Właśnie – odparł Briggs. – Jestem niesłusznie oskarżony.
Nie ma znaczenia – oświadczyła Lula. -1 tak musisz iść z nami do ciupy.
Pracuję właśnie nad wielkim projektem. Nie mam czasu.
Hm – mruknęła Lula. – Pozwól, że ci wyjaśnię, jak działa system. Mija termin, nie ma zmiłuj.
Briggs zacisnął usta i skrzyżował ręce na piersi.
Nie zmusicie mnie, żebym z wami poszedł.
Oczywiście, że zmusimy – powiedziała Lula. – Jesteś tylko małą miernotą. Jak zechcemy, to zaśpiewasz cienko kołysankę. Nie zrobimy tego oczywiście, bo jesteśmy profesjonalistkami.
Wyciągnęłam z tylnej kieszeni kajdanki i zapięłam jedną bransoletkę na nadgarstku Briggsa.
Briggs popatrzył na kajdanki jak na obrzydliwego robala.
Co to jest?
Bez obaw – wyjaśniłam. – Standardowa procedura.
Eeeeeee! – wrzasnął przeraźliwie. – Eeeeeee!
Przestań! – krzyknęła Lula. – Drzesz się jak baba. Ciarki mnie przechodzą.
Zaczął biegać po pokoju i wymachiwać rękami, nie przestając wrzeszczeć.
Eeeeeee!
Złap go – powiedziała Lula.
Eeeeeee!
Próbowałam chwycić za kajdanki, ale nie udało mi się.
Stój w miejscu – rozkazałam.
Briggs przemknął obok oszołomionej Luli, która zastygła w miejscu jak przyśrubowana, i wybiegł na korytarz.
Złap go! – wrzasnęłam, przyskakując do niej. – Nie pozwól mu uciec!
Wypchnęłam ją za drzwi i rzuciłyśmy się po schodach za Briggsem.
Briggs pokonał nieduży hol na dole, wypadł przez drzwi i pobiegł na parking.
Cholera – zaklęła Lula. – Słyszę, jak tupie tymi swoimi nóżkami, ale nie widzę go. Schował się między samochodami.
Rozdzieliłyśmy się i ruszyłyśmy na parking. Lula z jednej strony, ja z drugiej. Przystanęłyśmy na samym końcu, nasłuchując kroków.
Już go nie słyszę – oświadczyła Lula. – Biegnie teraz na paluszkach.
Ruszyłyśmy z powrotem, gdy dostrzegłyśmy Briggsa. Wynurzył się zza narożnika budynku i wbiegł do środka.
Jak rany! – wrzasnęła Lula. – Pryska do mieszkania.
Popędziłyśmy przez parking prosto do drzwi, po czym wbiegłyśmy po schodach, pokonując po dwa stopnie naraz. Kiedy dotarłyśmy pod mieszkanie Briggsa, drzwi były już zamknięte na amen.
Wiemy, że tam jesteś! – zawołała Lula. – Lepiej otwórz.
Możecie się zarżnąć na śmierć, a nie sforsujecie tych drzwi – odpowiedział Briggs.
Jasne, że nie – poinformowała go Lula. – Możemy odstrzelić zamek. A potem wejdziemy do środka i wyciągniemy cię jak szczura.
Brak odpowiedzi.
Halo? – zawołała Lula.
Nasłuchiwałyśmy pod drzwiami i po chwili do naszych uszu dotarł dźwięk włączonego komputera. Briggs wracał do pracy.
Niczego tak nie znoszę jak przemądrzałych karłów -oświadczyła Lula, wyciągając czterdziestkę piątkę z torebki. – Odsuń się. Rozwalę te cholerne drzwi.
Pomysł był niezły, ale chyba nie opłacało się strzelać w budynku mieszkalnym z powodu faceta wartego siedemset dolarów.
Żadnej strzelaniny – oświadczyłam. – Wezmę zapasowy klucz od dozorcy.
A co ci to pomoże? – spytała Lula. – Zamknął się na łańcuch.
Widziałam, jak Komandos rozwala drzwi ramieniem.
Lula popatrzyła na drzwi Briggsa.
Też mogłabym spróbować – powiedziała. – Ale dopiero co kupiłam tę sukienkę. Ma ramiączka jak nitki. Poza tym nie chcę mieć siniaka.
Spojrzałam na zegarek.
Już prawie piąta, a jestem umówiona z rodzicami na kolację.
Może zrobimy to kiedy indziej?
Idziemy – rzuciłam głośno przez drzwi. – Ale wrócimy. I uważaj lepiej na te kajdanki. Kosztowały mnie czterdzieści dolarów.
Mamy prawo użyć broni. On jest w posiadaniu skradzionej własności – zauważyła Lula.
Zawsze nosisz przy sobie broń? – spytałam ją.
A kto nie nosi?
Dwa dni temu wypuścili Ramireza.
Lula potknęła się na drugim stopniu.
Niemożliwe.
Joe mi powiedział.
Gówniany wymiar sprawiedliwości.
Bądź ostrożna.
Do diabła. – Machnęła ręką. – Mnie już pociął. To ty powinnaś uważać.
