Bobby Brown.

Ostatnim był Czołg. Nietrudno było odgadnąć, skąd wzięło się to przezwisko.

Lepiej nie będę się w to pakowała – oświadczyłam. -Naprawdę narobię sobie kłopotu, jak mnie aresztują. A ja nie lubię, kiedy mnie aresztują.

Santos wyszczerzył zęby.

Kobieto, nie lubisz, jak do ciebie strzelają. Nie lubisz, jak cię aresztują. Nie wiesz w ogóle, jak się dobrze bawić.

Komandos włożył kurtkę i ruszył na drugą stronę ulicy, wiodąc za sobą wesołą kompanię.

Weszliśmy do budynku i pokonaliśmy dwie kondygnacje schodów. Komandos zbliżył się do drzwi z numerem 3C i nasłuchiwał przez chwilę. Pozostali, łącznie ze mną, przywarli do ściany. Nikt się nie odzywał. Komandos i Santos wyciągnęli broń. Brown i Czołg ściskali w dłoniach latarki.

Czekałam w napięciu, aż Komandos rozwali drzwi jednym kopniakiem, ale on tylko wyjął klucz z kieszeni i wsunął do zamka. Drzwi zaczęły się otwierać, ale w pewnym momencie zatrzymał je łańcuch. Komandos cofnął się o dwa kroki i rzucił na drzwi, waląc w nie ramieniem na wysokości łańcucha. Drzwi rozwarły się gwałtownie i Komandos wskoczył do środka pierwszy. Po chwili w mieszkaniu byli już wszyscy, wyłączając mnie. Błysnęło światło latarek. Tropiciel wrzasnął:

Ochrona! – i w tym momencie zapanował całkowity chaos. Z materaców rozłożonych na podłodze zsuwali się rozebrani do połowy ludzie. Kobiety darły się wniebogłosy. Mężczyźni przeklinali.

Zespół Komandosa chodził od pokoju do pokoju, zakuwając ludzi w kajdanki i ustawiając ich pod ścianą salonu. Zebrało się sześcioro.

Jeden z mężczyzn był wściekły, wymachiwał rękami, nie chcąc dać się zakuć w kajdanki.

Nie możecie tego zrobić, skurwiele! – darł się. – To moje mieszkanie. Własność prywatna. Niech ktoś wezwie pieprzoną policję! – Wyjął z kieszeni spodni nóż sprężynowy i otworzył go.

Czołg chwycił faceta za koszulę na plecach, podniósł z podłogi i wyrzucił przez okno.

Wszyscy znieruchomieli, wpatrując się osłupiałym wzrokiem w stłuczone szkło. Stałam z otwartymi ustami i zamarłym sercem w piersi.

Komandos nie wyglądał na zaskoczonego.

Trzeba będzie wymienić szybę – zauważył ze stoickim spokojem.

Usłyszałam jęk i chrobot. Podeszłam do okna i wyjrzałam. Facet z nożem leżał z rozrzuconymi rękami na schodach pożarowych, podejmując nieudane próby osiągnięcia pozycji pionowej.

Chwyciłam się za serce, stwierdzając z ulgą, że znów bije.

– Jest na schodach pożarowych! Boże, przez chwilę myślałam, że zrzuciłeś go dwa piętra w dół. r Czołg wyjrzał przez okno. i;= – Masz rację. Jest na schodach pożarowych. Skurczybyk.

Było to nieduże mieszkanie. Jedna mała sypialnia, mała łazienka, mała kuchnia, mały salon. Blaty szafek kuchennych zaściełały opakowania i torby po żarciu na wynos, puste puszki, talerze z zaschniętym jedzeniem i tandetne, pogięte garnki. Laminat znaczyły ślady po papierosach i skrętach. Zlew wypełniały zużyte strzykawki, nadgryzione bułki, brudne ścierki i bliżej nieokreślone śmieci. Pod icianą w saloniku leżały dwa poplamione i podarte materace. Żadnych lamp, stołów, krzeseł, najdrobniejszego nawet śladu, że mieszkali tu kiedyś cywilizowani ludzie. lYUco brud i bałagan. Te same śmieci, które zalegały na ulicypod krawężnikiem, wypełniały lokal 3C. Powietrze pbyło przesiąknięte smrodem uryny, trawki, niemytych ciał ł czegoś obrzydliwego.

Santos i Brown spędzili degeneratów na korytarz, a po- n sprowadzili na dół.

Co się teraz z nimi stanie? – spytałam Komandosa.

Bobby zawiezie ich do kliniki odwykowej i wysadzi, lej muszą radzić sobie sami.

Nie aresztujecie ich?

Nie dokonujemy aresztowań. Chyba że ktoś jest NSS. Czołg wrócił z samochodu z kartonem wypełnionym przyborami do dekoracji wnętrz – w tym wypadku rękawiczkami jednorazowymi, torbami na śmieci i puszkami po kawie na zużyte strzykawki.

Interes wygląda tak – wyjaśnił Komandos. – Czyścimy mieszkanie z wszystkiego, co nie jest przyśrubowane. Jutro najemca przyśle kogoś, żeby zrobił porządek i dokonał wszelkich napraw.

