ROZDZIAŁ 55
Harding Thomas był wściekły. Rozrzucił nogą stos popiołu z ogniska. Nad ziemię wzbiła się szara chmura sadzy.
Trudno powiedzieć, kiedy ognisko zostało zgaszone i kto przy nim siedział.
Ale tuż obok, na ziemi, leżało długie białe pióro. Ona tu była i to niedawno.
Thomas zwrócił się do Matthew, którego chciał użyć jako przynęty, ale jak dotąd nie spełniał swojego zadania.
– Twoja siostra gubi swoje cenne pióra.
– Chciałbyś, żeby zgubiła wszystkie – prychnął Matthew, ale w jego oczach pojawił się strach. Wiedział, co go czeka. – Jest od ciebie kilka razy sprytniejsza.
– Być może. Ale i tak niedługo ją znajdziemy. Jest niedaleko stąd.
Thomas włożył białe pióro za pasek czapki i wyjął z pokrowca telefon komórkowy. Nie chciał dzwonić do tego człowieka, ale musiał. Było to jego obowiązkiem. Wcisnął kilka klawiszy i uzyskał połączenie. Odbiór był doskonały.
– Ona wciąż tu jest, nie na widoku, ale bardzo blisko – powiedział Thomas do słuchawki, ważąc każde słowo. – Niestety, istnieje możliwość, że ktoś jej pomaga. Ktoś mógł znaleźć ją w lesie, albo to ona kogoś znalazła. Nie, nie wiemy tego na pewno, nie wiem też, kto to mógłby być. Może jacyś turyści. Wkrótce się tego dowiemy. W każdym razie mają pecha, sukinsyny.
ROZDZIAŁ 56
Dawka ketaminy przestała działać i dziewczynka dosłownie obijała się o ściany. Mój domek stał na tyle daleko od reszty wsi, że prócz nas nikt nie mógł słyszeć hałasu, jaki robiła ta mała. Jednak to nie hałas był naszym największym zmartwieniem. Baliśmy się, że ona coś sobie zrobi.
Siedziałam przy zamkniętych drzwiach pokoju gościnnego. Przemawiałam do niej najłagodniej jak potrafiłam, a przynajmniej taką miałam nadzieję.
Oczywiście, nie miałam pojęcia, co powiedzieć, od czego zacząć, a nawet w jaki sposób porozumieć się z nią. Ale wiedziałam, że ta rozmowa prawdopodobnie będzie najważniejsza w całym moim życiu.
– Mam na imię Frannie – zaczęłam, starając się mimo niesprzyjających okoliczności pozyskać jej zaufanie. – Chciałabym się z tobą zaprzyjaźnić. Pragnę ci pomóc. Przepraszam za to, co stało się tam, w górach.
Łomot ucichł na chwilę, a za chwilę rozległ się znowu, tym razem nawet głośniejszy i bardziej gwałtowny.
– Naprawdę przykro mi z powodu tego, co się stało, kochanie. Jesteś tu bezpieczna, nawet jeśli odniosłaś inne wrażenie. Musieliśmy cię złapać, żeby ci pomóc. Nie mam zamiaru przetrzymywać cię tu wbrew twojej woli.
Jednak hałas nie cichł, a powietrze przeszywały piskliwe, wściekłe wrzaski. Nie miałam pojęcia, czy dziewczynka rozumie, co do niej mówię. W każdym razie nie wyglądało na to.
Mimo to nie przestawałam mówić.
Powoli, spokojnie, wytłumaczyłam jej, że jestem weterynarzem, lekarką, która opiekuje się zwierzętami. Akurat to było prawdą, i pomyślałam sobie, że to dobry punkt wyjścia.
– Chciałabym dowiedzieć się czegoś o tobie – powiedziałam. – Odkąd zobaczyłam cię tamtej nocy na drodze, bardzo się o ciebie martwiłam. Na pewno jesteś głodna. Mam rację? Ciekawe, czy gdzieś są jacyś ludzie, którzy cię kochają i starają się ciebie odszukać…
Uciszyła się na chwilę. Odetchnęłam z ulgą. Czyżby wreszcie zrozumiała?
Ale wtedy hałas rozległ się na nowo. Dziewczynka zaczęła kopać ściany a ja obawiałam sie, że jeszcze trochę, a dom się rozleci. Jej wcześniejszy wybuch był niczym w porównaniu z tym, co teraz wyprawiała. Wydała z siebie przenikliwy pisk, tak głośny, że nie wytrzymałyby go najgrubsze szyby.
Zniżyłam głos. Nie wiedziałam nawet, czy ona mnie słyszy, ale znów zaczęłam mówić.
– Jesteś głodna? – spytałam. – Mój kolega jest doskonałym kucharzem i właśnie przygotowuje lunch. Spaghetti z sosem pomidorowym. Lubisz spaghetti?
Zawiesiłam głos i wstrzymałam oddech.
A po chwili do moich uszu dobiegło szlochanie. Zamiast histerycznego wrzasku, słyszałam cichy, pełen rozpaczy płacz dziecka. Myślałam, że serce mi pęknie.
Czy rozumiała, co do niej mówię? Czasem tak mi się wydawało, ale nie wiedziałam tego na pewno. Naprawdę chciałam jej pomóc. O dziwo – chciałam też, żeby ona mnie polubiła.
Wiedziałam, co muszę teraz zrobić. Odetchnęłam głęboko.
– Za chwilę otworzę drzwi. Obiecuję, że nie zrobię ci krzywdy. Obiecuję, obiecuję… Nie zrób mi nic złego, dobrze?
Uchyliłam drzwi i zajrzałam do pokoju. Dziewczynka siedziała zgarbiona na łóżku pod ścianą. Bałam się, że zaraz skoczy na mnie. O Jezu! Przemknęło mi przez myśl, że jest większa niż niektóre pumy.
Nie bój się jej, a przynajmniej nie okazuj tego.
Ostrożnie wśliznęłam się do pokoju. Moje nogi w tej chwili były rozdygotanym i niezbyt godnym zaufania środkiem transportu. Zaschło mi w ustach.
I wtedy zrobiłam coś, co było nie do pomyślenia – zamknęłam za sobą drzwi.
Mazgajowata Frannie.
Przykucnęłam, aby nie stać dziewczynce nad głową. Zwierzęta czują się wtedy mniej zagrożone. Cóż z tego, skoro byłam całkowicie bezbronna. Nie sądziłam jednak, by ona chciała mnie zaatakować.
Zauważyłam, że po jej policzkach płyną łzy. Wyczerpana, pogrążona w rozpaczy, wyglądała okropnie. Pociągała nosem, miała czkawkę i płakała jednocześnie. Wydawała się tak ludzka, i tak zrozpaczona. Bardzo mi było jej żal, a nie wiedziałam, jak mogłabym pomóc.
To tylko mała dziewczynka. Sama jak palec, pogrążona w głębokim smutku. Co się z nią stało? – myślałam.
– O rany – powiedziałam łagodnym tonem. – Chciałabym wiedzieć, co mogę dla ciebie zrobić. Naprawdę, naprawdę, nie zamierzam cię skrzywdzić. Kita też nie musisz się obawiać.
Dziewczynka wytarła twarz w ramię. Poczułam się raźniej widząc ten typowo dziecinny gest. Mała wciąż wpatrywała się we mnie. Miała niezwykle piękne, zielone oczy pełne łez.
Po chwili otworzyła usta. Wydawało się, że chce mi coś powiedzieć. O co chodziło?
– Chciałabym prosić o trochę spaghetti.
ROZDZIAŁ 57
„Chciałabym prosić o trochę spaghetti”.
Dziewczynka potrafiła mówić.
Kit musiał to zobaczyć. W tej chwili. Chciałam, by ją zobaczył i usłyszał. Wielki Boże! Chciałam, by usłyszał to cały cywilizowany świat. Wtedy właśnie doszedł mnie głos Kita.
– Frannie, sos jest gotowy.
Miałam chyba w tej chwili strasznie głupią minę. Ale starałam się zachować spokój.
– Może zasiądziemy do stołu? Zdaje się, że spaghetti jest już gotowe.
– Chciałabym umyć ręce – odparła.
Umyć ręce? Rozmawiałyśmy ze sobą, jakby nigdy nic. O Boże.
– Chwileczkę – krzyknęłam do Kita.
On wciąż niczego się nie spodziewał. Mój głos zmienił się w chrapliwy skrzek, ale Kit chyba mnie usłyszał. Otworzyłam drzwi przed dziewczynką i puściłam ją przodem. Prosiłam, by okazała mi zaufanie; ja musiałam odpłacić jej tym samym. Postąpiła parę kroków naprzód, odwróciła się i spojrzała na mnie pytająco.
– Ach, zapomniałabym – powiedziałam z uśmiechem. – Idź w prawo.
Odwzajemniła uśmiech. Serce stopniało mi ze wzruszenia. Była niesamowicie piękna, a do tego wprost przeurocza. Na Boga, przecież to tylko mała dziewczynka, przypomniałam sobie. Nie mogła mieć więcej niż jedenaście, dwanaście lat.
Dałam jej czysty ręcznik i myjkę.
– Dziękuję – powiedziała i zamknęła za sobą drzwi łazienki. Słyszałam, jak się myje, i wydawało mi się to tak nierzeczywiste. Rozległ się szum wody płynącej z kranu, a po chwili ucichł. Jasny gwint, sama prawie nie mogłam w to uwierzyć.
Po kilku minutach klamka poruszyła się i dziewczynka otworzyła drzwi. Powoli wyłoniła się z łazienki, ostrożnie wychylając się zza framugi. Boże, ona była naprawdę niezwykła. Jej bystre oczy wwiercały się we mnie. Miała różowe, lśniące policzki. Cóż za piękna dziewczyna. Jak, u licha, zdarzył się ten cud? Jak to możliwe?
– Chodźmy. Jedzenie czeka – oznajmiłam.
– Spaghetti? Czy sam sos? – spytała, po czym wyszczerzyła radośnie zęby.