Wysdyśmy z budynku i stanęłyśmy jak wryte.
Oho, mamy towarzystwo – zauważyła Lula. To był Mokry. Zaparkował samochód tuż za naszym wozem. I nie wyglądał na szczęśliwego.
Jak on nas znalazł? – dziwiła się Lula. – Nie jechałyśmy nawet twoim buickiem.
Musiał nas śledzić od samego biura.
Nie widziałam go. A rozglądałam się na wszystkie strony.
Ja też go nie widziałam.
Jest niezły – przyznała Lula. – Trzeba na niego bardzo uważać.
Jak mięso? – dopytywała się matka. – Dość miękkie?
Doskonałe – zapewniłam ją. – Jak zawsze.
Przepis na potrawkę z zielonej fasoli dostałam od Rosę Molinowski. Przyrządza się ją z dodatkiem zupy grzybowej i rozkruszonego chleba.
Jak tylko jest jakaś stypa albo chrzciny, Rosę przynosi tę swoją potrawkę – wtrąciła babka. – To jej danie firmowe.
Ojciec podniósł wzrok znad talerza.
Danie firmowe?
Usłyszałam to na kanale komercyjnym w telewizji. Wszyscy projektanci, którzy się liczą, mają coś firmowego.
Ojciec pokiwał głową i znów pochylił się nad swoją wołowiną.
Babka nałożyła sobie potrawki.
Jak tam polowanie na człowieka? Wpadłaś już na jakiś trop?
Fred to czarna ściana. Rozmawiałam z jego synami i dziewczyną. Przeszłam się jego śladami. Rozmawiałam z Mabel. Nic. Zniknął jak kamfora.
Ojciec mruknął coś o „fartownym draniu” i dalej zajadał.
Matka skrzywiła się.
Babka znów nałożyła sobie fasoli.
Przydałby się nam jeden z tych jasnowidzów -oświadczyła. – Widziałam ich w jednym programie telewizyjnym. Można tam zadzwonić, a oni wiedzą wszystko. Bez przerwy znajdują zmarłych ludzi. Widziałam dwóch takich w jednym talk show, mówili, jak pomagają policji przy seryjnych zabójstwach. Pomyślałam wtedy, że gdybym była takim mordercą, tobym porąbała zwłoki na małe kawałki, żeby trochę utrudnić robotę tym jasnowidzom. Albo wytoczyłabym krew z takiego ciała, co do kropli, i zebrała ją w wielkim wiadrze. Potem zakopałabym kurczaka i zrobiła ślad krwią aż do tego miejsca. Jakby policja wykopała kurczaka, to jasnowidz nie wiedziałby za Boga, co o tym myśleć. – Babka sięgnęła po sosjerkę i polała sobie mięso sosem. – No i co wy na to?
Wszyscy z wyjątkiem babki zamarli z widelcami w powietrzu.
No, nie zakopałabym kurczaka żywego – uspokoiła nas babka.
Po tym oświadczeniu nikt nie miał już nic do powiedzenia, a ja przy drugim kawałku ciasta poczułam przemożną senność.
Jesteś chyba wykończona – zauważyła babka. – Przypuszczam, że takie wysadzenie w powietrze może człowiekowi dać w kość.
Niewiele spałam zeszłej nocy.
Może się zdrzemniesz, jak będziemy sprzątać po kolacji – zaproponowała matka. – Idź do pokoju gościnnego.
W innej sytuacji po prostu bym przeprosiła i wyszła do domu wcześniej, ale tego wieczoru, po drugiej stronie ulicy, dwa domy dalej, czekał w swoim wozie Mokry. Nie miałam więc ochoty nigdzie iść. Miałam za to ochotę załatwić memu nieodłącznemu towarzyszowi bardzo długą noc.
Rodzice mają trzy sypialnie. Babcia Mazurowa śpi w dawnym pokoju mojej siostry, mój pokój zaś służy jako gościnny. Oczywiście, jestem jedyną osobą, która z niego kiedykolwiek korzysta. Wszyscy przyjaciele rodziny mieszkają w promieniu niespełna dziesięciu kilometrów i nie mają żadnego powodu zostawać u rodziców na noc. Ja też mieszkam o rzut kamieniem, ale jestem znana z tego, że przytrafiają mi się klęski, z powodu których jestem czasem zmuszona poszukać sobie tymczasowego lokum. Dlatego w garderobie pokoju gościnnego wisi mój szlafrok.
Chętnie utnę sobie krótką drzemkę – powiedziałam. – Jestem naprawdę zmęczona.
Kiedy się zbudziłam, przez szczelinę między zasłonami wpadały do pokoju ukośne promienie słońca. Przeżyłam chwilę dezorientacji, zastanawiając się, czy zdążę do szkoły, a potem uświadomiłam sobie, że ukończyłam ją dawno temu i że chciałam uciąć sobie tylko małą drzemkę, a przespałam całą noc.
Stoczyłam się z łóżka ubrana i poczłapałam do kuchni. Matka pichciła zupę jarzynową, a babka siedziała przy stole i czytała gazetę, studiując z uwagą nekrologi.