludzi. Matthew pragnął im zaufać. Nawet w pewnym sensie chciał wrócić do domu.
– Ach, tu jesteś, Matthew. Tu jesteś – powiedział wujek Thomas. Mówił przyjemnym dla ucha, przyjacielskim tonem.
Wujek Thomas utkwił wzrok w jasnowłosym chłopcu, który ruszył w jego kierunku. Matthew był ładnym dzieckiem, jak jego siostra. Miał kremowe skrzydła, usiane srebrzystymi i granatowymi cętkami. Niezwykły okaz.
Matthew uwielbiał opowiadać dowcipy i teraz też nie oparł się pokusie. W ten sposób maskował swój strach.
– Czy strzelając do mima – powiedział – należy użyć tłumika? Ha-ha-ha.
Wujek Thomas pociągnął za spust. Tłumik był niepotrzebny. Matthew, jak zawsze grzeczny, runął na ziemię.
Księga druga
ROZDZIAŁ 27
Harding Thomas usiadł na ziemi przy małym Matthew. Mówił łagodnym, niemal czułym tonem.
– Przykro mi, że musiałem potraktować cię pistoletem obezwładniającym. Wiesz, że kocham i ciebie, i Max.
Z zaczerwienionych oczu Matthew wciąż płynęły łzy. Aż żal było na niego patrzeć, ale Thomas zdawał sobie sprawę, że nie mógł sobie pozwolić na sentymenty. Miał ważne zadanie do wykonania.
– Już ci nie wierzę – szepnął Matthew.
– Kiedyś mi wierzyłeś, Matthew. Byliśmy przyjaciółmi. Przyszedłem po ciebie dlatego, że wciąż uważam się za twojego przyjaciela. Inni radzili, żeby cię uśpić, ale ja się na to nie zgodziłem. Nie mógłbym ci tego zrobić, synu. Teraz chcę, żebyś pomógł mi w odnalezieniu Max. Tylko dzięki twojej pomocą możemy ją uratować.
Matthew mówił tak cicho, że ledwie go było słychać.
– Co mam zrobić? Jak mogę uratować siostrę?
Thomas z aprobatą pokiwał głową i uśmiechnął się do chłopca.
– Chcę, żebyś wzniósł się nad wierzchołki drzew i zawołał Max. Tylko ty możesz ją uratować.
Pokazał chłopcu coś, co wyglądało jak duża szpula żyłki.
– Słuchaj mnie uważnie – powiedział Thomas – tej linki nie da się zerwać. Na Pacyfiku łowi się na nią półtonowe tuńczyki. Wypuszczę cię na sto metrów. Rozumiemy się?
– Tak, wujku Thomasie.
– Jesteś dobrym chłopcem i pomagasz mi uratować Max. Tylko tobie może się to udać. Nie zapominaj o tym.
Wujek Thomas przymocował linkę do kamizelki opasującej klatkę piersiową i biodra Matthew. Drugi koniec przywiązał do grubego dębu stojącego wysoko na zboczu góry. Pułapka na Max została zastawiona.
Thomas pociągnął za żyłkę, aby upewnić się, że jest dobrze umocowana. Wychowywał się na wsi. Znał się na zwierzętach i ptakach, wiedział, jak należy się z nimi obchodzić.
– No już, możesz lecieć. Masz moje zezwolenie. Możesz też zawołać swoją siostrę. No, ruszaj! Leć, Matthew.
Matthew spełnił jego polecenie. Nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie oderwie się od ziemi. Z dumą rozpostarł skrzydła i zaczął biec, tak szybko, jak potrafił, aż do chwili, kiedy uznał, że nabrał wystarczającej szybkości, by wznieść się w powietrze.
Zaczął mocno machać rozłożonymi skrzydłami i nagle poszybował ku niebu. Przez chwilę krążył powoli nad ziemią, zmierzając niespiesznie po spirali w stronę wschodzącego słońca.
Przez kilka sekund wydawało mu się, że znów jest wolny. Prawie zapomniał, co robi, dlaczego znalazł się w powietrzu.
Ale wtedy usłyszał głos wujka Thomasa, dochodzący z kryjówki w lesie. Matthew nawet przez chwilę mu nie wierzył. Tam w dole czekali ludzie, uzbrojeni w karabiny. To był pluton egzekucyjny. Ci mordercy zastrzelą Max, gdy tylko znajdzie się w ich polu widzenia.
