Spoglądałam na puszkę Reksa, doceniając na nowo jego zalety, kiedy zadzwonił telefon.
Mam nazwisko tej kobiety – oświadczyła babka. -Byłam dziś rano u fryzjera i akurat siedziała tam Harriet Schnable, która robiła sobie trwałą. Słyszała podczas partyjki bingo, że Fred chodził ostatnio do Winnie Black. Harriet nie należy do tych, co robią z igły widły.
Znasz Winnie Black?
Tylko z klubu seniora. Jeździ czasem autobusem do Atlantic City. Razem z mężem, Axelem. Przypuszczam, że Fred spotykał się ze swoimi dziewczynami na zebraniach seniorów. Przychodzi tam mnóstwo napalonych kobiet, jeśli wiesz, co mam na myśli. Zdobyłam nawet adres Winnie – pochwaliła się babka. – Zadzwoniłam do Idy Lukach. Jest przewodniczącą klubu. Wie wszystko. Zapisałam sobie adres i podziękowałam.
Osobiście mam nadzieję, że to kosmici – wyznała babka. – Ale nie rozumiem, czego mogliby chcieć od takiego starego pierdziela, jak Fred.
Nasadziłam czapkę od Komandosa na puszkę z piernikami, a dżinsy zamieniłam na beżowy kostium i pantofle na wysokich obcasach. Nie znałam Winnie Black, więc pomyślałam, że nie zaszkodzi wyglądać profesjonalnie. Czasem ludzie reagują lepiej na elegancki kostium niż na dżinsy. Chwyciłam torebkę, zamknęłam mieszkanie i przyłączyłam się do pani Bestler w windzie.
Znalazł panią? – spytała.
A kto miał mnie znaleźć?
Ten człowiek, który pani szukał. Bardzo miły. Zawiozłam go z dziesięć minut temu na pani piętro.
Nie zapukał, bobym go słyszała. Prawie cały czas byłam w kuchni.
A to ci niespodzianka. – Drzwi windy otworzyły się, twarz pani Bestler zaś rozjaśnił uśmiech. – Parter. Torebki damskie. Luksusowa biżuteria.
Jak wyglądał ten mężczyzna? – spytałam.
O, kochana, był duży. Bardzo duży. Miał śniadą skórę. Afroamerykanin.
A więc nie ten, o którym mówiła przez telefon Mabel. Tamten był niski i biały.
Miał długie włosy? Może związane w kucyk?
Nie. Był prawie łysy.
Spenetrowałam szybko hol. Nigdzie nie czaił się wielki facet. Wyszłam z budynku i rozejrzałam się po parkingu. Tu też nikogo. Mój gość zniknął. Fatalnie, pomyślałam. Dałabym wszystko za wymówkę, by nie iść do Winnie Black. Pogadałabym z rachmistrzem od spisu ludności, sprzedawcą odkurzaczy, fanatykiem religijnym. Każdy był lepszy od Winnic Black. Już sam fakt, że wuj Fred miał dziewczynę, był dość nieprzyjemny. Nie musiałam składać jej na dodatek wizyt. Nie miałam ochoty spotykać się twarzą w twarz z Winnic Black i wyobrażać ją sobie w łóżku z wujem Fredem o kaczych stopach.
Winnic mieszkała w małym bungalowie przy Low Street. Białe drewno na ścianach, niebieskie okiennice i czerwone drzwi. Jak barwy na amerykańskim sztandarze. Bardzo patriotycznie. Zaparkowałam samochód, podeszłam dziarskim krokim do drzwi wejściowych i nacisnęłam dzwonek. Nie miałam pojęcia, co tej kobiecie powiedzieć. Pewnie powinno to być coś w rodzaju: „Przepraszam, czy szlaja się pani z moim wujem Fredem?”.
Już miałam zadzwonić po raz drugi, kiedy drzwi się otworzyły i stanęłam oko w oko z Winnie Black.
Miała ładną i krągłą twarz, ładne i krągłe ciało, i nie wyglądała na kogoś, kto pieprzy się z czyimś wujem.
Przedstawiłam się i wręczyłam wizytówkę. Szukam Freda Shutza – wyjaśniłam. – Nie ma go od piątku. Miałam nadzieję, że może udzieli mi pani jakichś informacji. Wyraz sympatii na jej twarzy z miejsca przygasł.
Słyszałam, że zaginął, ale nie wiem, co mogłabym pani powiedzieć.
Kiedy widziała go pani po raz ostatni?
W dniu, w którym zniknął. Wpadł na kawę i ciasto. Robił to czasem. To było zaraz po lunchu. Siedział tu jakąś godzinę. Axel, mój mąż, pojechał do warsztatu przełożyć opony w chryslerze.
Axel przekładał opony w chryslerze. Oho. Coś mi zaświtało.
Czy Fred wyglądał na chorego albo przygnębionego? Wspominał, że się dokądś wybiera?
Był… rozkojarzony. Powiedział, że ma na oku jakiś duży interes.
Mówił coś więcej?
Nie. Ale zdawało mi się, że to się wiązało ze śmieciami. Chodziło o jakieś kłopoty z rachunkiem w firmie śmieciarskiej. Wspominał, że komputer usunął jego nazwisko z listy klientów. Fred dodał, że ma na nich haka i że się obłowi. Tak właśnie powiedział – obłowi się. Chyba do nich nie dotarł.
Skąd pani wie, że nie dotarł? – spytałam. Winnie wyglądała na zaskoczoną.
Wszyscy wiedzą.
W Burg nie ma sekretów. Jeszcze jedno – powiedziałam. – Znalazłam w biurku Freda kilka zdjęć. Wspominał coś o tym? Nie. Nic sobie nie przypominam. Jakieś rodzinne fotografie? Był na nich worek ze śmieciami. Na niektórych zdjęciach widać jego zawartość.
Nie. Zapamiętałabym coś takiego. Zerknęłam ponad jej ramieniem w głąb schludnego, niewielkiego domu. Ani śladu męża.
Axel wyszedł?
Jest w parku z psem.
Wsiadłam do buicka i pojechałam dwie przecznice dalej, w stronę trawiastej połaci w kształcie sporego prostokąta. Były tam ławki, rabaty i duże drzewa, a na jednym końcu plac zabaw dla dzieci.
Bez trudu odszukałam Axela Blacka. Siedział na ławce zatopiony w myślach, z psem przy boku. Pies był z gatunku małych kundli, tytiał szklisty wzrok i przypominał pod wieloma względami swego pana. Z tą różnicą^ że Axel miał okulary, a pies sierść.
Zaparkowałam samochód i podeszłam do tej dwójki. Żaden się nie poruszył, nawet kiedy stanęłam przed nimi.
Axel Black? – spytałam. Mężczyzna podniósł na mnie wzrok.
Słucham?
Przedstawiłam się i wręczyłam mu wizytówkę.
Szukam Freda Shutza – wyjaśniłam. – Rozmawiałam już z kilkoma starszymi osobami, które mogły go znać.
Pewnie się pani nasłuchała – rzekł Axel. – Nierfy był numer z tego Freda. Największy skąpiec, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi. Wykłócał się o każdy grosz. Nigdy nikomu nic nie dał. W dodatku uważał, że wielki z niego Romeo. Zawsze przyklejał się do jakiejś baby.
Nie ma pan o nim dobrego zdania.
Nie przepadałem za nim – wyznał Axel. – Nie życzyłem mu źle, ale i nie lubiłem go. Prawda jest taka, że był fałszywy.
Jak pan myśli, co się z nim stało?
Myślę, że przejawiał zbyt głębokie zainteresowanie niewłaściwą kobietą.
Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mówi o żonie, Winnie. I że może przejechał Freda swoim chryslerem, zabrał zwłoki z ulicy, wsadził do bagażnika, a potem wrzucił do rzeki.
Nie wyjaśniało to kwestii zdjęć, ale niewykluczone, że zdjęcia nie miały nic wspólnego ze zniknięciem Freda.
No cóż – powiedziałam na koniec. – Jeśli pan sobie coś przypomni, proszę dać mi znać.
Na pewno – obiecał Axel.
Następne miejsce na mojej liście zajmowali synowie Freda, Ronald i Walter. Ronald pracował jako brygadzista przy taśmie produkcyjnej w wytwórni kiełbasy. Walter i jego żona, Jean, byli właścicielami małego sklepu spożywczego przy Howard Street. Pomyślałam sobie, że nie zawadzi pogadać z jednym i z drugim. Chodziło mi o to, by mieć cokolwiek do powiedzenia, kiedy matka spyta mnie, co zrobiłam w sprawie wuja Freda.
Walter i Jean nazwali swój sklep „One-stop”. Znajdował się naprzeciwko czynnego całą dobę supermarketu i dawno by splajtował, gdyby nie fakt, że klienci mogli tu kupić bochenek chleba, zagrać w numerki i postawić dwadzieścia dolarów na jakiegoś konia.
Kiedy weszłam do sklepu, Walter siedział przy kasie i czytał gazetę. Było wczesne popołudnie i ani jednego klienta. Na mój widok odłożył gazetę i wstał z krzesła. – Znalazłaś go?
Nie. Przykro mi. Odetchnął głęboko.
Jezu. Myślałem, że chcesz mi powiedzieć o jego śmierci.
Sądzisz, że umarł?
Sam już nie wiem, co sądzę. Z początku uważałem, że po prostu gdzieś sobie poszedł. Że miał kolejny wylew czy coś w tym rodzaju. Ale teraz już nie wiem. Nic nie pasuje.
Wiesz coś o kłopotach Freda z tą firmą śmieciarską?
Tata miał kłopoty ze wszystkimi – skomentował Walter.
Pożegnałam się z nim, odpaliłam buicka i ruszyłam przez miasto do wytwórni kiełbasy. Zaparkowałam na miejscu dla gości, weszłam do budynku i poprosiłam kobietę w recepcji, żeby poinformowała Ronalda o moim przybyciu.