Nie boicie się, że lokatorzy wrócą? Komandos tylko na mnie popatrzył.

Racja – powiedziałam. – Głupie pytanie.

Był już późny ranek, kiedy uwinęliśmy się z robotą. Santos i Brown zasiedli na składanych krzesłach w małym korytarzu przy drzwiach wejściowych. Zaczęli pierwszą zmianę. Czołg pojechał na wysypisko śmieci z materacami i torbami. Zostałam z Komandosem na górze, by zamknąć mieszkanie.

Komandos naciągnął na oczy wojskową czapkę z emblematem Navy SEALs.

No i jak ci się to podoba? – spytał. – Chcesz być w zespole? Możesz odwalić następną zmianę razem z Czołgiem.

Nie będzie już wyrzucał ludzi przez okno?

Trudno powiedzieć, dziecinko.

Nie wiem, czy się do tego nadaję.

Zdjął czapkę i wcisnął mi ją na głowę, zakładając przy tym włosy za uszy. Jego dłonie dotykały mnie odrobinę za długo.

Musisz wierzyć w to, co robisz.

Na tym polegał problem. I Komandos mógł stać się pewnego dnia problemem. Za bardzo mnie do niego ciągnęło. A Komandos nie widniał w moim notatniku pod hasłem „potencjalny chłopak”. Komandos widniał tam pod hasłem „zwariowany najemnik”. Związek z tym człowiekiem przypominałby pogoń za orgazmem absolutnym.

Odetchnęłam, by się uspokoić.

Chyba mogłabym spróbować – powiedziałam. – Zobaczę, jak to jest.

Wciąż miałam na głowie czapkę, kiedy Komandos wysadził mnie pod moim domem. Zdjęłam ją i oddałam mu.

Nie zapomnij swojego kapelusza. Popatrzył na mnie zza ciemnych okularów. Oczy kryły się za szkłami. Myśli były nieodgadnione. Głos miękki.

Zatrzymaj go. Do twarzy ci w nim.

Ekstra czapka. Uśmiechnął się.

Pokaż, że na nią zasługujesz, dziecinko.

Pchnęłam szklane drzwi i weszłam do holu. Już miałam ruszyć w stronę schodów, kiedy winda otworzyła się i z jej wnętrza wyjrzała pani Bestler.

Jadę na górę – obwieściła. – Proszę wejść do dźwigu.

Pani Bestler miała osiemdziesiąt trzy lata i mieszkanie na drugim piętrze. Kiedy świat ją nudził, bawiła się w win-dziarkę.

Dzień dobry, pani Bestler – przywitałam się. -Pierwsze piętro.

Wcisnęła odpowiedni guzik i przyjrzała mi się uważnie.

Było trochę roboty, co? Złapałaś jakichś drani?

Pomagałam przyjacielowi posprzątać mieszkanie. Pani Bestler uśmiechnęła się.

Dobra z ciebie dziewczyna. – Winda stanęła, drzwi rozsunęły się. – Pierwsze piętro – oświadczyła śpiewnie pani Bestler. – Lepsze ciuchy. Apartamenty na zamówienie. Klub dla pań.

Weszłam do mieszkania i od razu skierowałam się do sekretarki, która mrugała czerwonym światełkiem.

Były dwie wiadomości. Pierwsza od Morellego – zaproszenie na kolację. Panna Rozchwytywana to ja.

O szóstej w „Pino”.

Zaproszenia od Morellego zawsze wywoływały we mnie mieszane uczucia. Pierwszą reakcją był dreszczyk podniecenia erotycznego na dźwięk jego głosu, zaraz potem następowało ściśnięcie w żołądku, kiedy zastanawiałam się nad jego motywami, wreszcie żołądek się uspokajał, a pojawiała się ciekawość i oczekiwanie. Niepoprawna optymistka. Druga wiadomość była od Mabel.

Właśnie zjawił się jakiś człowiek, który pytał o Freda. Chodziło mu o interes czy umowę, chciał się od razu z nim widzieć. Wyjaśniam, że nie mogę w niczym pomóc, ale powiedziałam, że się tym zajmujesz i żeby się nie martwił. Pomyślałam, że chciałabyś o tym wiedzieć.

Oddzwoniłam do Mabel i spytałam, co to za człowiek i jak wyglądał.

Mniej więcej mojego wzrostu – odparła. – Miał kasztanowe włosy.

Biały?

Tak. Czekaj, coś sobie przypomniałam. W ogóle nie podał nazwiska.

O jaki interes mu chodziło?

Nie wiem. Nie powiedział.

Okay. Daj mi znać, jak znów się pojawi.

Sprawdziłam w biurze, czy nie ma nowych spraw, ale powiedziano mi, że nic z tego. Zadzwoniłam do swojej najlepszej przyjaciółki, Mary Lou, ale nie mogła rozmawiać, bo jej najmłodszy dzieciak akurat się przeziębił, a pies zeżarł skarpetę i właśnie wyrzygał ją na dywan w salonie.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: