Podniosła wzrok, kiedy weszłam.
Byłaś wczoraj w tej firmie śmieciarskiej, żeby spytać o Freda?
Nalałam sobie kawy i usiadłam po drugiej stronie stołu.
Tak.
Tu jest napisane, że ta kobieta, Martha Deeter, która pracowała u nich w biurze, została zeszłej nocy zastrzelona. Znaleźli ją na parkingu przed jej domem – powiedziała babka, podsuwając mi gazetę. – Jest tutaj jej zdjęcie i cała reszta.
Patrzyłam wybałuszonymi oczami na fotografię. To była Martha, bez dwóch zdań. Sądząc po jej stosunkach z kolegą po fachu, mogłabym się spodziewać sinych śla- dów jego palców na szyi tej biedaczki, ale nigdy czegoś takiego, jak strzał w głowę.
Ciało ma być wystawione jutro wieczorem – wyjaśniła babka. – Powinniśmy pójść, w końcu wywozili nasze śmieci.
Kościół organizował bingo tylko dwa razy w tygodniu, więc babka i jej przyjaciółki urozmaicały sobie życie towarzyskie czuwaniem przy zmarłych.
Brak podejrzanych – powiedziałam, czytając artykuł. – Policja uważa, że to był napad rabunkowy. Zginęła jej torebka.
Brązowy dodge wciąż stał na ulicy, kiedy wychodziłam od rodziców. Mokry spał za kierownicą z odrzuconą do tyłu głową i otwartymi ustami. Kiedy zapukałam w szybę, obudził się gwałtownie.
Cholera – zaklął. – Która godzina?
Przesiedziałeś tu całą noc?
Tak mi się zdaje.
Mnie też się tak zdawało. Wyglądał jeszcze gorzej niż zwykle. Pod oczami miał ciemne obwódki, na twarzy zarost, a włosy w takim nieładzie, jakby je układał palnikiem acetylenowym.
Więc nie zabiłeś nikogo zeszłej nocy? Mokry zamrugał ze zdziwienia.
Nie przypominam sobie. A kto kopnął w kalendarz?
Martha Deeter. Pracowała w RGC. Wywóz śmieci.
Dlaczego miałbym ją zabijać?
Nie wiem. Przeczytałam o tym dziś rano w gazecie i pomyślałam sobie, że cię spytam.
Nigdy nie zawadzi – odparł Mokry.
Weszłam do mieszkania i od razu zobaczyłam mrugające światełko na automatycznej sekretarce.
Hej, dziecinko – to był Komandos – mam robotą dla ciebie.
Druga wiadomość była od Ramireza.
Witaj) Stephanie – powiedział. Spokój w głosie, jak zawsze nienaganna dykcja. – Nie było mnie przez jakiś czas… jak się zapewne orientujesz. – Nastąpiła przerwa, a ja w wyobraźni ujrzałam jego oczy. Nieproporcjonalnie małe i przerażająco obłąkane. – Przyszedłem w odwiedziny, ale cię nie zastałem. Nic nie szkodzi. Wpadnę innym razem. – Wydał z siebie cichy, dziewczęcy chichot i rozłączył się.
Skasowałam nagranie Komandosa, a zachowałam Ramireza. Pomyślałam, że warto by postarać się o nakaz ograniczenia kontaktów. Nie wierzę, co prawda, w skuteczność takich nakazów, ale w tym wypadku, gdyby Ramirez nadal mnie nachodził, mogłabym pokusić się o cofnięcie zwolnienia warunkowego.
Zadzwoniłam do Komandosa na komórkę.
Co to za robota? – spytałam.
Szoferska. Mam młodego szejka, przylatuje o piątej na Newark.
Przewozi narkotyki? Handluje bronią?
Nic z tego. Przyjeżdża w odwiedziny do krewnych w Bucks County. Długi weekend. Nie będzie się nawet wysadzał w powietrze.
Co tu jest grane?
Nic nie jest grane. Włożysz czarny kostium i białą bluzkę. Spotkasz się z nim przy odprawie na lotnisku i dowieziesz go bezpiecznie do celu podróży.
Brzmi zachęcająco.
Poprowadzisz lincolna. Odbierzesz go w warsztacie na rogu Trzeciej i Marshalla. Bądź tam o trzeciej i zwróć się do Eddiego.
Coś jeszcze?
Upewnij się, że jesteś odpowiednio ubrana.
Masz na myśli sukienkę…
Mam na myśli broń. Och.
Rozłączyłam się i powróciłam do zdjęć Freda. Rozłożyłam kolorowe odbitki na stole, tak jak wcześniej. Dwie pierwsze przedstawiały worek jeszcze związany. Przypuszczałam, że tak właśnie znalazł go Fred. Zrobił kilka zdjęć, potem go otworzył. Zasadnicze pytanie brzmiało: czy wiedział, co jest w środku, zanim do niego zajrzał, czy też czekała go niespodzianka?
Poszłam na górę do pani Bestler, która miała słaby wzrok, i pożyczyłam szkło powiększające. Wróciłam do siebie, zbliżyłam się ze zdjęciami do okna i obejrzałam je pod lupą. Niewiele mi to pomogło, ale niemal się upewniłam, że to kobieta. Krótkie ciemne włosy. Ani śladu biżuterii na prawej dłoni. Wydawało mi się, że do worka razem z ciałem wepchnięto gazety. Może dzięki temu laboratorium kryminalistyczne zdołałoby ustalić datę, kiedy zrobiono te zdjęcia. Obok worka ze zwłokami leżały też inne. Naliczyłam cztery. Poukładane na asfalcie. Śmieci przed siedzibą małego przedsiębiorstwa czy biura. Nie mogło być duże, bo nie miało własnego kontenera na odpadki. Istniało mnóstwo takich w okolicy. Mógł to być też równie dobrze podjazd przed domem jakiejś rodziny, która produkowała tony śmieci.
W tle widziałam fragment budynku. Nie mogłam się zorientować jakiego. Był nieostry i pogrążony w cieniu. Domyślałam się tylko, że to otynkowana ściana.
Nic więcej nie zdołałam wydedukować z tych zdjęć.
Wzięłam prysznic, upichciłam jakiś lunch i wybrałam się do Mabel.
ROZDZIAŁ 5
Wysrfam z domu, zachowując większą niż zazwyczaj ostrożność. Szukałam wzrokiem Ramireza. Kiedy dotarłam do buicka bez przeszkód, byłam niemal zawiedziona, że nic się nie wydarzyło. Z jednej strony, byłoby dobrze mieć już tę konfrontację za sobą. Z drugiej jednak… Nie chciałam rozważać tej drugiej strony.
Mokrego też nie było. Tak jak w przypadku Ramireza, miałam mieszane uczucia. Mokry przypominał wrzód na tyłku, nie wiedziałam poza tym, kim jest, ale pomyślałam sobie, że warto by go mieć blisko siebie, gdyby Ramirez zaatakował. Lepszy Mokry niż Ramirez. Nie bardzo wiedziałam, dlaczego tak uważam. O ile mogłam się zorientować, Mokry był twardzielem.
Wytoczyłam się z parkingu i ruszyłam do domu Mabel. Prowadziłam odruchowo, nie myśląc o drodze; starałam się ustalić pewne priorytety. Musiałam zneutralizować Ramireza, odkryć tajemnicę Freda, przewieźć limuzyną szejka… poza tym nie dawał mi spokoju worek na śmieci z martwą damą. Nie wspominając już o pantoflach na sobotni wieczór. Uporządkowałam wszystko w myślach. Pantofle były bez wątpienia na pierwszym miejscu. No dobra, czasem wypadałam z roli najlepszej łowczyni nagród na świecie. Nie byłam genialną kucharką. Nie miałam chłopaka, nie mówiąc już o mężu. Nie zarabiałam też kroci. Mogjam obejść się bez tego wszystkiego, dopóki wiedziałam, że raz na jakiś czas wyglądam naprawdę ekstra. A tak właśnie zamierzałam wyglądać w sobotni wieczór. Potrzebowałam więc butów i nowej sukienki.
Mabel stała w drzwiach, kiedy podjechałam pod jej dom. Przypuszczałam, że wciąż czeka na Freda.
Tak się cieszę, że jesteś – powiedziała, prowadząc mnie do mieszkania. – Nie wiem już, co myśleć. Jak gdybym mogja jej w tym względzie pomóc.
Czasem mi się zdaje, że Fred pojawi się w drzwiach, jak zawsze. A czasem wiem, że nigdy już nie wróci. Chodzi o to, że… naprawdę przydałaby mi się nowa pralka i suszarka. Właściwie to potrzebuję ich od lat, ale Fred tak bardzo się liczył z każdym groszem. Może wybiorę się do domu towarowego i obejrzę sprzęt. Nie zaszkodzi rzucić okiem, co?
Pewnie.
Wiedziałam, że mnie zrozumiesz. – Napijesz się herbaty?
Dzięki za herbatę, ale mam kilka pytań. Spróbuj przypomnieć sobie wszystkie miejsca, dokąd chodził Fred i gdzie wystawiano worki ze śmieciami w dniu wywózki. Worki leżały prawdopodobnie na asfalcie. Z tyłu być może znajdowała się ściana z jasnym tynkiem.
Chodzi o te zdjęcia, tak? Niech pomyślę. Fred robił wszystko według ustalonego porządku, rozumiesz. Kiedy dwa lata temu przeszedł na emeryturę, zajął się zakupami. Początkowo chodziliśmy razem, ale za bardzo się denerwowałam. Zaczęłam więc zostawać w domu i oglądać po południu telewizję, a Fred załatwiał sprawunki. Codziennie wybierał się do Grand Union. Czasem szedł do Gio-vichinniego po mięso. Nie chodził tam często, bo uważał, że Giovichinni oszukuje na wadze. Tylko wtedy, kiedy miał ochotę na przyzwoitą kiełbasę. Czasem potrafił zaszaleć i kupował zrazy.