– Zawołaj ją! Czemu cię nie słychać, Matthew?
Matthew odleciał możliwie najdalej od Thomasa, by nie słyszeć jego drwiącego głosu.
Myślał: Widzisz mnie, Max? Patrzysz, jak latam? Jesteś gdzieś w pobliżu?
Wreszcie zaczął krzyczeć na cały głos.
– Max! Max! Max! Słyszysz mnie? – wołał. – Słyszysz?
Matthew wiedział już, co musi uczynić, żeby uratować Max. Zaczął wydzierać się jeszcze głośniej.
– Nie zbliżaj się. Trzymaj się z daleka ode mnie. Max! To pułapka! Jest tu wujek Thomas i cała reszta. Uciekaj stąd, Max! Oni mają broń.
ROZDZIAŁ 28
Max była zbyt daleko, żeby usłyszeć przestrogi swojego brata. Budził się kolejny dzień. Noc upłynęła spokojnie; Max nie została ani schwytana, ani rozerwana na drobne kawałeczki i pożarta przez niedźwiedzia czy rysia.
Zjadła obfite śniadanie, a potem przez pewien czas grała w Tomb Raidera II. Bardzo podobała jej się bohaterka gry, Lara Croft. Max zapragnęła być taka jak ona.
Około wpół do ósmej rano opuściła kryjówkę. Chciała rozejrzeć się po okolicy.
Przyczaiwszy się za krzewem obwieszonym soczystymi borówkami zobaczyła coś, co wzbudziło jej zaciekawienie i strach jednocześnie. Kilka razy zamrugała powiekami. Jej serce biło tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi.
Przez gałęzie widać było dwójkę małych dzieci. Były bardzo podobne do Max – właściwie do niej i Matthew. Najwyraźniej wyszły sobie na poranny spacer po lesie, tak jak ona. Czy już ją zauważyły?
Dziewczynka miała na sobie dżinsowe ogrodniczki, koszulkę z napisem: RED DIRT i tenisówki. Fajnie wyglądała, nie ma co. Jej rude włosy spięte były na czubku głowy i schowane pod purpurową chustą, spod której wymykały się okalające twarz kosmyki. Dziewczynka miała pomalowane lakierem paznokcie na kolor borówek.
Chłopiec wyglądał na nie więcej niż cztery-pięć lat i przypominał Matthew sprzed paru lat. Malec zapamiętale wybijał kijkiem na aluminiowym wiaderku skoczny rytm i śpiewał piosenkę, której Max nigdy dotąd nie słyszała.
„A-rumpty-rump-dump A-rumpty-rump-dump”.
Max dostała gęsiej skórki. Coś jej mówiło, że powinna stąd uciec, ale nie mogła ruszyć się z miejsca. Musiała tu zostać. Chciała pogawędzić z tymi dzieciakami. Bardzo, ale to bardzo potrzebowała pomocy, no i znała wiele tajemnic, którymi mogła się podzielić. I to jakich. Co w tej sytuacji zrobiłaby Lara Croft?
„A-rumpty-rump-dump”.
Bała się, choć sama nie wiedziała, czego. Była większa od tych dzieci i o wiele silniejsza. Co do tego nie miała wątpliwości. Posiadała niezwykłe zdolności. Była też zapewne mądrzejsza od tych brzdąców. Nie ma to wprawdzie żadnego znaczenia, no ale fakt pozostaje faktem.
Chłopczyk podniósł głowę znad swojego aluminiowego bębenka i jego niebieskie oczy napotkały spojrzenie zielonych oczu Max. Nieporadnie cofnął się o krok i zaczął krzyczeć.
– Hej! Widzę cię! Hej! Kto ty jesteś? Hej!
Max była tak spłoszona, że też krzyknęła, a dzieci zawtórowały jej donośnym wrzaskiem.
Pierwsza opanowała się dziewczynka. Złapała swojego brata za rękę i przyciągnęła do siebie.
– Kim jesteś? Weszłaś na naszą ziemię. Znaki wiszą na drzewach. Musiałaś je widzieć!
Dziewczynka miała pewnie około ośmiu lat. Sapała ciężko, była czerwona na twarzy, ale, jako starsza siostra, opiekująca się swoim braciszkiem, starała się nie okazywać lęku.